„Wygrałem miliony w totolotka i chciałem zrobić żonie niespodziankę. Nie zdążyłem, bo ona zrobiła mi jeszcze większą”
„Wróciłem do mieszkania i wpatrywałem się w pustą szafę w przedpokoju. Karolina ostatnio często znikała na kilka godzin, tłumacząc się jogą albo spotkaniami z koleżanką. Nie pytałem. Nie chciałem wiedzieć. Niczego nie podejrzewałem. A teraz…”.

- Redakcja
Miałem życie jak z instrukcji obsługi pralki – przewidywalne, ciche, bezpieczne. Praca w urzędzie, obiad o siedemnastej, wieczorne wiadomości i sen o dwudziestej trzeciej. Karolina, moja żona, coraz częściej wyglądała na znudzoną, ale trwaliśmy razem – jakby z przyzwyczajenia.
Pewnego dnia, wracając z pracy, kupiłem los na stacji benzynowej. Impuls, nic więcej. Tydzień później, siedząc z kubkiem herbaty, obejrzałem losowanie. Wygrałem. Miliony. Serce biło mi jak oszalałe. Wyobraziłem sobie, jak powiem Karolinie. Nie od razu. Najpierw zrobię jej niespodziankę. Od tego momentu wszystko zaczęło się zmieniać.
Jak mogłem go zgubić?
– Gdzie ja go włożyłem? – mruknąłem pod nosem, przetrząsając szufladę z dokumentami.
Kupon powinien być tam, gdzie zawsze odkładam rachunki i inne papiery. Ale tam go nie było. Zajrzałem do portfela, do kieszeni kurtki, potem do drugiej kurtki. Nic. Im dłużej szukałem, tym bardziej czułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Rano obiecałem sobie, że pojadę do kolektury, żeby oficjalnie potwierdzić wygraną. Taki miał być plan. A teraz…
Otworzyłem wszystkie szafki w kuchni, jakby miał się tam teleportować. Kucnąłem, zajrzałem pod lodówkę. Zacząłem się pocić. Wchodząc do sypialni, zobaczyłem Karolinę. Siedziała na łóżku z książką.
– Karolina, nie widziałaś może takiego papierka… kuponu? Z logiem totka? – zapytałem niepewnie.
– Hm… Nie. A co, zgubiłeś coś? – odparła bez cienia zainteresowania, nawet nie odrywając wzroku od stron.
– Tak jakby… to znaczy… no, zgubiłem. Nieważne.
– A co to było?
– Coś ważnego… dla mnie.
– Spokojnie. Zawsze wszystko masz poukładane, pewnie ci się gdzieś zawieruszył – powiedziała zbyt szybko, zbyt spokojnie. Nie spojrzała mi w oczy.
Wracając do salonu, poczułem, że serce wali mi jak młot. Może się przesłyszałem? Może pomyliłem liczby? Ale przecież… sprawdzałem dziesięć razy. Wiedziałem, że wygrałem.
W nocy nie mogłem spać. W kółko odtwarzałem moment, kiedy trzymałem kupon w dłoni. Kiedy? Gdzie go zostawiłem? A może… ktoś go zabrał?
Chodziłem jak w amoku
Szukałem już wszędzie. W śmietniku pod zlewem, w koszu na pranie, nawet w skrzynce na listy, jakby cudem sam się tam wrzucił. Chodziłem w kółko po mieszkaniu, otwierając i zamykając te same szafki. Codziennie. Po pracy nie wracałem do domu – wracałem do śledztwa.
Wpadłem w obsesję. Inaczej nie dało się tego nazwać. Nie mogłem myśleć o niczym innym. Gdy szedłem ulicą, zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zgubiłem kuponu po drodze ze stacji benzynowej. Wracałem tym samym szlakiem, z nosem przy ziemi.
Pewnego popołudnia zauważyłem Halinę – sąsiadkę z naprzeciwka. Stała jak zwykle na balkonie z kubkiem kawy.
– Pani Halino! – zawołałem, podbiegając. – Pani ostatnio nie widziała może, czy ktoś czegoś nie wynosił z mojego mieszkania? Albo czy Karolina z kimś nie wychodziła?
– Z mieszkania? – spojrzała na mnie zaskoczona. – Nie wiem, czy to ważne, ale... chyba widziałam Karolinę z jakimś mężczyzną. Wsiadła z nim do samochodu, tutaj, pod blokiem. Myślałam, że to pan… Ale teraz, jak się panu przyglądam... nie, to nie był pan.
Zamrugałem, jakby ktoś przyłożył mi w twarz.
– Kiedy?
– Dwa dni temu. Rano. Mieli walizkę.
Walizkę?
Wróciłem do mieszkania i wpatrywałem się w pustą szafę w przedpokoju. Karolina ostatnio często znikała na kilka godzin, tłumacząc się jogą albo spotkaniami z koleżanką. Nie pytałem. Nie chciałem wiedzieć. Niczego nie podejrzewałem. A teraz… chciałem wiedzieć wszystko.
Prawda była okrutna
Żona wróciła wieczorem i jak zwykle krzątała się po domu. Jej telefon leżał na stoliku w salonie. Gdy weszła do łazienki, poczułem dziwny spokój. Nie zrobiłem tego wcześniej, nie miałem odwagi. Ale teraz moje palce niemal same wprowadziły wzór odblokowania. Pamiętałem go. Zawsze mówiła, że nie mamy przed sobą tajemnic.
W skrzynce z wiadomościami – Marek. Nazwisko znajome. Kolega z dawnej pracy, kiedyś raz byliśmy razem na grillu. Otworzyłem jedną z wiadomości.
„Nie wierzę, że to się udało. Miliony… W końcu mamy swoje życie”.
Zatkało mnie. Nie czułem nic. Nawet nie złość – tylko pustkę. Słowa, które czytałem, nie pasowały do świata, który znałem. To nie mogła być Karolina.
Gdy wyszła z łazienki, stałem przy stole z telefonem w dłoni.
– Co to ma znaczyć? – zapytałem cicho.
– Oddaj – powiedziała ostro, ale zbladła.
– Zrealizowałaś go. Znalazłaś kupon i nie powiedziałaś mi ani słowa. Dlaczego?
– Bo… – zawahała się, jakby wybierała wersję wydarzeń. – Bo ty nie byłeś gotowy. Myślałeś, że pieniądze wszystko naprawią. Myślałeś, że kupisz za nie mnie.
– Nie wierzę… Ty to naprawdę zrobiłaś?
– Tak. Znalazłam go na stoliku. Uznałam, że to znak. Że los był dla mnie. Dla nas – podniosła walizkę, którą wcześniej schowała w szafie. – To nie tylko los. To moja decyzja. Ja też chcę coś wygrać w tym życiu.
– Odchodzisz?
– Już odeszłam, Dawid. Tylko ty jeszcze tego nie zauważyłeś.
Straciłem cel w życiu
Zrobiło się pusto. Tak dziwnie pusto. Karolina zniknęła, a ja zostałem z echem własnych kroków i talerzem po niedojedzonym śniadaniu. Na stole leżała tylko karta biblioteczna. Nigdy nie odda tej ostatniej książki, pomyślałem idiotycznie.
Dni zaczęły się zlewać w jedno. Chodziłem po mieszkaniu w szlafroku jak duch. Nie jadłem, piłem kawę po kawie. Czasem coś mocniejszego. Patrzyłem w ekran telewizora bez dźwięku. Patrzyłem, ale nic nie widziałem. Moje życie się rozpadło – i to nie przez los, tylko przez nią. Przez nas.
Pewnego dnia spotkałem Marka. Wysiadł z samochodu pod sklepem. Sam, bez Karoliny.
– Marek! – zawołałem, zanim zdążyłem się zastanowić. – Musimy pogadać.
Spojrzał na mnie bez zaskoczenia. Jakby czekał na ten moment.
– Dawid? Nie wiem, czy to coś da, ale dobrze. Porozmawiajmy.
– Gdzie ona jest?
– Nie powiem. Ona nie chce, żebyś wiedział.
– Ukradłeś mi wszystko. Żonę, wygraną… życie.
– Ona sama zdecydowała. Nie musiałem jej przekonywać. Tylko słuchałem. Ty nie słuchałeś jej od lat.
Zamachnąłem się. Chciałem go uderzyć. Ale ręka opadła. Nie miałem już siły. W żadnym sensie.
Wróciłem do domu i usiadłem na kanapie. Płakać nie umiałem. Ale po raz pierwszy poczułem coś w rodzaju wstydu. Nie za nią. Za siebie. Przez te wszystkie lata żyłem obok Karoliny. Obok, nie z nią. A teraz już nie miałem szans tego naprawić.
Szukałem straconego czasu
Wróciłem na stację benzynową. Tę samą, gdzie kupiłem los. Wcześniej mijałem ją codziennie bez większych emocji, teraz to miejsce wydawało się święte. Albo przeklęte. Usiadłem na ławeczce obok drzwi. Ludzie wchodzili, wychodzili. Tankowali, kupowali hot-dogi, życie toczyło się dalej. Tylko nie moje.
– Pan chyba tu już był kiedyś – odezwał się młody sprzedawca, wychodząc zapalić. – Pamiętam pana. Taki spokojny, elegancki. I ten kupon… To pan wygrał?
– Nie – odparłem. – Ja tylko kupiłem los.
Zamilkł. Pokiwał głową, jakby rozumiał więcej, niż powiedziałem. Zaciągnął się i wrócił do środka. A ja zostałem. Siedziałem tam przez pół dnia.
Potem podszedł do mnie bezdomny. Starszy facet w obdartej kurtce, z siwą brodą.
– Masz może parę złotych? – zapytał.
– Mam – dałem mu dziesięć. Usiadł obok mnie, jakbyśmy znali się od lat.
– Nie martw się, młody. Wszystko się gubi. Kobiety, pieniądze, zdrowie. A czasem to i rozum – zaśmiał się chrapliwie. – Ale pamięć zostaje. I żal.
Nie odpowiedziałem. Miał rację.
Wieczorem wróciłem do domu. Półki były puste, ale ściany stały. Tylko tyle zostało po moim losie. Po tej jednej chwili szczęścia, którą trzymałem w dłoni. Wszystko inne zniknęło. A ja zostałem sam.
Zostało mi puste mieszkanie
W mieszkaniu panowała cisza, którą dało się kroić nożem. Radio grało cicho w tle, jakby bało się zakłócić moją samotność. Czasem zmieniałem stację, ale nie słuchałem. Dźwięki były tylko tłem – dowodem, że istnieję.
Usiadłem przy stole. Przede mną leżało pudełko ze zdjęciami. Przeglądałem je powoli, jakby to miała być moja ostatnia podróż. Ja z Karoliną nad morzem, ja z Karoliną na rowerach, ja z Karoliną przy wigilijnym stole. Wszędzie byliśmy razem, ale z każdej fotografii biła jakaś niezręczność. Jakbyśmy tylko grali w coś, co kiedyś było prawdziwe. Może już wtedy wszystko się psuło. Może po prostu nie chciałem tego widzieć.
Zatrzymałem się na jednym zdjęciu – robionym jeszcze na początku. Śmialiśmy się oboje, w tle było jezioro, Karolina miała mokre włosy, a ja trzymałem jej dłoń. Wtedy naprawdę byłem szczęśliwy. Chyba.
Zamknąłem pudełko i odstawiłem je na półkę. Już nie chciałem wracać. Przeszłość była jak rozbite lustro – im dłużej w nią patrzysz, tym bardziej się ranisz.
Nie miałem już nic. Żadnych wielkich planów, żadnych marzeń. Tylko samotność i wspomnienie tej jednej nocy, kiedy los – dosłownie – był w moich rękach. Ale go zgubiłem.
Czy byłem wtedy innym człowiekiem? Pewnie tak. Lepszym? Gorszym? Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno. Czasem gubi się nie tylko los. Czasem w jednej chwili gubi się całe życie.
Dawid, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zdradzam żonę, ale wciąż ją szanuję. Kochanki wyrastają przede mną jak grzyby po deszczu, ale na obiad wracam do domu”
- „Uwielbiałem kiszonki, dopóki żona nie zaczęła eksperymentować. Kiszone winogrona z wanilią zakończyły nasze małżeństwo”
- „Wakacje z mężem miały smutny finał. Planowałam przywieźć kolejny magnes na lodówkę, a nie urnę”

