Reklama

Nigdy nie myślałam, że zostanę czyjąś macochą. To słowo zawsze brzmiało w mojej głowie jak rola z kiepskiej bajki – ktoś obcy, niewygodny, ktoś, kogo trzeba tolerować, ale nie kochać. A jednak – oto jestem. Mam trzydzieści cztery lata i jestem przybraną matką dla trzynastoletniego Antka. Chociaż „matką” to zbyt wiele powiedziane. On mnie tak nie postrzega. Czasem mam wrażenie, że nawet nie postrzega mnie jako człowieka.

Michał wierzy, że z czasem wszystko się ułoży. Że jego syn się przyzwyczai, że mi zaufa. Ale Michał... on znika. W pracy, w swojej głowie, w milczeniu. Ufa mojej intuicji, jak mówi. To ładne słowa, ale dla mnie to raczej zostawienie na polu walki bez wsparcia.

Postanowiliśmy wyjechać w góry. Tydzień – tylko we trójkę, z dala od miasta, obowiązków, szkoły, pracy. Moja nadzieja? Że może tam, z dala od codzienności, uda mi się podejść do Antka chociaż o krok bliżej. Że może nie będę dla niego tylko „nią”. Że ten chłopak przestanie patrzeć na mnie jak na intruza. Bo czasem sama się nim czuję – intruzem w ich świecie, którego wcale nie potrzebują.

Ile razy już próbowałam?

– Antek... – zaczęłam niepewnie, stając w progu jego pokoju. – Myślałam, że może pogramy razem w coś… Monopoly, Dixit?

Siedział na łóżku z telefonem w ręku, nie podnosząc nawet wzroku.

– Nie jestem dzieckiem. I nie jesteśmy rodziną – rzucił z przekąsem, bez emocji, jakby odczytywał komunikat pogodowy.

Zamilkłam. Chciałam coś odpowiedzieć, ale gardło mi się ścisnęło. Po sekundzie tylko kiwnęłam głową, odwróciłam się i wróciłam do salonu, gdzie plansze rozłożone już czekały. Zupełnie jak ja – gotowe do gry, której nikt nie chciał.

Usiadłam na dywanie, patrząc na pudełka. Jak idiotka. Ile razy już próbowałam? Urodziny, święta, wspólne obiady, kino. Zawsze odbijałam się od ściany. Jakby jego matka umarła, a ja po prostu pojawiłam się na jej miejscu, bez pytania, bez zaproszenia.

Nie wiem, czy bardziej bolało to, że mnie odrzuca, czy że Michał zawsze tylko wzdycha i mówi: „Daj mu czas”. Czas... Ile? Rok? Dwa? A może on nigdy nie będzie gotowy, by dopuścić mnie bliżej.

Chciałabym wiedzieć, co czuję. Złość? Smutek? Beznadzieję? Wszystko naraz? Bo przecież próbuję, prawda? Nie przyszłam do tego domu z butami. Nie chcę być jego matką. Chcę tylko być... kimś.

Na razie jestem nikim.

Kłótnia z Michałem

Zamknęłam zmywarkę z hukiem. Michał spojrzał znad szklanki wody, jakby nie wiedział, co zrobiłam źle.

– On mnie nienawidzi – powiedziałam cicho, ale z taką siłą, jakby to wybuchło ze środka. – Nawet nie chce na mnie patrzeć.

– Anka... – westchnął. – Potrzebuje czasu. Jego mama zmarła zaledwie dwa lata temu…

– I co, ja mam być wiecznie tłem? Mam czekać aż mnie zaakceptuje? Kiedy? Jak już się wyprowadzimy osobno?

– Przecież wiedziałaś, że to nie będzie łatwe – odparł spokojnie, z tą swoją irytującą cierpliwością. – On cierpi, to normalne, że...

– A ja co?! Nie cierpię? Myślisz, że dla mnie to takie cudowne – dzień w dzień być ignorowaną przez dziecko, które wychowuję? Gotuję mu, sprzątam, pytam, jak minął dzień... A on jakby mnie nie było!

Michał odsunął się od blatu i ruszył w moją stronę, ale ja cofnęłam się o krok.

– Nie chcę, żebyś mnie głaskał po głowie. Chcę, żebyś... cholera, żebyś coś zrobił. Raz w życiu się odezwał i powiedział mu, że ja też tu jestem!

– Nie mogę go zmusić do uczuć, Anka – powiedział cicho.

– A ja nie mogę dłużej dźwigać tego sama – odpowiedziałam. – Bo czasem mam wrażenie, że nie jestem jego macochą. Tylko jakąś opiekunką do wynajęcia.

W kuchni zapadła cisza. I w tej ciszy po raz pierwszy poczułam, jak bardzo jestem w tej roli samotna.

To miała być miła rodzinna gra

– To co, zagramy? – Michał uniósł brwi, trzymając pudełko z Dixitem. – Będzie fajnie.

Antek nie odpowiedział. Usiadł na końcu stołu i wzrok utopił w kartach. Zaczęliśmy grać – powoli, niezręcznie, ale po kilku rundach coś się zmieniło. Michał zażartował, ja podłapałam. Śmialiśmy się. Nawet Antek się uśmiechnął. W końcu.

– „Zagubiony podróżnik w świecie snów” – powiedziałam, pokazując swoją kartę.

– Oj, to musi być Anki – zaśmiał się Michał. – Zawsze wybiera te melancholijne.

– A co, nie wolno mi być melancholijna? – odbiłam piłeczkę z uśmiechem.

Antek sięgnął po karty, zerknął. I wtedy stało się coś dziwnego.

– Oszukałaś. – powiedział chłodno, rzucając jedną z kart na stół.

– Co? – zamarłam.

– Wybrałaś inną kartę, niż wcześniej. Zmieniłaś ją. Widziałem.

– Antek, przecież...

– Wiedziałem, że jesteś fałszywa! – podniósł głos, aż mnie cofnęło. – Nie jesteś moją matką! I nigdy nie będziesz!

Michał zamarł. Ja też. Karty zsunęły się na podłogę, jakby i one nie chciały być świadkami tej sceny.

– Antek… – zaczął Michał, ale ja już stałam.

Bez słowa pobiegłam do łazienki. Trzasnęłam drzwiami, przekręciłam zamek i osunęłam się na kafelki.

Dłońmi zasłoniłam twarz i wreszcie... pozwoliłam sobie płakać.

Może udaję kogoś, kim nie jestem

Siedziałam na zimnych kafelkach łazienki, wtulona w siebie. Płakałam już bezgłośnie. W środku pustka. Albo coś gorszego – zrezygnowanie.

„Czy ja naprawdę myślałam, że jedno wspólne granie to naprawi? Że zasłużę na niego jakąś głupią grą?” – myśli waliły mi się w głowie jak klocki domina.

Wspominałam wszystkie chwile, kiedy próbowałam do niego dotrzeć. Jak mu kupiłam jego ulubione płatki, bo słyszałam, że je lubi. Jak raz zapytałam o grę, w którą grał – a on nawet nie raczył odpowiedzieć. Jak czekałam na jedno „dziękuję”. Cokolwiek. Zamiast tego usłyszałam, że jestem „fałszywa”.

Może rzeczywiście jestem. Może udaję kogoś, kim nie jestem – macochę, opiekunkę, bohaterkę. A w środku po prostu jestem zmęczona. I sama.

Po dłuższym czasie wytarłam twarz. Czerwona, opuchnięta. Wyszłam.

Salon był pusty. Karty rozrzucone na stole, jak pole bitwy. Michał siedział w fotelu, patrząc w okno. Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział.

– Idę się przejść – oznajmiłam. – Muszę złapać powietrze.

Nie zapytał dokąd. Nie zaproponował, że pójdzie ze mną. Po prostu skinął głową.

Nikt mnie nie zatrzymał, kiedy wyszłam.

Pierwsza taka sytuacja

Skręciłam za róg pensjonatu i już miałam zejść w kierunku strumyka, gdy go zobaczyłam.

Antek siedział na ławce przed domem, skulony, z kapturem na głowie, kolana pod brodą. Zamarłam. Chciałam zawrócić, ale usłyszał kroki.

– To ty – mruknął. – Myślałem, że uciekłaś.

– Miałam ochotę – przyznałam, siadając ostrożnie na drugim końcu ławki. – Ale... nie wiem, dokąd.

Milczenie między nami dźwięczało jak echo. I wtedy odezwał się pierwszy raz nie z kpiną, tylko cicho. Ludzko.

– Wiem, że przesadziłem.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Nie wiem, jak się z tobą obchodzić. Jesteś... kimś obcym – dodał. – Nie wiem, co mam mówić, jak się zachować.

– A ja próbuję przestać być obca. Ale nie wiem, czy jeszcze potrafię – odpowiedziałam po chwili.

Patrzył gdzieś w ciemność przed nami.

– Mama zawsze mówiła, że jeśli ktoś chce być blisko, to nie musi się starać. Po prostu... jest.

– Może. Ale czasem trzeba się jednak trochę postarać – powiedziałam. – Albo przynajmniej nie uciekać od ludzi, którzy się starają.

Odwrócił głowę. Przez chwilę miałam wrażenie, że coś chce powiedzieć. Ale tylko wzruszył ramionami.

– Zimno – mruknął, po czym wstał. – Idziesz?

– Idę – szepnęłam i ruszyłam za nim. Po raz pierwszy nie szedł trzy kroki przede mną.

Może nie chodzi o to, żebym czuła się jego matką

Wróciłam do pensjonatu, a drzwi cicho zaskrzypiały w ciemności. Michał siedział przy stole, z kubkiem herbaty. Spojrzał na mnie pytająco, ale zanim zdążył coś powiedzieć, odezwałam się pierwsza:

– Znalazłam go. Siedział przed domem.

– Rozmawialiście?

– Trochę. Jak na nas... to chyba całkiem dużo.

Skinął głową. Chciał coś dodać, ale wtedy drzwi pokoju Antka skrzypnęły. Wysunął głowę, spojrzał na mnie i na ojca.

– Dobranoc – rzucił krótko, ale... pierwszy raz od dawna bez ironii.

– Dobranoc – odpowiedziałam zaskoczona.

Michał po chwili podszedł i usiadł obok mnie.

– Antek... chce porozmawiać jutro. Ze mną. I z tobą.

Uśmiechnęłam się słabo.

– Nie czuję się jego matką – powiedziałam cicho. – I może nigdy się nie poczuję. Ale może to nie o to chodzi.

Popatrzyłam na leżące na stole porzucone karty. Myślałam, że gra wystarczy. Że dam mu powód, by mnie polubił. Ale może nie potrzebuje „matki”, tylko kogoś, kto zostanie. Kogoś, kto się nie obrazi, nie spakuje walizki. Kogoś, kto po prostu... będzie.

Anna, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama