„Wyjechałem na rok do Norwegii, by zarobić na rodzinę. W tym czasie żona zrobiła mnie na szaro i puściła z torbami”
„Stałem jak wmurowany. Przeczytałem to zdanie chyba dziesięć razy, zanim dotarło do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę, że nie jestem w jakimś złym śnie po ciężkiej podróży, tylko wróciłem do miejsca, którego już nie było”.

- Redakcja
Nigdy nie myślałem, że to powiem, ale tamten lot do Norwegii to była najgorsza decyzja mojego życia. Zanim to wszystko się zaczęło, żyliśmy zwyczajnie. Nie byliśmy bogaci, ale zawsze staraliśmy się, by dzieci miały wszystko, czego potrzebują. Moja żona Agnieszka była trochę bardziej wymagająca. Lubiła mieć ładne paznokcie, nowe buty, wyprasowane firanki i porządek w szafce. Ale kochałem ją i dla niej byłem gotów harować jak wół.
Było nam ciężko
W Polsce pracowałem na budowie. Łapałem każde zlecenie – dachy, łazienki, kostka brukowa. Ale to był tylko tlen podtrzymujący życie. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Kredyt, przedszkole, leki dla Oliwii, zimowe buty dla Kuby… Zaczęło się robić za ciasno. Norwegia przyszła jak ratunek. Znajomy szukał ludzi do pracy w firmie budowlanej. Płacili trzy razy więcej niż w kraju. Powiedziałem Agnieszce:
– Tylko pół roku. Wrócę i będziemy mogli odetchnąć.
– Tomek, nie wiem… Ja sama z dziećmi? – kręciła głową, a w oczach miała niepokój.
– Kupię nową pralkę, może samochód… Będzie dobrze, zobaczysz.
Płakała, gdy wyjeżdżałem. Ja też miałem gulę w gardle, ale mówiłem sobie, że to dla nich.
Pierwsze dni w Norwegii to była katorga. Zimno, obco, roboty tyle, że nie wiedziałem, gdzie jestem. Ale codziennie po pracy dzwoniłem do domu. Kuba mruczał „tataaaa” do słuchawki, Oliwka opowiadała o przedszkolu, a Agnieszka z czasem coraz częściej mówiła:
– Nie mam dziś siły rozmawiać, Tomek. Jestem zmęczona.
Myślałem, że to przez dzieci, przez samotność. Pocieszałem ją, jak umiałem. Przelewałem pieniądze, wysyłałem paczki ze słodyczami. Czułem się dumny, że w końcu mogę im coś dać. W końcu byłem „kimś”.
Tęskniłem za nimi
Wracałem z bijącym sercem. Wyobrażałem sobie, jak Oliwka rzuca mi się na szyję, jak Kuba tuli się do mojej nogi, a Agnieszka przytula mnie z uśmiechem, jak dawniej. Byłem zmęczony, ale szczęśliwy. Chciałem tylko jednego – wrócić do nich. Do mojego życia.
Kiedy stanąłem pod drzwiami mieszkania, coś mnie tknęło. Zazwyczaj było słychać krzątaninę, śmiech dzieci, telewizor grający w tle. Teraz była tylko cisza. Otworzyłem drzwi, wszedłem do środka i od razu poczułem chłód. Na wieszaku wisiała tylko moja stara kurtka, buty dzieci zniknęły, a w salonie… pustka. Nie było zabawek, kocyków, nawet wiecznie rozłożonych kredek. Zawołałem:
– Agnieszka? Oliwia? Kuba?
Odpowiedziała mi tylko cisza.
Poszedłem do sypialni. Łóżko było zaścielone. Nie było jej książki, piżamy. Otworzyłem szafę. Na moich wieszakach wisiały koszule i bluzy. Ubrania Agnieszki zniknęły. Zszedłem do kuchni. Na stole leżała kartka: „Nie potrafiłam już dłużej udawać. Wybacz mi”.
Nie mogłem uwierzyć
Stałem jak wmurowany. Przeczytałem to zdanie chyba dziesięć razy, zanim dotarło do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę, że nie jestem w jakimś złym śnie po ciężkiej podróży, tylko wróciłem do miejsca, którego już nie było. Zadzwoniłem do niej. Raz, drugi, trzeci. Sygnał był, ale nie odebrała. Napisałem wiadomość, jedną, potem drugą. Nic.
Chodziłem po mieszkaniu, próbując zrozumieć. Wszystko było znajome, a jednak obce. Poczułem, jak ściska mnie w gardle. Nie mogłem nic powiedzieć. Usiadłem na łóżku i patrzyłem w ścianę. Nie potrafiłem nawet zebrać myśli. Dopiero co wróciłem. Dopiero co chciałem ich przytulić. A teraz byłem sam.
