Reklama

Właściwie nigdy nie miałam żadnych większych marzeń. Nie chciałam podróży dookoła świata, willi z basenem ani trzydniowego wesela. Życie nauczyło mnie, żeby nie wybiegać za bardzo w przyszłość – bo w wielu sytuacjach nie ma się wpływu na los. Miałam dach nad głową i święty spokój. I to mi wystarczało. Nie potrzebowałam dzieci, psa, męża ani tłumu gości na święta. Od jakiegoś czasu lubiłam samotność, a może po prostu do niej przywykłam.

Dlatego kiedy wygrałam na loterii, nie wpadłam w euforię. Nie darłam się, nie wrzeszczałam, nie płakałam. Patrzyłam przez chwilę na ten świstek z liczbami, potem na ekran telewizora. I dopiero po kilku minutach zaczęło do mnie docierać, że to się dzieje naprawdę. Że sześć cyfr – moich ulubionych liczb, które obstawiałam od lat – rzeczywiście wylosowano. Wyłączyłam telewizor, wzięłam głęboki wdech i zaparzyłam herbatę.

Na tamtym etapie jeszcze nie miałam pojęcia, jak bardzo ta wygrana wstrząśnie moją rodziną. Jak szybko najbliższe osoby zapomną, kim jestem i zaczną mnie traktować jak skarbonkę . Bo przecież „ty nie masz dzieci”. No jasne. Bo samotne osoby w ogóle nie potrzebują pieniędzy.

Zamknęłam oczy

Pierwsza zadzwoniła Justyna — moja młodsza siostra. Jeszcze zanim odebrałam, wiedziałam, o co chodzi. W życiu nie dzwoniła z samej potrzeby rozmowy czy kontaktu ze mną.

— Eliza, hej! Gratulacje! — zawołała entuzjastycznie, jakbyśmy właśnie świętowały jej rocznicę ślubu, a nie moją wygraną.

— Dzięki — mruknęłam, opierając się kuchenny blat. — Skąd wiesz?

— A kto nie wie? — żachnęła się. — W całym mieście już gadają. Ty to masz szczęście! Milionerka z przypadku! — zaśmiała się, ale coś było sztucznego w tym śmiechu.

— Żadna milionerka — zaoponowałam. — To trochę ponad pół miliona. A po podatkach nawet mniej. Spokojnie, willi sobie nie kupię.

Ale dom masz, nie? — zauważyła chytrze. — Kredyt spłacony, pracy nie rzucisz, a dzieci nie masz. No to co zrobisz z taką kasą?

— Jeszcze nie wiem — odpowiedziałam spokojnie.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Wyczułam zmianę tonu, zanim jeszcze padły słowa, które miały wszystko popsuć.

— Eliza, ja powiem wprost — usłyszałam. — Daj mi chociaż połowę. — Nawet się nie zawahała, tylko od razu ciągnęła dalej: — Ty i tak nie masz dzieci. A ja muszę swoje odchować. Ty sobie jakoś poradzisz. A mi te pieniądze naprawdę są potrzebne.

Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że kiedyś dojdzie do tej rozmowy, a jednak nie sądziłam, że tak szybko.

— Justyna, nie dam ci połowy — oświadczyłam stanowczo. — Przykro mi, ale nie. To są moje pieniądze.

— Słucham?! — rzuciła święcie oburzona. — Ty sobie żartujesz, prawda?
— Nie — odparłam po prostu. — I proszę, nie rób z siebie ofiary. Sama chciałaś mieć dzieci. Nikt ci ich nie wcisnął na siłę.

Usłyszałam głośne westchnięcie. I wtedy padło to słowo:

— Egoistka.

— Po prostu nie twoja sponsorka — odpowiedziałam wciąż opanowana i się rozłączyłam.

Zakręciło mi się w głowie

Następnego dnia zadzwoniła mama.

— Eliza, musimy porozmawiać — oznajmiła poważnie. — Przyjdź dziś wieczorem. Justyna też będzie.

— Mamo, nie potrzebuję rodzinnej interwencji — westchnęłam.

— Nie przesadzaj — prychnęła. — Chcemy tylko porozmawiać.

Wiedziałam, że nie ma sensu dyskutować. Jeśli nie pojawię się z własnej woli, zjawią się u mnie. A tego wolałam uniknąć.

Punktualnie o 19:00 zapukałam do drzwi rodzinnego domu. W kuchni już czekały mama, Justyna i, niespodzianka, ciocia Halina.

— O, jest nasza szczęściara — mruknęła ciocia, zerkając na mnie znad filiżanki herbaty. — Wygrała fortunę i teraz już nie poznaje rodziny, co?

— Nie wygrałam fortuny. I poznaję rodzinę aż za dobrze — odpowiedziałam, zdejmując płaszcz.

Mama od razu przeszła do rzeczy:

— Elizka, Justyna ma rację. Ty nie masz dzieci. A ona wychowuje dwójkę, praktycznie sama. Te pieniądze naprawdę by im pomogły.

