Reklama

Jeszcze niedawno nasze życie było zupełnie zwyczajne. Mieszkaliśmy w bloku z wielkiej płyty, oboje pracowaliśmy na etatach, odkładaliśmy na wakacje i marzyliśmy o domku z ogrodem. Gdy kupiliśmy los na loterii, zrobiliśmy to z przymrużeniem oka, bardziej dla zabawy niż z nadzieją na wygraną. A jednak wygraliśmy – i to więcej, niż potrafiliśmy sobie wyobrazić. Luksusowy dom, podróże po świecie, drogie restauracje… Przez chwilę byłam pewna, że nic nie jest w stanie nas już zniszczyć. Że nasza miłość przetrwa każdą zmianę. Nawet pieniądze.

Mówiłam jak do ściany

– Michał, ile jeszcze będziesz siedział przy tym telefonie? – spytałam wieczorem, starając się brzmieć neutralnie, choć z każdym dniem czułam coraz większe napięcie.

– Zaraz kończę – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.

Siedział w skórzanym fotelu, który niedawno przywieziono z Włoch. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Od naszej wygranej mijały dwa miesiące, a rozmowy stawały się coraz bardziej urwane. Jakby między nami pojawiła się niewidzialna szyba. Wcześniej wystarczył uśmiech, by rozładować napięcie. Teraz czułam, że się oddalamy.

– Może byśmy pojechali gdzieś razem? Sam mówiłeś, że Chorwacja ci się marzyła…

– Nie teraz, mam sporo spraw na głowie.

– Ale jakich spraw? Przecież nie pracujesz.

Spojrzał na mnie z irytacją.

– Właśnie dlatego. Zastanawiam się, co dalej. Może wreszcie zająć się czymś swoim. Chciałbym spróbować czegoś nowego.

– Ale przecież mamy wszystko… – powiedziałam cicho.

– Ty może masz – odparł twardo. – Ja… nie jestem pewien.

Wstał i wyszedł na taras. Nawet nie zamknął za sobą drzwi.

Stałam w salonie, słysząc w oddali szum basenu i własne, przyspieszone bicie serca. Wydawało mi się, że moje marzenia właśnie zaczynają kruszeć. Że z tego luksusu, który miał nas uszczęśliwić, zostanie tylko chłód. Zamiast wdzięczności – niepokój. A może... pierwszy cień zdrady?

Ta cisza mnie zmroziła

Michał wrócił z Barcelony w zaskakująco dobrym humorze. To był jego pierwszy samotny wyjazd od czasu wygranej. Pocałował mnie w czoło, wręczył maleńką buteleczkę perfum i rzucił:

– Pomyślałem o tobie. Pachną jak słońce.

Uśmiechnęłam się, ale coś mnie uwierało. Nie pytam, czy miał dobry czas – sama siebie zaskakiwałam, że jeszcze to udaję. Chciałam zapytać, czy był sam. Czy wieczory spędzał w hotelu, czy może z kimś… kimś, o kim mi nie mówi.

– A widziałeś coś ciekawego? – zapytałam, próbując brzmieć lekko.

– Trochę tak. Wystawy, knajpy. Klimat miasta mnie kręci.

– I co, poznałeś kogoś? – rzuciłam niby żartem, przybierając ton kokietki.

Zamilkł. Na chwilę. Ale ta chwila starczyła, żebym poczuła chłód w żołądku.

A co to za pytanie? – odpowiedział w końcu. – Tak po prostu pytasz, czy podchwytliwie?

– A ty jak myślisz?

– Myślę, że szukasz dziury w całym.

I znów: długa cisza. Usiadł z laptopem, w słuchawkach. Sygnał: nie przeszkadzać.

Patrzyłam na niego z boku. Ubrany w nowy sweter, jakiego nigdy wcześniej by nie kupił. Opalony. Pewny siebie. Ale obcy. Już nie „mój Michał”. Tylko ktoś, kto zyskał za dużo przestrzeni, i postanowił, że nie będzie się tłumaczył.

Tego wieczoru w łóżku odsunął się lekko. Jakby między nami rzeczywiście coś – a raczej ktoś – już się pojawił.

Po prostu się przyznał

Siedziałam w kuchni, kroiłam gruszkę do sałatki, kiedy usłyszałam jego głos w gabinecie. Cichy, ale zbyt emocjonalny jak na rozmowę służbową.

– Wiem, że nie możesz teraz… Ale jeszcze tylko parę dni. Tak, tęsknię. Też… – szeptał.

Ręka z nożem zatrzymała się w pół ruchu. Nie oddychałam. Potem tylko szelest, szybkie „muszę kończyć”, skrzypnięcie krzesła. Przypadkiem przeszłam obok, udając, że nie słyszałam.

Z kim rozmawiałeś?

– Z Arturem. Od tej inwestycji, o której ci mówiłem – rzucił z automatu.

Skinęłam głową, jakbym wierzyła. Ale jego spojrzenie było inne. Unikał wzroku. Jakby sam już się pogubił, w co chce wierzyć.

– Michał… – powiedziałam po chwili – czy ty jesteś ze mną szczery?

– Co to za pytanie?

– Bo od jakiegoś czasu czuję się jak… dekoracja. Jakbyś mnie postawił tu razem z nowymi meblami. A potem zapomniał, że jeszcze jestem człowiekiem.

Westchnął. Przetarł twarz dłońmi.

– Ja… Poznałem kogoś – powiedział nagle.

Stałam w miejscu, jakby ziemia zniknęła mi spod stóp.

Nazywa się Laura. Spotkałem ją w Barcelonie. Zaczęliśmy rozmawiać. I… wszystko się we mnie wywróciło.

– Czyli to moja wina? – głos mi zadrżał. – Że nie jestem jak Laura?

– Nie. Po prostu… przy niej jestem sobą. A z tobą… jesteśmy już tylko wspomnieniem.

To był moment, w którym słowa zaczęły ranić głębiej niż milczenie.

Wszystko miał już poukładane

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Michał nalewał sobie wodę do szklanki, jakby właśnie powiedział, że ma do zrobienia pranie, a nie że zostawia mnie dla innej kobiety.

– Nie chcę wojny. Podzielimy majątek po równo. Zostawię ci dom, samochód, konto – powiedział spokojnie, zbyt spokojnie.

– A serce też podzielisz na pół? – zapytałam, z ledwością utrzymując głos.

– To nie ma sensu. Już od dawna nie jesteśmy razem, tylko obok siebie. Sama tak mówiłaś.

– I właśnie teraz to zauważyłeś? Wtedy, gdy Laura uśmiechnęła się do ciebie przez kieliszek białego wina?

Michał nie odpowiedział. Patrzył przez okno, jakby świat za szybą był ważniejszy niż kobieta, z którą spędził niemal dekadę życia.

Zmarnowałeś wszystko. Nas. Nasze „kiedyś”. Te noce, kiedy śmialiśmy się z niczego. Ten moment, gdy płakałam ze szczęścia po wygranej. Pamiętasz?

– Pamiętam. Ale dla mnie ta wygrana coś otworzyła. Poczułem, że nie chcę już być tylko przewidywalny. Laura… Ona widzi mnie inaczej.

– Bo nie zna cię do końca! Nie widziała cię w piżamie z dziurką w kolanie albo jak błagasz o rosołek, kiedy masz grypę!

Wybiegłam z domu. Bez płaszcza, bez planu. Chodziłam po mieście godzinami. Mijałam ludzi idących z zakupami, pary trzymające się za ręce. Patrzyłam im w twarze i zazdrościłam – nie pieniędzy, tylko zwyczajności.

W tej jednej chwili, bogata i samotna, zrozumiałam, że przegrałam wszystko, co się naprawdę liczyło.

Dostał swoją nauczkę

Minęło pół roku. Wciąż budziłam się czasem z nadzieją, że to był zły sen, że zaraz wejdzie do sypialni z kawą i powie, że nie ma żadnej Laury. Ale nie wchodził.

Któregoś ranka przeglądałam internet bez celu, klikając w bzdury, aż nagle trafiłam na znajome zdjęcie. Michał. I ona. Zdjęcie zrobione z ukrycia – całowali się w centrum jakiegoś europejskiego miasta. Obok nagłówek: Laura S. – luksusowa oszustka rozkochiwała milionerów i znikała z ich pieniędzmi.

Zerwałam się z kanapy. Kliknęłam artykuł. Twarz Laury pojawiła się wyraźnie – to była ona. Piękna, pewna siebie, o spojrzeniu, które potrafiło przekonać mężczyzn, że są jedyni. Że są kochani.

– Zobacz – powiedziałam wieczorem do Natalii, mojej przyjaciółki, pokazując jej ekran. – Michał trafił wreszcie na kobietę, która doceniła jego nowo odkrytą osobowość.

– Nie śmiej się z tego. Przecież to dramat – odparła Natalia, marszcząc brwi. – Ale z drugiej strony... trochę sobie zasłużył, nie?

– Może – przyznałam. – Ale… wiesz, ja nawet nie czuję satysfakcji. To dziwne. Nadal mi go brakuje.

– Po tym wszystkim?

Wzruszyłam ramionami.

– Nie wiem, może tęsknię nie za nim, tylko za tym, kim byliśmy. Przed wygraną. Przed Laurą. Przed tym wszystkim, co nas zmieniło.

W nocy długo patrzyłam w sufit. Myślałam, co zrobił, co straciłam, i co by było, gdyby... Ale odpowiedzi nie przychodziły.

Mam wszystko i nic

Dziś mam wszystko, co kiedyś wydawało się nieosiągalne. Samochód, który sam parkuje. Kuchnię większą niż całe nasze dawne mieszkanie. Szafy pełne ubrań, których nie mam już gdzie nosić. Ale wieczorami piję wino sama. W drogich kieliszkach, których nikt nie stłucze, bo nikt ich nie dotyka oprócz mnie.

Próbowałam zacząć od nowa. Umawiałam się, uśmiechałam, słuchałam historii innych mężczyzn. Ale wszystko to było... puste. Jakby ten rozdział we mnie się już wypalił. Może dlatego, że zbyt wiele razy powtarzałam sobie: „jeśli go znów spotkam, zapytam tylko, czy było warto”.

Czasem idę na spacer w pobliżu starego osiedla, tego, gdzie zaczynaliśmy. Mijam znajome sklepy, piekarnię z najlepszym chlebem. Czasem ktoś mnie poznaje. Mówi „pani to miała szczęście”. I nie wiem, czy przytaknąć, czy powiedzieć: „szczęście czasem przychodzi jak złodziej – zabiera więcej, niż daje”.

Nie wiem, co dzieje się z Michałem. Nie szukam go. Nie wiem, czy żałuje, czy zrozumiał. Nie wiem nawet, czy jeszcze o mnie myśli. I może już nie muszę tego wiedzieć.

Zrozumiałam jedno – nie wszystko, co błyszczy, ma wartość. A marzenia... czasem lepiej, żeby zostały tylko marzeniami. Bo ich spełnienie potrafi zostawić po sobie ciszę, w której nie ma już nic.

Anna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama