„Wyjechałam ze wsi do miasta, by odnieść życiowy sukces. Zamiast piąć się po szczeblach kariery, wylądowałam w dołku”
„Czasem przeglądam stare zdjęcia z czasów studiów, z wyjazdów, z imprez. I widzę dziewczynę z błyskiem w oku. Ambitną, pełną marzeń, przekonaną, że świat stoi przed nią otworem. Teraz jestem kobietą, która już nawet nie wie, czego chce”.

- Redakcja
Czasami mam wrażenie, że moje życie toczy się w pętli. Wstaję o tej samej porze, jadę tym samym metrem do biura, mijam te same twarze. Wieczorem wracam do mieszkania kupionego na kredyt, z widokiem na inny blok i z ciszą, która dzwoni mi w uszach. Warszawa miała być spełnieniem – miało być inaczej.
Byli ze mnie dumni
Byłam tą pierwszą z dyplomem w rodzinie, o której mówiło się z dumą na rodzinnych spotkaniach. Teraz dzwonię do mamy głównie na święta, a wizyty ograniczam do urlopu, który i tak najczęściej spędzam sama. W pracy minęło już osiem lat. Zmieniali się ludzie, zmieniały się stanowiska, a ja nadal jestem specjalistką. Jakbym była zamrożona w czasie.
Są dni, kiedy nie mam już siły udawać, że to wszystko mnie cieszy. Że czekam na lepsze jutro. Bo to jutro miało nadejść już tyle razy. Miałam zmienić pracę, miasto, może nawet kraj. Miałam iść na kurs, przebranżowić się, spróbować czegoś nowego. Miałam zakochać się znowu. Ale zawsze było coś ważniejszego, coś pilniejszego. A może po prostu się bałam.
Czasem przeglądam stare zdjęcia z czasów studiów, z wyjazdów, z imprez. I widzę dziewczynę z błyskiem w oku. Ambitną, pełną marzeń, przekonaną, że świat stoi przed nią otworem. Teraz jestem kobietą, która już nawet nie wie, czego chce. Ale jedno wiem na pewno: nie tak miało wyglądać moje życie.
Zazdrościłam jej
W biurze pachniało świeżo parzoną kawą i słodkimi drożdżówkami z piekarni za rogiem. W kuchni tłoczyło się kilka osób z naszego działu, rozmowy przerywane były śmiechem i cichymi komentarzami o planach na weekend. Stałam przy ekspresie, kiedy do środka weszła Agnieszka. Była ubrana jak zwykle elegancko, ale dziś biła od niej jakaś pewność siebie.
– A więc oficjalnie – powiedziała, unosząc filiżankę – zostałam kierowniczką zespołu. W końcu.
Zrobiło się cicho. Potem rozległy się gratulacje, uściski, nawet ktoś klasnął. Podeszłam do niej z wymuszonym uśmiechem.
– Gratuluję, Agnieszka. Naprawdę zasłużyłaś.
– Dzięki. Wiesz, trzymałam kciuki, żeby to poszło właśnie w tę stronę – powiedziała z takim tonem, jakby chciała podkreślić, że wszystko było naturalne i przewidywalne.
Wróciłam z kawą do swojego biurka. Przed monitorem czekało na mnie siedem nieprzeczytanych maili i niedokończony raport. Przerzucałam slajdy, ale litery zlewały się w bezsensowny ciąg.
Czułam ukłucie zazdrości, którego nie potrafiłam stłumić. Agnieszka przyszła do firmy rok po mnie. Miała zapał, to prawda, ale czy aż tak się wyróżniała? Czy ja byłam przezroczysta?
Stałam w miejscu
W przerwie obiadowej usiadłam przy stole z Justyną z marketingu. Machnęła ręką w kierunku korytarza, którym właśnie przeszła Agnieszka.
– No, twoja kolej już niedługo – rzuciła.
Odpowiedziałam tylko uśmiechem. Nie potrafiłam nic powiedzieć.
Wróciły do mnie wspomnienia sprzed trzech lat. Rozmowa rozwojowa z moim szefem. Siedział naprzeciwko mnie, z tym swoim obojętnym spojrzeniem, które nie zdradzało ani zainteresowania, ani zaangażowania.
– Na pewno masz potencjał. Porozmawiamy o możliwościach za pół roku. Teraz firma przechodzi reorganizację.
Minęły trzy lata. Od tego czasu jedyną reorganizacją, jaką zauważyłam, było przestawienie roślin doniczkowych w open space.
Zaczęłam się zastanawiać, co robię źle. Czy jestem zbyt cicha? Zbyt grzeczna? Czy może po prostu nikogo nie obchodziło, że od ośmiu lat wypełniam swoje obowiązki bez jednego potknięcia? Nikt nie pamięta ludzi, którzy nigdy nie sprawiają kłopotów.
Marzyłam o awansie
Pociąg dojechał do małej stacyjki z opóźnieniem. Wysiadłam z plecakiem i torbą z prezentami – słoik miodu z ekologicznego bazaru, kawa dla mamy i parę rzeczy z drogerii, o które prosiła. Wieś pachniała sianem i kurzem, powietrze było cięższe niż w Warszawie, ale jednocześnie jakieś łagodniejsze.
Mama czekała na mnie pod domem, oparta o furtkę. Miała na sobie fartuch i lekko mrużyła oczy od słońca. Przytuliła mnie mocno, trochę za długo, jakby chciała się upewnić, że jeszcze istnieję naprawdę, a nie tylko przez telefon.
– Ty zawsze byłaś ambitna, dziecko. Nie martw się, pewnie zaraz cię awansują – powiedziała, kiedy wieczorem siedziałyśmy przy stole.
Uśmiechnęłam się blado. Wiedziałam, że mama nie rozumie, jak działa korporacja. Dla niej to wszystko było czarną magią. Ale chciała dobrze.
– Może po prostu muszę trochę poczekać. Może w przyszłym roku – odpowiedziałam, sama nie wierząc w swoje słowa.
Byłam zmęczona
Następnego dnia wpadła do nas sąsiadka, pani Basia.
– No to co, Moniczko, kiedy ty zostaniesz kierowniczką? – rzuciła z uśmiechem, jakby pytała o pogodę.
Zamilkłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Mama próbowała mnie wyręczyć.
– A daj jej spokój, Basiu. Wszystko w swoim czasie. Tam u nich to wszystko długo trwa, te procedury…
– No ale ile można czekać? Taka zdolna dziewczyna… – sąsiadka mruknęła i wzruszyła ramionami.
Uciekałam wzrokiem w okno. Pola wyglądały jak zawsze. Nic się tam nie zmieniało. Przez chwilę poczułam, że może to ja zrobiłam błąd. Może to życie tu, na miejscu, było bardziej sensowne. Może gdybym została, miałabym teraz rodzinę, męża, dzieci. Może miałabym mniej na głowie, ale więcej w sercu.
Wróciłam do Warszawy w niedzielę wieczorem. Pociąg był pełny, jakby wszyscy uciekali z prowincji do czegoś większego, ważniejszego. Patrzyłam przez okno, mijając znajome blokowiska, i czułam, jak we mnie narasta zmęczenie. Nie fizyczne. Inne, głębsze. Takie, którego nie da się przespać.
Nie doceniali mnie
W poniedziałek po południu w końcu zdecydowałam się na rozmowę. Zapukałam do gabinetu szefa. Krótkie „proszę”, jak zawsze. Usiadłam, prostując plecy, jakby to miało dodać mi odwagi.
– Chciałam porozmawiać o mojej przyszłości w firmie – zaczęłam.
– Jasne, mów – powiedział z uprzejmym, ale pustym uśmiechem.
Znałam tę minę. Taką miał zawsze, kiedy nie zamierzał się angażować.
– Pracuję tu osiem lat. Mam dobre wyniki, klienci mnie chwalą. Prowadziłam kilka projektów. Chciałam zapytać, czy są jakieś plany względem mojego rozwoju. Awansu.
Szef pochylił się nad biurkiem, złożył dłonie. Przez chwilę milczał.
Przestałam się łudzić
– Rozumiem twoje ambicje. Ale wiesz, jak wygląda sytuacja. Mamy ustaloną strukturę, nie ma teraz wolnych stanowisk kierowniczych. Może za rok coś się zmieni. Nie chcę składać pustych obietnic, ale… no, bądźmy w kontakcie.
Wyszłam z jego gabinetu, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam się w łazience. Oparłam się o zimne kafelki i próbowałam się nie rozpłakać.
Wieczorem leżałam na łóżku w ciemnym mieszkaniu. Patrzyłam w sufit, jakbym miała tam znaleźć odpowiedź. Wreszcie powiedziałam na głos:
– To już ósmy rok.
A potem, zanim zdążyłam się powstrzymać, przyszły łzy. Gorące, bezsilne, bez ostrzeżenia.
– Ja już w nic nie wierzę – wyszeptałam, bardziej do siebie niż do kogokolwiek.
Monika, 36 lat
Czytaj także:
- „Rodzinny wyjazd do Chorwacji miał być świetnym pomysłem. Ale za wakacje z własnymi dziećmi powinni wypłacać szkodliwe”
- „Delegacja w Chorwacji skończyła się romansem z nieznajomym. Oniemiałam, gdy dowiedziałam się, z kim spędziłam noc”
- „Mąż odciął mnie od rodziny i pieniędzy. Moje małżeństwo jest skończone, a ja zostałam całkiem sama”