— Mamo, ale to moje pieniądze — powiedziałam. — Nikt mnie nie pytał, czy w ogóle chcę je oddać.

— Ale przecież jesteśmy rodziną — wtrąciła Justyna z oburzeniem. — Kiedyś sama mówiłaś, że jak wygrasz, to się podzielisz!

— Mówiłam. Jak miałam dwadzieścia lat i byłam głupia — prychnęłam. — Teraz mam czterdzieści dwa i wiem, że podział zawsze kończy się pretensjami.

— Eliza, my nie chcemy dużo — zaczęła ciocia. — Ale chociaż coś. Jak nie połowę, to może ćwierć?

Zakręciło mi się w głowie.

— Nie — rzuciłam twardo. — Nie dam wam ani grosza. I nie dlatego, że jestem zła. Tylko dlatego, że widzę, jak szybko potraficie zamienić się w hieny.

Zapadła cisza. Ciężka i pełna urazy.

Myślałam, że to żart

Dwa dni później dostałam wiadomość od znajomej z osiedla.

„Słyszałam, że jesteś bogata! Justynka mówiła w przedszkolu, że ciocia nie chce pomóc rodzinie. Podobno dzieci przez ciebie nie pojadą na ferie”.

Zamarłam. Przez moment myślałam, że to żart. Ale nie — Justyna naprawdę opowiadała o mnie wszystkim. Każdemu, kto tylko jej się napatoczył. Poczułam, jak zaczyna się we mnie gotować. Zadzwoniłam do niej od razu.

— Naprawdę opowiadasz obcym ludziom, że twoje dzieci nie pojadą na ferie, bo ich „bezdzietna ciotka” trzyma kasę dla siebie? — rzuciłam prosto z mostu.

— A co? Może kłamię? — odburknęła.

— A może po prostu manipulujesz faktami tak, jak ci wygodnie? — powiedziałam. — Wstydzisz się przyznać, że nie umiesz zarządzać własnym budżetem, więc robisz ze mnie potwora?

— Ty nic nie rozumiesz! — wydarła się na mnie. — Nie masz dzieci. Nie wiesz, ile kosztuje ich utrzymanie!

— Nie mam, bo nie chciałam — stwierdziłam. — I to była moja decyzja. Ty zdecydowałaś inaczej. Ale chyba nie zakładałaś, że twoje wybory mają być finansowane przez wszystkich wokół?

— Aha, czyli teraz będziesz mnie umoralniać, bo masz trochę pieniędzy? — W jej głosie zaczynała pobrzmiewać histeria.

— Nie. Po prostu nie dam się szantażować emocjonalnie — oznajmiłam. — Możesz mówić w przedszkolu, co chcesz. Ale pamiętaj: dzieci mają oczy i uszy. I któregoś dnia same zrozumieją, kto w tej rodzinie zachował się przyzwoicie.

— Wiesz co, Eliza? — odezwała się z wyraźnym obrzydzeniem. — Ty jesteś chora. Na głowę.

— Możliwe. Ale przynajmniej potrafię powiedzieć „nie” — odpowiedziałam i rozłączyłam się.

Usiadłam przy stole i przez dłuższą chwilę po prostu gapiłam się w ścianę. Rodzina. Cóż za piękny wynalazek.

Spojrzałam mu prosto w oczy

W niedzielę rano przyszedł do mnie brat, Michał. Oczywiście bez zapowiedzi: zawsze tak robił, kiedy czegoś chciał.

— Cześć, Eli — rzucił niby beztrosko. — Masz kawę?

— Wchodź. Akurat zrobiłam. Ale nie sądzę, żebyś przyszedł tylko po kofeinę — mruknęłam, podsuwając mu kubek.

— Nieprawda. U ciebie jest najlepsza kawa — rzucił z udawaną lekkością. — A przy okazji... Słyszałem, że wygrana to jednak spora suma. Gratulacje.

— Dzięki — odpowiedziałam chłodno, krojąc placek drożdżowy.

— Wiesz… Justyna może przesadziła z tą histerią — stwierdził ugodowo.— Ale ona naprawdę ma ciężko, Eliza.

— I dlatego ty teraz próbujesz wersji „miłego brata”? — Spojrzałam mu prosto w oczy. — Zaczynam się zastanawiać, czy ktokolwiek z naszej rodziny potrafi po prostu ucieszyć się moim szczęściem.

— Ej, nie bądź taka. Cieszę się — przekonywał. — Naprawdę. Ale wiesz… może mógłbym coś podpowiedzieć. Inwestycje, lokaty, takie tam. Trochę siedzę w temacie.

— Michał. — Zerknęłam na niego z politowaniem. — Ty masz trzy pożyczki w parabankach i dwa nieopłacone mandaty.

Zamarł z kubkiem kawy w połowie drogi do ust.

— Skąd wiesz? — wykrztusił.

— Bo mama przypadkiem mi powiedziała. „Elizka, może byś pomogła bratu. On tak się stara…” — sparodiowałam jej ton.

Michał odstawił kubek.

— Czyli ty uważasz, że nikt z rodziny nie zasługuje na twoją pomoc? — rzucił szorstko.

— Nie — odparłam spokojnie. — Uważam, że jeśli ktoś traktuje mnie jak bankomat, to zasługuje najwyżej na odmowę.

Westchnął.

– Szkoda — rzekł niby z żalem. — Myślałem, że mamy lepszą relację.

– Też tak myślałam. — Uśmiechnęłam się smutno. — Ale wygląda na to, że wszystko było dobrze, dopóki nie miałam pieniędzy.

Plotki się same nie niosą

W poniedziałek rano, kiedy tylko przekroczyłam próg piekarni, ekspedientka spojrzała na mnie jakoś dziwnie.

— Ooo, pani Eliza, dzień dobry — zawołała z daleka. — Bułeczki jak zwykle?

— Jak zwykle — potwierdziłam. — I drożdżówkę z serem.

Zaserwujemy z uśmiechem. W końcu nie codziennie obsługuje się milionerkę! — rzuciła z przesadnym entuzjazmem.

Spojrzałam na nią chłodno.

— Proszę mówić ciszej — powiedziałam zimno. — Bo jeszcze ktoś pomyśli, że rzeczywiście mam miliony. A wtedy wszyscy będą mnie kochać. Ale tylko do czasu, aż nie powiem „nie”.

Za mną chrząknęła starsza pani z kolejki.

— Wie pani… rodzina to rodzina — stwierdziła stanowczo. — Dzieciom się nie odmawia. Zwłaszcza jak się samemu ich nie ma — dodała niby przypadkiem.

Odwróciłam się powoli.

— Ma pani dzieci? — spytałam.

— Oczywiście — zapewniła natychmiast. — Dwoje. I czworo wnucząt.

— To niech pani sobie wyobrazi, że wygrywa pani w totka — ciągnęłam. — I jedno z nich, zamiast zapytać: „co u ciebie?”, dzwoni, żeby od razu prosić o połowę. A potem jeszcze opowiada znajomym, że odmowa to dowód egoizmu.

Starsza pani nabrała powietrza jak ryba wyrzucona na brzeg.

— Nie… — zająknęła się. — Ja tylko tak… ogólnie…

— Wiem. Plotki się same nie niosą, trzeba im pomóc, prawda? — Uśmiechnęłam się sztucznie. – A teraz przepraszam, nie chcę robić zatoru w kolejce.

Zapłaciłam i wyszłam, czując spojrzenia na plecach. Świeże pieczywo pachniało cudownie, ale jakoś straciłam apetyt.

„Nie mam dzieci, więc nie mam prawa do pieniędzy” — pomyślałam z goryczą. — „Świetna logika. Ciekawe, co jeszcze powinnam oddać, skoro niczego nie potrzebuję”.

Nie muszę się tłumaczyć

Kilka dni później przyszedł list polecony. Myślałam, że to z banku albo z urzędu. Ale nie — to była odręcznie napisana kartka. Od kuzynki, z którą nie rozmawiałam od lat.

„Cześć Eliza. Słyszałam o twojej wygranej. Wiem, że dawno nie miałyśmy kontaktu, ale pomyślałam, że może pomogłabyś mi rozkręcić mały biznes. Przesyłam też prezentację”.

Wspomnianej prezentacji nie znalazłam. Może to i lepiej. Położyłam kartkę na stole i nalałam sobie kieliszek wina. Po raz pierwszy od wygranej. Nie piłam za pieniądze. Piłam za spokój, który miałam, zanim liczby na kuponie okazały się szczęśliwe.

Wtedy zadzwoniła mama.

— Eliza, no już się nie gniewaj — próbowała mnie udobruchać. — Justynka nie powinna była tak robić. Ale wiesz, ona się pogubiła.

— Mamo, każdy ma prawo się pogubić — przyznałam. — Ale nikt nie ma prawa wskazywać nikogo palcem i mówić: „oddaj, bo ja mam dzieci, a ty nie”.

— No ale… naprawdę nic im nie dasz? — wciąż nie dowierzała.

— Naprawdę — potwierdziłam. — A wiesz dlaczego? Bo oni nic nie dali mi, zanim miałam pieniądze. Ani czasu. Ani wsparcia. Ani zwykłego „jak się czujesz, Eliza?”. Teraz niech sobie kupią wszystko, tylko nie mnie.

Mama milczała przez chwilę.

— Wiesz… może i masz rację — westchnęła. — Ale przykro mi, że tak to się wszystko potoczyło.

— Mi też. Ale wiesz co? Przynajmniej się przekonałam, kto jest kim — oświadczyłam. — I ta wiedza dała mi więcej niż jakakolwiek nagroda.

Rozłączyłam się. I poszłam zapisać się na kurs ceramiki. Dla siebie. Nie muszę się tłumaczyć, co zrobię z pieniędzmi. One są moje. Tak samo jak życie. I pierwszy raz od dawna zamierzałam je przeżyć dokładnie tak, jak chcę.

Eliza, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama