Reklama

Przez długi czas czułem się jak pasożyt – człowiek, którego obecność tylko ciąży innym. Rano budziłem się bez celu, parzyłem kawę, siadałem przed laptopem i scrollowałem bez końca strony z ogłoszeniami o pracę. Wysyłałem CV, pisałem maile, ale efekt zawsze był ten sam – cisza. Po tygodniach, miesiącach bez odzewu człowiek zaczyna myśleć, że coś z nim jest fundamentalnie nie tak.

Byłem bezrobotny

Żona patrzyła na mnie coraz częściej z politowaniem, brat rzucał kąśliwe uwagi o „darmozjadzie”, a znajomi powoli przestali się odzywać. Kiedy spotykaliśmy się rodzinnie, nikt nie pytał mnie już o pracę – temat był oczywisty i wstydliwy. Czułem, że nie mam prawa marzyć o czymkolwiek więcej niż kolejnym dniu spędzonym w dresie, z kawą i rosnącym poczuciem porażki.

Najgorsze były noce. Leżałem obok żony, słyszałem jej równy oddech i myślałem: „A jeśli już zawsze tak będzie? A jeśli ja naprawdę jestem nikim?”. To pytanie dusiło mnie jak kamień przywiązany do szyi.

Któregoś dnia, wracając z kolejnego bezsensownego spaceru, zatrzymałem się pod kioskiem totolotka. Nigdy w cuda nie wierzyłem, zawsze uważałem takie rzeczy za naciąganie naiwnych. Ale tamtego dnia, w desperacji, kupiłem los. Nie miałem przekonania do gier liczbowych, ale gdy parę dni później prowadzący w telewizji zaczął czytać wyniki, poczułem, że serce wali mi jak młot. Jedna liczba się zgadzała, potem druga, trzecia… Gdy dotarło do mnie, że wszystkie są moje, zamarłem. Nie wierzyłem.

– Anka! – zawołałem żonę tak głośno, że aż wybiegła z łazienki. – Chodź tu, szybko!

– Co się stało? – patrzyła na mnie przestraszona.

– Sprawdź… sprawdź te liczby – podałem jej drżącą ręką kupon.

Nie mogłem uwierzyć

Najpierw popatrzyła podejrzliwie na mnie, potem na ekran. Kiedy zaczęła porównywać, jej twarz zmieniała się z sekundy na sekundę.

– Tomek… – wyszeptała. – Wygrałeś. Naprawdę wygrałeś milion!

Przez chwilę staliśmy w ciszy, jakbyśmy bali się odezwać, żeby to nie zniknęło. Nagle Anka wydała z siebie pisk radości i rzuciła mi się na szyję.

– Boże, jesteśmy bogaci! – krzyczała, skacząc po kuchni. – Wyjedziemy na wakacje, kupimy nowy dom, koniec z tym całym udręczaniem!

Siedziałem z szeroko otwartymi oczami, czując się jak bohater własnego filmu. Jeszcze przed chwilą byłem nikim, a teraz miałem w rękach coś, co mogło zmienić wszystko.

– Widzisz? – powiedziała, ściskając mnie za ramiona. – Wreszcie los się do nas uśmiechnął.

W końcu coś zrobiłem dobrze. Cała gorycz lat beznadziei rozpływała się we mnie. Milion wcale nie leżał jeszcze na moim koncie, ale ja już wierzyłem, że od tego dnia moje życie będzie inne.

Zaczęliśmy od nowa

Kiedy pieniądze wpłynęły na konto, czułem się jak król. Patrzyłem na te cyfry i nie mogłem uwierzyć, że naprawdę należą do mnie. Nie musiałem już codziennie przeszukiwać ogłoszeń o pracę, nie musiałem bać się listonosza przynoszącego rachunki. Po raz pierwszy od lat czułem wolność.

Pierwszym odruchem było zadbanie o rodzinę. Zabrałem Ankę do sklepu meblowego, kupiliśmy nową kanapę, sprzęty do kuchni. Jej oczy świeciły jak u dziecka, które dostało wymarzoną zabawkę. Chciałem, żeby znów była szczęśliwa, żeby czuła, że jestem dla niej kimś, kto potrafi zapewnić bezpieczeństwo.

Potem przyszła kolej na brata. Usiadł ze mną przy piwie i bez ogródek rzucił:

– Skoro ci się poszczęściło, może pożyczysz trochę? Muszę spłacić kredyt, wiesz, jak jest.

Nie wahałem się ani chwili.

– Jasne, przecież po to są pieniądze, żeby się nimi dzielić – odpowiedziałem i widziałem, jak odetchnął z ulgą.

Wszyscy mnie kochali

Kilka dni później zadzwonił stary znajomy ze studiów. Nagle przypomniał sobie o dawnych czasach i o tym, jak pomagał mi w nauce.

– Słuchaj, wiem, że teraz ci się powodzi. Może mógłbyś mi pomóc, wiesz, taka mała przysługa…

Nie miałem w sobie podejrzliwości. Podobało mi się, że nagle jestem potrzebny, że ludzie zwracają się do mnie z prośbami. Dawniej nikt nie chciał słuchać o moich problemach, teraz wszyscy przychodzili z wdzięcznymi uśmiechami. Anka próbowała mnie stopować.

– Nie rozdawaj wszystkiego na lewo i prawo. Przecież to nasze pieniądze, a nie fundusz dobroczynny.

– Kochanie, spokojnie – odpowiadałem. – Mamy ich tyle, że wystarczy dla nas i dla innych.

Sam siebie przekonywałem, że hojność zawsze wraca. Widziałem wdzięczność w oczach bliskich, czułem, że wreszcie jestem kimś. Nie darmozjadem, nie ciężarem, ale kimś, kto potrafi zmieniać życie innych.

Zaufałem mu

Nie spodziewałem się jednak, że największa pokusa dopiero nadejdzie. Pojawił się stary znajomy – człowiek, z którym dawno temu grywałem w karty w klubie.

– Ty masz teraz środki, prawda? – zapytał. – Trafiła mi się okazja życia. To system, w którym pieniądze pracują same. Zero ryzyka. Zainwestujesz, a po pół roku masz dwa razy tyle.

Parsknąłem śmiechem. Brzmiało to zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe. Ale on mówił tak pewnie, że zacząłem się wahać. Wieczorem opowiedziałem o wszystkim żonie.

– Nie daj się nabrać – powiedziała, kręcąc głową. – Jak coś wygląda zbyt dobrze, to zwykle kończy się źle.

– Ale pomyśl – próbowałem ją przekonać. – Jeśli to wypali, będziemy mieli nie milion, a kilka. Możemy wtedy naprawdę żyć bez żadnych ograniczeń.

– A jeśli nie wypali? – spojrzała na mnie poważnie. – Stracimy wszystko.

Nie chciałem tego słuchać. W mojej głowie krążyła wizja, że oto staję się kimś więcej niż zwycięzcą loterii. Mogłem być prawdziwym przedsiębiorcą, człowiekiem, którego wszyscy będą podziwiać nie tylko za wygraną, ale i za spryt.

Zgodziłem się. Wpłaciłem sporą sumę, wierząc, że to tylko początek. Znajomy zapewniał mnie codziennie, że wszystko idzie zgodnie z planem. Tłumaczyłem sobie, że przecież szczęście wreszcie się do mnie uśmiechnęło i nie ma powodu, by miało odwrócić się plecami.

Miałem cień podejrzeń

Znajomy co kilka dni dzwonił, mówił o rosnących zyskach, o kolejnych osobach, które dołączyły do „projektu”. Brzmiało to wiarygodnie, a ja sam wmawiałem sobie, że wreszcie trafiłem na coś wielkiego. Potem telefony zaczęły milknąć. Wysłałem dziesiątki wiadomości – żadnej odpowiedzi. Z początku tłumaczyłem to sobie tym, że pewnie jest zajęty. Ale kiedy zobaczyłem, że jego profil w internecie zniknął, poczułem zimny dreszcz.

Próbowałem zdobyć informacje. Okazało się, że firma, o której mi opowiadał, nie istnieje. Adres siedziby był pustym biurem do wynajęcia. Zrozumiałem, że pieniądze, które wpłaciłem, wyparowały.

– Mówiłam ci! – krzyczała moja żona, kiedy w końcu zebrałem się, żeby jej wyznać prawdę. – Jak mogłeś być tak naiwny?!

– Myślałem, że robię to dla nas… – tłumaczyłem, ale sam słyszałem, jak bezsensownie to brzmi.

Brat, któremu wcześniej pożyczyłem sporą sumę, nie próbował nawet udawać współczucia.

– To twoja wina – rzucił bez ogródek. – Trzeba było myśleć, a nie udawać wielkiego biznesmena.

Zostałem z pustymi rękami, z poczuciem wstydu i gniewu. Nikt nie pamiętał, jak dzieliłem się z nimi pieniędzmi. Widzieli we mnie tylko głupca, który dał się oszukać.

A jednak było gorzej

Kiedy wydawało mi się, że gorzej już być nie może, przyszły listy z banku. Pożyczki, które zaciągnąłem, żeby jeszcze pomnożyć inwestycję, nagle urosły do kwot, których nie sposób było spłacić. A potem zapukał komornik.

– Ja tak dłużej nie mogę – powiedziała moja żona. – Próbowałam ci ufać, ale wszystko zmieniłeś w ruinę. Odchodzę.

Nie zatrzymywałem jej. Spakowała swoje rzeczy i wyszła. Zostałem sam, w pustym mieszkaniu, które lada dzień miało już nie należeć do mnie. Znajomi omijali mnie szerokim łukiem. Brat przestał się odzywać.

Kiedyś myślałem, że najgorsze w życiu to bieda. Że człowiek bez pieniędzy jest nikim. Myliłem się. Najgorsze to poczuć na własnej skórze, jak fortuna zamienia się w ciężar, który przygniata do ziemi.

Byłem nikim, potem przez chwilę bohaterem. Ludzie ściskali mi rękę, uśmiechali się szeroko, gratulowali szczęścia. Wierzyłem, że to początek nowego życia, w którym będę kimś ważnym, kimś docenianym. A dziś zostałem sam – pośmiewisko, przykład głupoty, o którym inni mówią z politowaniem.

Byłem żałosny

Nikt nie pamięta, ile dałem, ilu osobom pomogłem. Pamiętają tylko to, że byłem naiwny, bo roztrwoniłem milion. Gdy przechodzę ulicą, widzę ukradkowe spojrzenia, słyszę szeptane komentarze. Niosę na sobie piętno człowieka, który dostał dar, a zmienił go w przekleństwo.

Zrozumiałem, że nie każdy jest stworzony do wielkich pieniędzy. Ja nie byłem. Wygrałem los, który miał być moją szansą, a stał się moją zgubą. Moja największa wygrana i moja największa porażka to ten sam kawałek papieru kupiony w kiosku.

I tylko czasem, nocą, myślę o tamtym momencie, kiedy siedziałem w kuchni i słyszałem, jak prezenter odczytuje moje liczby. Zamiast radości czuję gorycz. Bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, że właśnie los skazał mnie na upadek, z którego nigdy się nie podniosę.

Tomasz, 47 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama