„Wyjechałam z mężem na weekend, a dzieci zostawiłam z teściami. Gdy odkryłam, co robili, włos zjeżył mi się na głowie”
„Marysia stała w drzwiach w piżamie, trzymała w rękach misia. Jej dolna warga lekko drżała. – Co się stało, skarbie? – Mogę ci coś powiedzieć…? Tylko… nie mów tacie… ani babci. Zapaliła mi się pierwsza lampka ostrzegawcza. Skinęłam głową i wzięłam ją na kolana”.

- Redakcja
Miałam nadzieję, że ten weekend będzie dla nas jak plaster na rany. Zostawiliśmy dzieci u teściów, a sami pojechaliśmy z mężem do spa w górach. Ostatnie miesiące nie były łatwe – zmęczenie, stres, praca, obowiązki domowe. Wszystko to sprawiało, że mijaliśmy się w drzwiach. Weekend miał być dla nas. Czasem na bliskość, śmiech, rozmowy, oddech. Dzieci zostały z dziadkami, bo ufałam, że będą w dobrych rękach. Kiedy wróciliśmy, były nadzwyczaj ciche. Dopiero gdy położyliśmy je spać i wróciłam, by dać buziaka na dobranoc, starsza córka szepnęła do mnie coś, po czym naprawdę zamarłam. Zaczęła opowiadać, co działo się przez te dwa dni.
Plan miał być doskonały
– Będzie cudownie – powiedziałam do męża, pakując kosmetyki do walizki. – Masaż, cisza, wino i tylko my.
Adam uśmiechnął się półgębkiem, ale wiedziałam, że się cieszy. Ostatnio ciężko było z nami – każde z nas żyło swoim tempem, swoje sprawy, swoje problemy. Od miesięcy nie mieliśmy nawet wieczoru tylko dla siebie.
– A dzieci? – zapytał jeszcze.
– U teściów. Mama mówiła, że się cieszy, że będzie mogła z nimi spędzić trochę czasu. I tak ciągle się skarży, że za rzadko wpadają.
Oddaliśmy Marysię i Antosia w piątek po południu. Dziewięć lat i pięć. Kochane, uśmiechnięte, nieco rozbrykane. Zostaliśmy jeszcze chwilę na herbacie. Teściowa wydawała się zadowolona. Dzieciaki od razu pobiegły do pokoju, gdzie zawsze były dla nich przygotowane książeczki, zabawki, jakieś łakocie.
– Nie martwcie się o nic – zapewniała mnie teściowa. – Ten weekend jest tylko dla was. Zasługujecie.
Wtedy naprawdę pomyślałam, że to świetny pomysł.
Podobno wszystko grało
Pierwszy dzień był jak miód. Pojechaliśmy do hotelu w Bukowinie, z widokiem na góry i dostępem do strefy spa. W pokoju czekało na nas wino, w łazience pachniało olejkami, a ja poczułam się jak kobieta, a nie tylko mama. W sobotę rano poszliśmy razem na śniadanie. Adam złapał mnie za rękę. Uśmiechnął się tak, jak nie widziałam od miesięcy.
– Fajnie, że tu jesteśmy, co? – zapytał, nakładając mi jajecznicę na talerz.
– Fajnie – odpowiedziałam. I wtedy naprawdę tak myślałam.
Zadzwoniłam do Marysi po południu. Siedzieliśmy na leżakach przy basenie. Czułam się trochę winna, że ich tam zostawiłam, więc chciałam usłyszeć ich głos.
– Jak tam? Wszystko w porządku? – zapytałam.
– Tak, mamo! Dziadek zabrał nas do lasu, zbieraliśmy szyszki, a babcia dała nam lody – piszczała Marysia do słuchawki. – Wszystko gra!
