„Wygrałem milion złotych w totka i żyłem jak król, ale tylko przez tydzień. Straciłem wszystko przez własną chciwość”
„Wyszedłem z biura lżejszy, ale nie tylko w sensie metaforycznym. Na ulicy poczułem podmuch wiatru i miałem wrażenie, że zrobiłem najlepszy krok w życiu. Wyobrażałem sobie telefon od Adriana z wiadomością o pierwszych solidnych zarobkach”.

- Redakcja
Sierpniowy poranek pachniał kawą, a moje dłonie drżały, kiedy odebrałem czek. Świat nagle pociemniał i rozjaśnił się jednocześnie, jakby ktoś przekręcił gałkę od kontrastu. Liczby na papierze wyglądały obco, ale obiecywały dom, spokój i naprawione błędy.
Myślałem o spłaceniu długów, o wakacjach dla mojej siostry, Ewy, o nowym rowerze, który kupię sobie z czystej, chłopięcej radości. Mówiłem sobie, że zasłużyłem. Zadzwoniłem do siostry i do przyjaciela, Rafała; słyszałem w ich głosach dwie inne reakcje. Ewa była twarda, Rafał lekki. Ja byłem jak pijany od nowych możliwości. Uśmiechałem się do własnego odbicia w witrynie banku i obiecałem sobie rozsądek. Nawet powietrze zdawało się gęstsze od obietnic dzisiaj.
Spotkałem go znienacka
Po ceremonii odbioru nagrody czułem się, jakbym unosił się kilka centymetrów nad chodnikiem. Wszedłem do niewielkiej kawiarni w centrum, zamówiłem cappuccino i usiadłem przy stoliku przy oknie. Wpatrywałem się w czek jak w talizman, który przed chwilą trzymałem w kieszeni marynarki.
– Pan Kamil, prawda? – usłyszałem nad sobą pewny, ciepły głos.
Podniosłem wzrok. Stał przede mną mężczyzna w eleganckim garniturze, o uścisku dłoni tak stanowczym, że trudno było mu odmówić.
– Adrian. Doradca inwestycyjny. Pracuję z klientami, którzy właśnie znaleźli się w sytuacji podobnej do pana. Rafał wspominał, że możemy się spotkać.
– Rafał? – zdziwiłem się. – Znacie się?
– Długo współpracowaliśmy – odparł z uśmiechem, siadając naprzeciwko mnie bez zaproszenia. – Powiedział mi o pana szczęściu. I że pewnie myśli pan teraz o tym, co zrobić z pieniędzmi.
W głowie zabrzmiały słowa Ewy: „nie daj się nikomu naciągnąć”. Ale Adrian mówił spokojnie, pewnie, z taką swobodą, że trudno było mu nie ufać. Opowiadał o swoich klientach, o tym, jak pomógł im ulokować środki, by „pieniądze nie leżały bezczynnie i nie traciły na wartości”.
– Proszę spojrzeć – wyjął z teczki kilka wydruków z wykresami. – Wszystko transparentne. Mamy kontakt z najlepszymi instytucjami finansowymi w kraju.
Przytakiwałem, choć niewiele rozumiałem z tego, co pokazywał. Jego ton brzmiał jak pewny krok po suchym piasku – stabilny, niezachwiany. Chciałem wierzyć, że ktoś taki może poprowadzić mnie w stronę, o której marzyłem od lat. I może właśnie dlatego nie zauważyłem, jak w tej rozmowie to on zaczął kierować moimi myślami.
Miał dla mnie wyjątkową ofertę
Następnego dnia spotkaliśmy się w tej samej kawiarni. Adrian przyniósł ze sobą gruby segregator, który postawił na stole z wyraźnym namaszczeniem, jakby kładł tam klucz do mojego nowego życia. Byliśmy już po imieniu.
– Kamil, czas działać – zaczął bez wstępów. – W tej chwili na rynku jest wyjątkowa okazja. Fundusz o wysokiej stopie zwrotu, gwarantowany zysk. Ale warunek jest jeden – trzeba wejść w to od razu.
Patrzyłem na niego, czując, jak rośnie we mnie mieszanka ekscytacji i niepokoju.
– Od razu? – zapytałem ostrożnie. – To duża decyzja.
– Wiem. Ale w tym przypadku zwłoka oznacza stracone pieniądze. Mam kontakt z bankiem centralnym, wiem, że wkrótce zmienią się warunki. To bezpieczne – mówił tonem człowieka, który nie ma wątpliwości.
Wyjąłem telefon.
– Chwileczkę, zadzwonię do Rafała.
Po krótkim opisie sytuacji w słuchawce usłyszałem jego śmiech.
– Ryzykuj! Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
Adrian patrzył na mnie, jakby znał odpowiedź jeszcze zanim ją wypowiedziałem.
– Kamil, to szansa, która może się już nie powtórzyć. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale o przyszłość.
Wpatrywałem się w kubek kawy, próbując zagłuszyć ostrzeżenie siostry. Obraz nowego mieszkania, podróży, spokojnego życia wypełniał mi głowę tak mocno, że rozsądek stawał się coraz cichszy.
– Dobrze – powiedziałem w końcu, a Adrian uśmiechnął się, jakby właśnie potwierdził przewidywany ruch w grze, którą od dawna prowadził.
Chciałem wierzyć, że robię to dla siebie, ale coś we mnie szeptało, że może robię to dla niego.
Chciałem zarobić jak najwięcej
Spotkaliśmy się w południe. Adrian zaprosił mnie do biura w prestiżowym biurowcu, którego szklana fasada odbijała słońce tak mocno, że aż mrużyłem oczy. Wjechaliśmy windą na ósme piętro, a on prowadził mnie korytarzem wyłożonym grubym dywanem. Wszędzie pachniało nowością i pieniędzmi.
– Tutaj – wskazał drzwi z matowym napisem „A.S. Consulting”. W środku znajdowało się eleganckie biurko, dwa skórzane fotele i regał z segregatorami. Wyglądało jak siedziba kogoś, kto naprawdę obraca milionami.
Adrian usiadł naprzeciw mnie, przesunął kilka dokumentów.
– To standardowa procedura. Wypełnimy umowę, wykonamy przelew i wszystko zacznie pracować dla ciebie.
Czytałem pobieżnie, skupiając się bardziej na jego spokojnym tonie niż na treści. Każdy jego gest – od nalania mi wody po podanie długopisu – wydawał się przemyślany, kontrolowany.
– Ile chcesz zainwestować? – zapytał, choć wiedział.
– Całość – odpowiedziałem, czując dziwny ciężar w klatce piersiowej.
Kliknąłem „wyślij” w aplikacji bankowej, patrząc na potwierdzenie przelewu, jakbym właśnie postawił ostatnią figurę w grze, którą muszę wygrać. Adrian uśmiechnął się szeroko.
– Doskonały ruch. Wkrótce zobaczysz pierwsze zyski.
Wyszedłem z biura lżejszy, ale nie tylko w sensie metaforycznym. Na ulicy wiatr uderzył mnie w twarz, a ja miałem wrażenie, że zrobiłem najlepszy krok w życiu. Wyobrażałem sobie telefon od Adriana z wiadomością o pierwszych zarobkach.
Nie wiedziałem, że właśnie opuściłem miejsce, w którym widziałem go po raz ostatni.
Zniknął on i moje pieniądze
Obudziłem się następnego dnia z dziwnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Chwyciłem telefon i wysłałem do Adriana krótką wiadomość: „Czy są już pierwsze informacje o inwestycji?”. Minęły dwie godziny, zanim zdecydowałem się zadzwonić. Automat poinformował mnie, że „numer jest nieprawidłowy”.
Spróbowałem jeszcze raz. Ten sam komunikat. Poczułem chłód w żołądku. W pośpiechu ubrałem się i pojechałem do biurowca. Portier spojrzał na mnie z zakłopotaniem.
– Przykro mi, ale firma A.S. Consulting opuściła lokal wczoraj wieczorem. Wynajem był krótkoterminowy.
– Jak to…? – wydusiłem. – Przecież byłem tu wczoraj!
– To się zdarza – wzruszył ramionami.
Wróciłem do mieszkania i zadzwoniłem do Ewy.
– I co, bogaty brat dzwoni? – zaczęła żartobliwie, ale szybko wyczuła mój ton.
– Ewa… chyba straciłem wszystko.
– Kamil, mówiłam ci! Mówiłam, żebyś nie ufał obcym! Jak mogłeś być taki naiwny?! – jej głos drżał z gniewu i rozczarowania.
– Myślałem, że… że to szansa – wyszeptałem.
– Szansa? To był zwykły oszust.
Rozmowa skończyła się ciężką ciszą. Usiadłem przy stole i wpatrywałem się w pustą filiżankę po kawie. W głowie krążyło jedno pytanie: jak mogłem być taki głupi? Cała euforia z poprzedniego dnia uleciała, zostawiając po sobie tylko wstyd. Nawet w lustrze nie chciałem patrzeć sobie w oczy.
Sam się w to wpakowałem
Jeszcze tego samego dnia poszedłem na policję. W poczekalni siedziało kilka osób, a ich twarze wyglądały znajomo w ten sposób, w jaki wyglądają twarze ludzi, którzy właśnie stracili nadzieję. Funkcjonariusz za biurkiem wysłuchał mnie cierpliwie, notując szczegóły.
– Kolejny taki przypadek w tym tygodniu – powiedział w końcu, odkładając długopis. – Zrobimy, co możemy, ale szanse na odzyskanie pieniędzy są niewielkie.
Te słowa były jak klamka, która zamknęła drzwi do świata, w którym jeszcze wczoraj byłem zwycięzcą. Wyszedłem z komisariatu z uczuciem, że zostawiłem tam resztki złudzeń.
Zadzwoniłem do Rafała. Odebrał po kilku sygnałach.
– Słuchaj, ten Adrian… to był oszust – zacząłem.
– No, to przykra sprawa – odparł chłodno. – Ale wiesz, decyzję podjąłeś sam.
– Rafał, przecież mi go poleciłeś!
– Ja tylko mówiłem, że ryzyko czasem się opłaca. To twoje pieniądze, twoja decyzja.
Poczułem, jak coś we mnie pęka. Nawet on nie chciał wziąć choćby odrobiny odpowiedzialności. Rozmowa urwała się szybko, a ja zostałem w pustym pokoju z poczuciem, że zostałem sam przeciwko całemu światu.
Wieczorem wyłączyłem telefon i usiadłem w ciemności. Myśli krążyły w kółko, wracały do momentu, kiedy Adrian po raz pierwszy uścisnął mi dłoń. Gdybym wtedy po prostu wyszedł… Ale przecież nie wyszedłem.
Został mi żal i pretensje do siebie
Wyszedłem się przejść i wróciłem do mieszkania późnym wieczorem. Na stole wciąż leżała koperta z certyfikatem wygranej – elegancki papier, złote litery, podpisy, które wczoraj wydawały się obietnicą nowego życia. Teraz wyglądały jak kpina. Przesunąłem palcami po krawędzi koperty i poczułem, jak w gardle rośnie mi twarda gula.
Usiadłem przy oknie. Za szybą przechodzili ludzie, każdy gdzieś zmierzał, niosąc swoje małe sprawy i nadzieje. Pomyślałem, że jeszcze wczoraj należałem do nich – do tych, którzy wierzą, że jutro może przynieść coś lepszego. Teraz miałem wrażenie, że stoję po drugiej stronie, w świecie, gdzie wszystko już się przegrało.
Ewa przyszła później. Otworzyła drzwi bez pukania, rozejrzała się po pokoju i usiadła naprzeciw mnie.
– Nie wiem, co ci powiedzieć – zaczęła cicho. – Po prostu… żałuję, że miałeś rację co do tego, że chciałeś spróbować.
– Wcale nie miałem racji – odpowiedziałem. – Po prostu chciałem wierzyć, że los naprawdę się do mnie uśmiechnął.
Siedzieliśmy długo w milczeniu. Jej obecność była jedyną kotwicą, która trzymała mnie w miejscu, zamiast pozwolić odpłynąć w tę pustkę, która rozlewała się we mnie coraz szerzej.
W końcu wstała, dotknęła mojej dłoni i wyszła. Patrzyłem, jak zamyka za sobą drzwi. W pokoju zrobiło się jeszcze ciszej. Zostałem sam, wpatrzony w ciemne okno, z myślą, że w ciągu jednego dnia można stracić wszystko – pieniądze, nadzieję i wiarę w ludzi.
Kamil, 34 lata
Czytaj także:
- „Brat pożyczył ode mnie 100 tysięcy i zniknął w Toskanii. Została mi po nim trumna, a z pieniędzmi mogę się pożegnać”
- „Rozwiodłam się z mężem na niby, żeby ratować nasz majątek. Nie wiedziałam, że od początku miał zupełnie inny plan”
- „Wspierałem siostrę, bo uważam, że rodzina to priorytet. Za swoje dobre serce zostałem przez nią potraktowany jak śmieć”

