„Spontanicznie przyjechałam do mężem do Norwegii. Nie dziwie się, że tak mało przywoził do Polski, skoro ma tam 2 dom”
„Nie wróciłam do domu od razu. Siedziałam długo na ławce w parku, próbując zebrać myśli. Czułam się jak ktoś, kto wszedł do obcego filmu, który przypadkiem odgrywa się z jego życiem w roli głównej. Poczułam, że nie mogę dłużej udawać”.

- Redakcja
Kiedy mój mąż podjął decyzję o wyjeździe do Norwegii, długo się wahałam, zanim postanowiłam do niego dołączyć. Początkowo wydawało mi się, że taka zmiana będzie dla nas szansą – na lepsze zarobki, stabilizację, może nawet na odbudowanie więzi, która z biegiem lat zaczęła się rozluźniać. W Polsce zostawiłam pracę, rodzinę, przyjaciół i wszystko, co znałam. Wierzyłam jednak, że miłość i małżeństwo wymagają poświęceń. Norwegia miała być naszym nowym początkiem. Nie miałam pojęcia, że zamiast świeżego startu, czeka mnie tam zderzenie z prawdą, której wolałabym nigdy nie odkryć. Ale wtedy jeszcze byłam pełna nadziei.
Pożegnanie z Polską
Decyzja o wyjeździe nie zapadła z dnia na dzień. Olek od kilku lat jeździł na kontrakty do Norwegii. Wracał co kilka miesięcy na krótko, zawsze zmęczony, milczący, trochę nieobecny. Tłumaczył, że praca go wykańcza, że tęskni, ale nie ma wyjścia – tam lepiej płacą. Mimo wszystko wierzyłam, że to wszystko dla nas, że jeszcze chwilę i wrócimy do normalności.
– Może byś w końcu przyjechała do mnie? – zapytał któregoś razu, pakując się na kolejny wyjazd. – Mam tu już stałe zlecenia, mieszkanie służbowe, pracę na miejscu. Mielibyśmy więcej czasu razem.
Wtedy poczułam, że to może być szansa. Rzuciłam pracę w biurze rachunkowym, wynajęłam nasze mieszkanie w Warszawie i kupiłam bilet do Bergen. Mama płakała na lotnisku, trzymała mnie za rękę, jakbym znowu miała dziesięć lat.
– Uważaj na siebie, dobrze? – wyszeptała.
– Będę. Przecież jadę do własnego męża – uśmiechnęłam się niepewnie.
Podróż była długa, ale kiedy zobaczyłam Olka na lotnisku, czekającego z bukietem tulipanów, serce zabiło mi mocniej. Uśmiechał się jak dawniej, a ja chciałam wierzyć, że to naprawdę nowy początek. Nie wiedziałam jeszcze, że ten uśmiech skrywa więcej, niż byłam gotowa unieść.
Nowy dom, nowe nadzieje
Z lotniska pojechaliśmy prosto do mieszkania. Było w dzielnicy Åsane, spokojnej, trochę na uboczu. Olek wynajmował mały segment w szeregowcu – kuchnia połączona z salonem, sypialnia, łazienka. Wszystko urządzone skromnie, ale schludnie. Z okna widać było fiord i rząd świerków. Pachniało świeżym chlebem i czystością. Poczułam ulgę.
– To tu teraz mieszkamy – powiedział z dumą. – Nie luksus, ale wystarczy.
Przez pierwsze dni próbowałam się odnaleźć. Nie znałam języka, nikogo poza nim. Próbowałam szukać pracy, ale bez znajomości norweskiego szanse były mizerne. Zapisałam się na kurs, chodziłam na spacery, gotowałam obiady. Olek wychodził rano, wracał wieczorem, zmęczony, ale częściej się uśmiechał.
– Fajnie, że jesteś – mruczał, całując mnie w czoło.
Wieczorami siadaliśmy razem na kanapie, oglądaliśmy seriale po polsku. Czułam, że odzyskujemy coś, co zagubiliśmy. Mimo samotności w ciągu dnia, cieszyłam się jego obecnością. Nawet jego milczenie wydawało mi się znajome, domowe. Któregoś dnia zapytałam, czy nie mógłby zabrać mnie do pracy, żebym mogła poznać ludzi, z którymi pracuje.
– Eee, po co ci to? I tak nic nie zrozumiesz. Siedź w domu, odpoczywaj – odpowiedział, unikając spojrzenia.
Zastanowiło mnie to, ale nie drążyłam. Chciałam dać mu przestrzeń, nie być podejrzliwa. W końcu wyjechałam tu, by być blisko. I by mu zaufać.
Coś było nie tak
Minęły dwa miesiące. Z jednej strony zaczynałam przyzwyczajać się do życia w Norwegii – do chłodnych poranków, do ciszy, do samotności. Z drugiej, coraz częściej czułam, że coś nie gra. Olek był uprzejmy, ale zdystansowany. Spędzaliśmy ze sobą czas, ale unikał rozmów o pracy, kolegach, planach. Czasem znikał na całe popołudnia, tłumacząc się nadgodzinami.
– Takie są teraz czasy, muszę robić za dwóch – mówił z kwaśnym uśmiechem.
Nie naciskałam. Chciałam wierzyć, że wszystko jest w porządku. Ale pewnego wieczoru, kiedy przyszedł później niż zwykle, mokry od deszczu, coś we mnie drgnęło.
– Gdzie byłeś? Martwiłam się – powiedziałam.
– Mówiłem ci, że mam robotę. Klient się uparł, że musi być zrobione dziś – odparł, nie patrząc na mnie.
W jego kurtce wyczułam damskie perfumy. Delikatne, kwiatowe, zupełnie inne niż moje. Poczułam ukłucie niepokoju, ale odsunęłam myśl. Może koleżanka z pracy? Może przypadek?
Następnego dnia, gdy Olek wyszedł, usiadłam na jego łóżku i rozejrzałam się po mieszkaniu z innej perspektywy. Coś mi nie pasowało – w szafie były rzeczy, których nie pamiętałam: nowy sweter, perfumy, jakby nie dla mnie. W łazience – druga szczoteczka do zębów. Powiedziałam sobie, że to tylko nadinterpretacja. Ale wtedy zauważyłam rachunek z kawiarni w centrum, sprzed trzech dni, na dwie osoby. Zaczęłam drżeć. A jednak coś było nie tak.
Całkiem inna codzienność
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć logiczne wyjaśnienie. Nad ranem poczułam, że muszę działać. Włączyłam laptopa i wpisałam adres kawiarni z paragonu. Miała profil na Facebooku – z aktualnymi zdjęciami, wydarzeniami, postami klientów. Przewijałam zdjęcia z minionego tygodnia, szukając… właściwie sama nie wiedziałam czego.
I wtedy trafiłam na zdjęcie z czwartku. Para siedząca przy stoliku przy oknie – on odwrócony, ale ten kark znałam aż za dobrze. Obok – młoda kobieta, może kilka lat młodsza ode mnie, uśmiechnięta, z ręką na jego ramieniu. Zrobiło mi się słabo.
Po południu, kiedy Olek wrócił, zachowywał się normalnie, jakby nic się nie stało. Patrzyłam na niego, analizując każdy gest.
– Coś nie tak? – zapytał.
– Nie. Tylko zmęczona jestem – skłamałam.
Następnego dnia postanowiłam, że pojadę do centrum. Miałam dziwne przeczucie. Wysiadłam przystanek wcześniej i poszłam pieszo. Po kilkunastu minutach zobaczyłam znajomą sylwetkę wychodzącą z budynku. Nie był sam. Szli obok siebie, rozmawiali, śmiali się. Ona trzymała siatkę z zakupami. Zatrzymali się przy samochodzie. Pocałował ją w policzek. Ona odwzajemniła gest, po czym wsiedli razem do auta. To nie była tylko koleżanka z pracy.
Stałam jak wmurowana, niewidoczna w tłumie. Wtedy zrozumiałam, że to nie jest chwilowe zauroczenie. Że to coś więcej. Że on ma drugie życie. Drugi dom.
Tak wygląda norweska prawda
Nie wróciłam do domu od razu. Siedziałam długo na ławce w parku, próbując zebrać myśli. Czułam się jak ktoś, kto wszedł do obcego filmu, który przypadkiem odgrywa się z jego życiem w roli głównej. Wróciłam wieczorem. Olek siedział na kanapie, wpatrzony w telewizor. Od progu poczułam, że nie mogę dłużej udawać.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.
– Teraz? – westchnął. – Co się znowu dzieje?
– Widziałam cię dziś. Z nią. W centrum. Wiem o wszystkim.
Spojrzał na mnie jak na kogoś, kto powiedział coś zupełnie niespodziewanego. Przez chwilę milczał, potem wstał i bez słowa poszedł do kuchni. Zrobił dwa kroki, oparł się o blat i westchnął ciężko.
– To nie tak miało być – powiedział w końcu.
– Czyli jak? Masz tutaj drugie życie? Kobietę, dom? Od kiedy?
– Poznałem ją... jakiś czas temu. To miało być nic. Przelotne. Ale zrobiło się poważnie. Ona... Ona wie o tobie. Ale myślała, że jesteśmy w separacji.
Zaniemówiłam. Serce waliło mi jak młotem, ale z jakiegoś powodu nie płakałam.
– Czyli to ja jestem ta na boku – powiedziałam chłodno.
– Nie. Ty jesteś moją żoną. Ale... to wszystko się wymknęło.
Wtedy zrozumiałam, że to koniec. I że nie jestem gotowa na życie w trójkącie emocjonalnym. Musiałam podjąć decyzję.
Obudziłam się ze snu
Spakowałam się tej samej nocy. Nie dlatego, że chciałam uciec. Chciałam się uratować. Olek próbował mnie zatrzymać, mówił, że to tylko chwilowe zauroczenie, że niczego nie planował, że nadal mnie kocha. Ale słowa, które kiedyś mogłyby mnie przekonać, teraz brzmiały pusto.
– Nie chcę być opcją – powiedziałam. – Nie zostanę tam, gdzie jestem rezerwą.
Nie podnosił głosu. Wiedział, że nie ma już czym się bronić. Zostawiłam klucze na stole i wyszłam. Zamówiłam nocleg w hostelu i następnego dnia kupiłam bilet do Polski. W samolocie nie płakałam. Nie czułam też ulgi. Czułam pustkę, ale też coś nowego – decyzję, która choć bolesna, była moja.
Po powrocie zamieszkałam tymczasowo u koleżanki. Znów zaczęłam szukać pracy. Opowiedziałam wszystko mamie, która przytuliła mnie bez słów, tak samo jak wtedy, gdy wyjeżdżałam.
Czasem jeszcze budzę się w nocy i zastanawiam się, jak wygląda jego życie. Czy nadal dzieli je na dwie części, czy może już przestał się oszukiwać. Ale to już nie moja sprawa. Ja wybrałam siebie. I choć to dopiero początek odbudowy, wiem, że każdy dzień, który przeżywam bez kłamstwa obok, jest krokiem ku wolności. Bo czasem największa miłość to ta, którą w końcu dajemy sobie.
Natalia, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jedyną ambicją mojej córki jest znalezienie bogatego męża. Całe dnie spędza w sieci i wrzuca swoje selfie”
- „Podobno tylko południowcy mają gorący temperament. Faceci ze Skandynawii też dobrze rozgrzewają w jesienne wieczory”
- „Moja teściowa nigdy nie umiała trzymać języka za zębami. Gdy jednak zaczęła plotkować o mnie, miarka się przebrała”

