„Wyjechaliśmy na dwa tygodnie i zostawiliśmy teściowej klucze. Zrobiła z naszego domu hotel i zaprosiła znajomych”
„W salonie poduszki leżały w innym układzie, nie tak, jak je zostawiliśmy. Dwa dodatkowe ręczniki wisiały na suszarce. Na blacie w łazience stał lakier do paznokci w jaskrawym czerwonym kolorze – nie mój”.

- Redakcja
W tym roku, po raz pierwszy od dawna, udało nam się wyrwać na dwutygodniowy urlop w góry. Spokój, cisza, brak zasięgu. Zostawiliśmy klucze teściowej, na wypadek czegoś pilnego. Miałam wątpliwości.
– Na pewno mamy jej dać klucze?
Bartek wzruszył ramionami.
– To tylko dwa tygodnie. Co może się stać?
Marzyliśmy o odpoczynku
W górach było cicho. Tego właśnie potrzebowaliśmy – ciszy, w której nic nie dzwoni, nic nie domaga się uwagi, nikt niczego nie chce.
Codziennie zaczynaliśmy od późnego śniadania. Milczeliśmy dużo, ale to było dobre milczenie. Nie trzeba nam było słów. Wieczorami siadaliśmy na tarasie, z winem, kocem, rozmowami. Mieliśmy dużo czasu i nie musieliśmy nigdzie się spieszyć. Budziliśmy się bez budzika. Wszystko było nasze: czas, miejsce, rytm. Poczułam, że odzyskuję coś, co zginęło w codziennym pośpiechu.
Wróciliśmy do domu późnym popołudniem. Bartek wciągnął torby do środka, ja stałam jeszcze chwilę w progu. Coś mnie zatrzymało. To było w powietrzu, w drobnych szczegółach, które znałam na pamięć, a które teraz wyglądały jakby inaczej.
W salonie poduszki leżały w innym układzie, nie tak, jak je zostawiliśmy. Dwa dodatkowe ręczniki wisiały na suszarce. Na blacie w łazience stał lakier do paznokci w jaskrawym czerwonym kolorze – nie mój. W kuchni na stole leżał paragon z osiedlowego sklepu, datowany na środę, kiedy byliśmy w schronisku, ponad dwieście kilometrów stąd.
Coś się nie zgadzało
Weszłam do sypialni. Okno było uchylone, firanka poruszała się lekko przy każdym podmuchu. Nienawidziłam, gdy okna zostawały otwarte podczas naszej nieobecności. Wazon, który stał zawsze na komodzie, teraz był na parapecie. Na naszej pościeli dostrzegłam długie, ciemne włosy. Bartek wszedł, niosąc naszą walizkę.
– Dziwnie pachnie – powiedział, ale bardziej do siebie niż do mnie.
– Ktoś tu mieszkał.
Zerknął na mnie ze zdziwieniem, a potem się roześmiał.
– Zosiu, co ty… Przecież tylko mama miała klucze.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– No właśnie.
Pojechaliśmy do teściowej jeszcze tego samego dnia. Nie chciałam czekać. Bartek powiedział, żebym dała jej chwilę, może to nieporozumienie, ale ja już wtedy wiedziałam, że to nie było nic drobnego.
Musiałam poznać prawdę
Siedziała w kuchni, przy stole, jakby czekała na gości.
– Usiądź, Zosiu. Na pewno zmęczona jesteś po podróży.
– Nie jestem zmęczona. Chcę wiedzieć, kto mieszkał w naszym domu.
Jej wzrok przesunął się po mojej twarzy, jakby szukała jakiegoś miękkiego miejsca, w które mogłaby trafić.
– Nie przesadzaj, przecież nic się nie stało. Wpadła do mnie koleżanka z córką na kilka dni. Nie miałam miejsca u siebie, a wasze mieszkanie akurat było wolne.
– Miałaś opiekować się kwiatkami, a nie robić z naszego domu agroturystykę.
– Przecież nie zniszczyła niczego.
– Różnica jest taka, że to mój dom. Nie daje się komuś kluczy do czyjegoś życia.
Milczała przez chwilę, potem wzruszyła ramionami.
– Myślałam, że nie będziesz robić problemu. Naprawdę nie rozumiem, o co tyle hałasu.
– Właśnie. I w tym jest cały problem.
Bartek stał z boku, oparty o framugę. Patrzył w podłogę, jakby tam było coś ważnego do zrozumienia. Nie odezwał się, kiedy mówiłam.
– To nie był pensjonat – powiedziałam spokojnie. – To był mój dom. Powinnaś zapytać.
Nie widział problemu
Wieczorem nie rozmawialiśmy. Bartek położył się na kanapie z książką. Przewracał strony, raz po raz, zbyt szybko. Ja krążyłam po domu bez celu. Sprawdzałam zmywarkę, mimo że była pusta. Otwierałam szafki. W końcu stanęłam przy kanapie. Spojrzał na mnie i powiedział tylko jedno:
– Chyba przesadziłaś.
Nie odpowiedziałam. Przeszłam przez pokój, potem do łazienki. Oparłam dłonie o umywalkę. W lustrze wyglądałam na starszą o kilka lat. Potem poszłam z powrotem do pokoju. Zatrzymałam się przy fotelu, który, jak podejrzewałam, służył koleżance teściowej za miejsce do czytania, bo obok leżała książka z zakładką – nie nasza.
Spojrzałam na dywan, gdzie widać było zatarte, ale nieusunięte plamy chyba po herbacie, która musiała się komuś wylać. Może to był ten wieczór, w którym Bartek i ja siedzieliśmy na tarasie, śmiejąc się z głupot, a tu, równolegle, ktoś stąpał po naszym dywanie.
Uraziła mnie
Wróciłam do salonu. Bartek nadal udawał, że czyta. Usiadłam naprzeciwko niego.
– Nie wiem, co mnie bardziej boli: że weszli do mojego domu, czy że ty nie widzisz w tym problemu.
Nie spojrzał na mnie. I ja już wiedziałam, że nie chodzi tylko o ten jeden raz.
Rano Bartek zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Wstał, nastawił wodę na kawę, przyniósł pieczywo z pobliskiej piekarni. Usiedliśmy do śniadania jak zawsze, tylko że cisza między nami miała inny ciężar niż zwykle. Zerknął na mnie znad kubka.
– Może pogadamy z mamą? Odda klucze, przeprosi. I będzie spokój.
Pokręciłam głową.
– Nie chcę jej przeprosin. Chcę, żeby to się więcej nie powtórzyło i żebyś zrozumiał, że dom to nie tylko mury, ale też granice. I dziś zostały przekroczone.
Dokończył swoją kanapkę w milczeniu, a potem wstał i zaczął sprzątać stół. Zawsze tak robił, gdy nie wiedział, co powiedzieć.
– Myślałem, że klucze to tylko klucze – powiedział cicho. – Nie wiedziałem, że znaczą aż tyle.
Nie próbował się tłumaczyć. I dobrze, bo nie chciałam już żadnych tłumaczeń.
Zofia, 36 lat
Czytaj także:
- „Tuż przed ślubem zorientowałam się, że nie kocham narzeczonego. Szkoda mi życia na harówkę w małżeńskim kieracie”
- „Chciałem zrobić rodzicom niespodziankę z okazji rocznicy ślubu. Nie wiedziałem, że gwiazdą wieczoru będzie rozwód”
- „Mąż rozrzucał po domu brudne skarpety i liczył, że je posprzątam. To było gwoździem do trumny naszego małżeństwa”