Po prostu odeszła
Znalazłem ją dwa dni później. Dowiedziałem się od sąsiadów, że przeprowadziła się do sąsiada z klatki obok. Drzwi otworzył on. Nie wyglądał na zdziwionego.
– Przyszedłem do Agnieszki – powiedziałem spokojnie, choć w środku kipiało mi wszystko.
– Jest – odsunął się, nie mówiąc nic więcej.
Stała w korytarzu, jakby nie wydarzyło się nic niezwykłego. Spojrzała na mnie, ale nie podeszła.
– Naprawdę tak to miało wyglądać? – zapytałem. – Pracowałem po nocach, żebyście mieli lepiej. A ty…
– Byłam sama. Codziennie sama. Nie wiesz, jak to boli.
– Przelałaś wszystkie pieniądze z konta.
– Bo też na nie pracowałam, siedząc z dziećmi sama. Bez snu, bez pomocy.
Milczeliśmy. Patrzyliśmy na siebie obcy, jakbyśmy nigdy nie byli rodziną.
– Harowałem, żebyście mieli dach nad głową – wyrzuciłem z siebie.
– A ja spałam w pustym łóżku, przez rok – odpowiedziała równie ostro.
Wyszedłem bez słowa. Miałem w sobie ból, wściekłość i coś jeszcze – resztki miłości, której nie potrafiłem się pozbyć.
Byłem zdruzgotany
Siedziałem na twardej ławce w sądzie, patrząc na nią przez salę. Była spokojna, ubrana starannie, z twarzą bez wyrazu. Ja czułem się jak cień człowieka, który jeszcze kilka miesięcy temu wyszedł z domu z wiarą, że wróci do rodziny. Teraz miałem tylko teczkę z dokumentami i wyciąg z konta, z którego zniknęły nasze oszczędności. Sędzia mówiła urzędowym tonem, zadając pytania, na które nikt nie chciał odpowiadać.
– Czy strony próbowały mediacji?
– Próbowałem wszystkiego – powiedziałem.
– Nie chcę wracać do przeszłości – odpowiedziała Agnieszka, nie patrząc na mnie.
Wtedy zobaczyłem przed oczami wszystkie chwile, które kiedyś miały dla nas znaczenie. Nasz ślub, pierwszą noc w nowym mieszkaniu, dzień, w którym dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami. Te wspomnienia jeszcze były we mnie, ale dla niej już nie istniały.
Kiedy sędzia odczytała decyzję, poczułem ulgę. I coś jeszcze – wstyd. Bo nie tylko przegrałem małżeństwo. Przegrałem wiarę, że wszystko da się naprawić, jeśli się wystarczająco mocno stara.
Po rozprawie nie rozmawialiśmy. Ona wyszła pierwsza, ja zostałem chwilę dłużej. Nie dlatego, że miałem coś do załatwienia. Po prostu nie chciałem widzieć, jak odchodzi.
Zostałem sam
Wynająłem kawalerkę na obrzeżach miasta. Była cicha, zimna i zupełnie obca. Na początku nie potrafiłem zasnąć. Budziłem się w nocy, nasłuchując głosu dzieci, kroków Agnieszki. Ale nie było nikogo. Tylko cisza.
Z Kubą i Oliwią widywałem się co drugi weekend. Na początku trzymali się blisko mnie, jakby bali się, że zniknę. Ale potem zaczęli pytać, czemu nie mieszkam z mamą i czemu nie mogę wrócić. Nie wiedziałem, jak im odpowiedzieć.
Próbowałem wrócić do pracy w Polsce. Na początku szło opornie, potem trochę lepiej. Znajomi zapraszali mnie na piwo, na mecz. Udawałem, że jest w porządku. Ale kiedy wracałem do mieszkania, znów czułem ten sam ciężar. Pewnego wieczoru przyszedł do mnie stary przyjaciel. Posłuchał w milczeniu wszystkiego, co miałem do powiedzenia, a potem powiedział:
– Zdradziła cię, Tomek. To koniec.
Spojrzałem na niego długo i odpowiedziałem:
– Może. Ale ja nie chcę skończyć jak cień człowieka.
I w tym właśnie momencie wiedziałem, że muszę przestać patrzeć za siebie. Bo tam nic już nie było.
Tomek, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż zgrywa w pracy chojraka, bo ma ego większe niż Dąb Bartek. Czuję, że to rumakowanie zaraz źle się skończy”
- „Dzidziuś pod moim sercem rośnie jak dynia, a razem z nim mój strach. Mąż nie wie, że to nie jego nasionko wykiełkowało”
- „Poznałam przystojnego wdowca w internecie. Wystarczyło 30 dni, żebym skończyła ze złamanym sercem i 0 na koncie”