Antoś w tle krzyczał coś o jakimś piesku. Uspokoiłam się. Brzmieli na szczęśliwych, rozbawionych. Wbiłam się więc z powrotem w szlafrok, poprosiłam Adama, żeby nalał mi kieliszek prosecco i wróciłam na leżak z poczuciem, że wszystko jest pod kontrolą. Nie miałam pojęcia, że w tym samym czasie, gdy ja sączyłam bąbelki z kieliszka i wygrzewałam się w słońcu, w domu teściów działy się rzeczy, o których moje dzieci jeszcze przez tydzień nie potrafiły mówić spokojnie. Tylko że wtedy jeszcze nic nie przeczuwałam.
Cisza przed burzą
Wróciliśmy w niedzielę wieczorem. Drzwi otworzyła teściowa z wymuszonym uśmiechem.
– O, jesteście. Jak było?
– Super – odpowiedział Adam. – Dzieci się dobrze spisały?
– No pewnie – odparła szybko. – Były grzeczne. Marysia trochę marudziła wieczorem, ale to z przemęczenia.
Antoś podbiegł i zawiesił się na mojej szyi. Pachniał kakao i czymś nieokreślonym. Marysia pojawiła się chwilę później. Nie była sobą. Uśmiech miała sztuczny, a oczy jakieś... wyblakłe. Pocałowała mnie w policzek i tyle. Pomyślałam, że może tęskniła. Albo się rozchorowała.
– Kochanie, wszystko w porządku? – zapytałam, poprawiając jej włosy za ucho.
– Tak, mamo – odpowiedziała beznamiętnie. – Tylko jestem zmęczona.
Wieczorem, już w domu, zjedliśmy wspólnie kolację, dzieci wykąpały się i poszły spać. Szykowałam im rzeczy do szkoły i przedszkola, gdy usłyszałam cichy głos z pokoju.
– Mamo?
Marysia stała w drzwiach w piżamie, trzymała w rękach misia. Jej dolna warga lekko drżała.
– Co się stało, skarbie?
– Mogę ci coś powiedzieć…? Tylko… nie mów tacie… ani babci.
Zapaliła mi się pierwsza lampka ostrzegawcza. Skinęłam głową i wzięłam ją na kolana. Milczała przez chwilę, jakby zbierała się na odwagę.
– Babcia się trochę na nas złościła – szepnęła w końcu. – Ale nie tylko. Dziadek też… No i był jeszcze… kuzyn.
– Jaki kuzyn, Marysiu?
Spojrzała na mnie i wtedy pierwszy raz zauważyłam strach w jej oczach.
Co tak naprawdę się działo?
– Nazywa się Bartek. Przyjechał w sobotę po południu. Babcia mówiła, że ma u niej przespać jedną noc, bo jego rodzice są na weselu – zaczęła Marysia, cicho, jakby bała się, że ktoś ją podsłuchuje. – Ale on został do niedzieli...
Zamarłam. Bartek, syn kuzynki mojego męża. Miałam z nim kontakt może raz w roku. Nastolatek. Nigdy specjalnie nie zwracałam na niego uwagi, wydawał się zamknięty, obojętny. Pamiętam tylko, że dwa lata temu złapałam go na paleniu za domem teściów. A teraz miał być pod jednym dachem z moimi dziećmi?
– A co się działo? – zapytałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem.
Marysia zawahała się.
– On… on się z nas śmiał. Głównie z Antosia. Że mówi jak dzidziuś. Nazywał go pędrakiem i zabierał mu zabawki. Potem… zamknął go w spiżarce.
– Co?!
– Na chwilę tylko. Ale Antoś się bał. Płakał. Babcia krzyczała na nas, że przesadzamy, że Bartek tylko żartował. Ale on też mnie szarpał… W sobotę wieczorem, kiedy nie chciałam mu oddać tabletu. I wtedy… walnął mnie w ramię.
Marysia odsunęła rękaw piżamy. Zobaczyłam lekkie zaczerwienienie. Nic dramatycznego, ale to wystarczyło. Poczułam, jak robi mi się gorąco. Serce zalała mi mieszanina wściekłości i poczucia winy.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś wcześniej?
– Bo się bałam – szepnęła i zaczęła płakać.
Objęłam ją mocno i poczułam, jak coś we mnie się burzy.
Muszę jakoś zareagować
Zamknęłam drzwi od pokoju dzieci i zeszłam na dół. Adam siedział na kanapie i oglądał jakiś film, ale kiedy zobaczył moją twarz, natychmiast wyłączył telewizor.
– Co się stało?
– Bartek – rzuciłam krótko. – Syn twojej kuzynki. W sobotę wpadł do twoich rodziców i postanowił urządzić naszym dzieciom obóz przetrwania.
Z jego twarzy odpłynęła krew.
– Co?
– Antoś był zamknięty w spiżarce. Marysię uderzył. A twoja mama uznała, że to żarty. I jeszcze na nich nawrzeszczała, że przesadzają.
– To jakiś żart?! – Adam poderwał się gwałtownie. – Nic nie powiedzieli, kiedy ich odbieraliśmy!
– A co mieli powiedzieć? Że gość, którego przyjęli na jedną noc, znęcał się nad naszymi dziećmi, a oni nic z tym nie zrobili?
Adam chodził po salonie jak w klatce.
– Przecież oni wiedzą, jaki ten chłopak jest. Słyszałem kiedyś, że jego ojciec ma problem z alkoholem… Może i on…
– I właśnie dlatego nie powinien był mieć z nimi kontaktu. Nie bez naszej wiedzy! – krzyknęłam. – Oddałam dzieci pod ich opiekę. Zaufaliśmy im, Adam.
Zamilkliśmy. Emocje opadły, ale w głowie huczało mi od myśli. Teściowa zadzwoniła później z pytaniem, czy wszystko w porządku. Odpowiedziałam, że pogadamy jutro. Musieliśmy. Ale najpierw chciałam, żeby Marysia i Antoś spokojnie zasnęli. Bo coś mi mówiło, że ta rozmowa z teściami nie będzie spokojna.
Nie pozwolę na to
Pojechaliśmy do teściów następnego dnia po pracy. Adam zadzwonił wcześniej, żeby byli w domu. Siedzieli przy kuchennym stole, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Teściowa częstowała nas herbatą, teść czytał gazetę. Nawet nie zapytali, co się dzieje.
– Marysia opowiedziała nam wszystko – zaczęłam. – O Bartku. O tym, jak potraktował ją i Antosia. I jak zareagowaliście wy.
Teściowa spojrzała na mnie z lekkim zniecierpliwieniem.
– No przecież dzieci przesadzają. On tylko się z nimi droczył, takie są dzisiejsze dzieci, wszystko biorą na serio.
– Serio?! – Adam aż podniósł głos. – Mamo, on zamknął Antosia w spiżarce i uderzył Marysię!
– Adam, to był nastolatek, miał zły dzień, może się zagalopował. Ale bez przesady...
– Nie, mamo – przerwałam jej. – To nie był zły dzień. To była przemoc. A wy nic z tym nie zrobiliście. Zignorowaliście to, potem nas okłamaliście i jeszcze próbujecie dzieciom wmówić, że nic się nie stało.
Teściowa milczała. Widziałam, że w końcu do niej docierało, że to nie jest już kwestia „dziecinnych sprzeczek”.
– Nie zostawimy dzieci z wami, dopóki nie zrozumiecie, co zrobiliście – dodał Adam. – Nie chodzi o to, że nie kochamy was, ale musimy postawić granicę.
Wyszliśmy w ciszy. Dzieci czekały w samochodzie, już wiedziały, że tym razem nie wrócą do dziadków na weekend. Długo potem Marysia zapytała mnie, czy nadal może ufać dorosłym. Zawahałam się. Ale potem przytuliłam ją i powiedziałam:
– Tak, ale nie wszystkim. I to jest ważna lekcja.
Izabela, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Droga na górski szczyt była ostatnią deską ratunku. Nasze ścieżki zaczęły się rozchodzić na długo przed jej końcem”
- „Jesienny flirt poprawiał mi humor w szare dni. Szkoda, że mąż nie potrafi robić tego, co kochanek”
- „Gdy kupiłem zegarek za kasę z premii, żona urządziła mi awanturę. Przekroczyła granicę, więc mogłem zrobić tylko 1”

