„Wyjazd do sanatorium miał być ucieczką od samotności. Wdałam się w romans, który nigdy nie powinien mieć miejsca”
„Zapadło milczenie. I wtedy zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Wziął moją dłoń. Po prostu. Bez pytania, bez ceregieli. Jakbyśmy byli parą od dwudziestu lat”.

- Redakcja
Jechałam do sanatorium, bo miałam już dosyć czterech ścian, pustych wieczorów i kotleta dla jednej osoby. Niby to tylko trzy tygodnie, niby nie życie – ale dla mnie to była ucieczka. Od samotnych śniadań, ciszy w łazience i podwójnego łóżka, które nagle zrobiło się za szerokie. Mąż nie żył od dwóch lat. Nie był ideałem, ale jak człowiek zostaje sam, to zapomina, ile razy się kłócili i pamięta tylko, że ktoś był. Ktoś, kto parzył herbatę i przynosił skarpetki z suszarki. I chrapał.
Wzięłam walizkę, włożyłam najlepszy sweter i pojechałam. Wrócić miałam jak nowa. Jednak nie wiedziałam, że zrobię tam coś głupiego. I bardzo niewłaściwego.
Nie żałowałam
Czułam się jak pierwszoklasistka w nowej szkole. Dostałam pokój na trzecim piętrze, z widokiem na parking i przystanek autobusowy. Pokój z lekko wypaczoną szafą, dwoma pojedynczymi łóżkami i łazienką, która widziała lepsze czasy. Współlokatorka przyszła po godzinie.
– Dzień dobry, jestem Halinka z Lubina. Ja na stawy, a pani? – uśmiechnęła się i zanim zdążyłam się przedstawić, już rozpakowywała kosmetyczkę na pół łazienki.
– Dagmara z Gdyni. Ja na kręgosłup.
Wieczorem Halinka zaciągnęła mnie na „wieczorek zapoznawczy” w świetlicy. Stół z herbatnikami, muzyka z magnetofonu i panowie, którzy przyszli wcześniej, żeby zająć strategiczne miejsca przy bufecie.
– A to jest Dagmara – przedstawiła mnie zaraz jakiemuś wyrośniętemu jegomościowi w nieco za ciasnym swetrze. – Samotna, ale z klasą.
– Wiesiek jestem – mężczyzna nachylił się do mnie. – Od wczoraj na diecie, ale tylko jak żona patrzy. A jej tu nie ma.
– A sumienie? – spytałam, zgryźliwie, choć zauważyłam, że ładnie pachnie. I miał ciepłe oczy.
– Sumienie? W domu zostawiłem, obok paprotki – odpowiedział i uśmiechnął się tak, jakby już wiedział, że nie ucieknę.
Wróciłam do pokoju z myślą, że dobrze się stało, że przyjechałam. Ale jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka.
Zaskoczył mnie
Następnego dnia zaczęły się zabiegi. Borowina, masaż, gimnastyka grupowa. Nic specjalnego. Wszystko robione taśmowo, z zegarkiem w ręku.
– Leżeć! Nie myśleć! – krzyknęła pielęgniarka, kładąc mi worek z gorącym błotem na plecy. – I nie ruszać się.
Zamknęłam oczy. I po chwili poczułam czyjąś obecność.
– Dzień dobry – rozległ się cichy głos.
Otworzyłam jedno oko. Wiesiek.
– Co pan tu robi? – spytałam szeptem. – To strefa relaksu, nie podrywu.
– Mam borowinę w sąsiednim pokoju. Przyszedłem sprawdzić, czy się pani nie rozpuściła. W końcu taka gorąca atmosfera.
– Nie rozpuszczam się. Ja się hartuję – odpowiedziałam.
A on... usiadł na krześle przy moim łóżku.
– Wie pani, że jak pani śpi, to ma pani lekko uniesiony kącik ust? Jakby pani zaraz miała powiedzieć coś złośliwego.
– To możliwe. Czasem mówię coś złośliwego nawet przez sen – odparłam, choć trudno było mi ukryć rozbawienie.
Po zabiegu próbowałam go zgubić, ale nie dał się.
– Idziemy na kawę – powiedział stanowczo. – Nie lubię pić sam. I nie znoszę ludzi, którzy nie jedzą ciasta, bo „kalorie”.
W kawiarni zamówił sernik i dwie czarne kawy.
– Żonie też tak słodził pan na pierwszej randce? – zapytałam.
Zamilkł. Zrobił się poważny.
– Żona zmarła cztery lata temu. Zbyt młodo. Przez rok nie rozmawiałem z żadną kobietą. A teraz… gadam do pani jak student. Głupio trochę, co?
– Nie – powiedziałam i spojrzałam mu prosto w oczy.
Zirytowałam się
Wieczorem Halinka siedziała na łóżku w szlafroku i malowała paznokcie na czerwono.
– No i co? – zapytała w końcu, nie odrywając wzroku od stopy. – Było ciasto? Była kawa? Były iskierki w oczach?
– Daj spokój. Przecież to tylko uprzejmy pan, który nie lubi pić kawy sam.
– Uprzejmy pan patrzył na ciebie, jakbyś była deserem dnia. Tylko czekałam, aż wyciągnie widelec – prychnęła.
Zirytowałam się. Trochę dlatego, że miała rację. Następnego dnia Wiesiek czekał na mnie przed stołówką.
– Idziemy do lasu – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Dzisiaj nie mam zabiegów. A pani wygląda, jakby potrzebowała odrobiny powietrza.
– Może pan mnie źle ocenił? Może ja się po prostu tak starzeję – warknęłam.
– Nie. Starzeją się ci, co nie mają odwagi ruszyć tyłka z łóżka. A pani? Pani tylko się chowa.
Nie wiem, czemu poszłam. Może dlatego, że mówił to spokojnie, bez litości. W lesie pachniało igliwiem. Wiesiek szedł obok mnie, nie zagadywał. Po chwili usiadł na pniu i wyjął z plecaka termos i dwa plastikowe kubki.
– Herbata z miodem i cytryną. Na wzmocnienie. Nie tak dobra, jak moja grzybowa, ale...
– Pan sam gotuje?
– Od czterech lat. Wcześniej byłem od obierania ziemniaków i wynoszenia śmieci. Teraz jestem szefem kuchni i kelnerem w jednym.
– Musiało być trudno – powiedziałam cicho.
– Pani też miała męża, co? – zapytał. – Teraz boli, że nie ma go nawet po to, żeby się z nim pokłócić.
Skinęłam głową. I dopiero wtedy zrozumiałam, że nie jesteśmy już obcy.
Wiedziałam, że to jest niebezpieczne
Od tamtego spaceru coś się zmieniło. Wiesiek przestał być tylko „tym facetem z kawiarni”. Zabierał mnie na wieczorne spacery, siadał obok na gimnastyce, choć narzekał, że „nie po to jechał do sanatorium, żeby bawić się jak przedszkolak”. Wiedziałam, że to jest niebezpieczne. Wiedziałam, że zbliżam się do czegoś, czego nie umiałabym już zatrzymać. A jednak nie przestawałam.
– Pani wie, że ma pani bardzo ładne dłonie? – powiedział, kiedy siedzieliśmy na ławce w ogrodzie, obserwując gołębie. – Takie… mądre dłonie. Zmarszczki tylko dodają im historii.
– Wiesiek, przestań – westchnęłam. – Nie mów do mnie, jakbyś był poetą z telewizji śniadaniowej.
– A co, wolisz, żebym zagwizdał i powiedział: „Fajna jesteś, Dagmara”?
– Też nie – uśmiechnęłam się niechętnie.
Zapadło milczenie. I wtedy zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Wziął moją dłoń. Po prostu. Bez pytania, bez ceregieli. Jakbyśmy byli parą od dwudziestu lat.
– Dobrze mi tu z tobą – powiedział. – Tak zwyczajnie. Bez udawania. Bez wysiłku.
Patrzyłam na jego dłoń splecioną z moją i czułam coś, czego nie czułam od bardzo dawna. Niepokój.
– Wiesiek… nie wiem, czy to… czy to nie za szybko?
– A kto powiedział, że jeszcze mamy czas?
Nie miałam odpowiedzi. Bo miał rację. I to było w tym wszystkim najgorsze.
Odwróciłam się i wyszłam
Ostatni tydzień sanatorium minął za szybko. Wiesiek był wszędzie – przy stole, na spacerze, nawet przy automacie z wodą. A ja coraz częściej łapałam się na tym, że na niego czekam. Że wieczorem układam włosy lepiej niż zwykle. Że nie wkładam dresu, tylko sukienkę, której nie nosiłam od pogrzebu męża. Któregoś wieczoru przyszłam wcześniej do kawiarni. Wiesiek już był. Ale nie sam. Siedziała z nim kobieta. Młodsza ode mnie. W bordowej bluzce z dekoltem. Śmiała się głośno, dotykała jego ramienia. Wiesiek coś do niej mówił i się uśmiechał. Zamarłam. Odwróciłam się i wyszłam. W pokoju Halinka spojrzała na mnie spod ogórkowej maseczki.
– Coś nie tak?
– Wszystko tak. Aż za bardzo – odpowiedziałam i zaczęłam zrywać z siebie tę cholerną sukienkę.
Nie spałam całą noc. Rano spakowałam się i poszłam do recepcji.
– Pani Dagmaro? – usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się. Wiesiek.
– Nie mam ochoty rozmawiać – powiedziałam, twardo, ale bez krzyku.
– To była moja kuzynka – odparł spokojnie. – Przyjechała na weekend. Mieszka kilometr stąd. Odwiedza mnie co roku.
– A ten dotyk? To też rodzinne?
– Dagmara… – zrobił krok bliżej. – Ty naprawdę myślisz, że po tym wszystkim, co się między nami wydarzyło, ja…?
Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
– Muszę jechać – szepnęłam.
Nie zatrzymał mnie. I dobrze. Bo nie wiem, czy wtedy umiałabym odejść.
Nie żałowałam
Minęły trzy miesiące. Codziennie wracałam myślami do tych chwil w sanatorium. Wiesiek pojawiał się w moich snach. Czasem przynosił zupę, czasem tylko siedział na ławce i patrzył. Nie zadzwonił. Nie napisał. I ja też nie. Któregoś dnia poszłam na spacer, a potem usiadłam na ławce. Nagle ktoś usiadł obok.
– A pani to zawsze tak bez czapki chodzi? – zapytał znajomy głos.
Odwróciłam się.
– Wiesiek?
– Nie przestałaś mi chodzić po głowie. Chciałem zobaczyć, czy naprawdę istniejesz.
Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Więc siedzieliśmy, trzymając się za ręce i patrząc na wzburzone morze. Pierwszy raz od dawna czułam się szczęśliwa. Nie wiem, co będzie jutro. Nie wiem, czy to ma sens. Mimo wszystko nie żałuję.
Dagmara, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż dał mi tanie perfumy na imieniny, a ja spakowałam walizkę. Nie zniosę dłużej życia w biedzie”
- „Żona potrafi zepsuć nawet kotlety z kurczaka. Kocham ją, ale razem z moją mamusią mamy mały sekrecik”
- „Córka ma do mnie żal, że zamiast spłacać jej kredyt, spełniam swoje zachcianki. A przecież to moje pieniądze”

