„Wydałam ostatnie pieniądze na wyprawkę szkolną, a córka powiedziała, że nigdzie nie idzie. Byłam zła, aż poznałam powód”
„– Wyzywali mnie. Mówili, że śmierdzę biedą. Że wyglądam jak menel, bo nie mam markowych butów. Że pewnie żremy z dyskontu z przecen… Że mam jedną bluzę na zmianę. I że jestem dziwna. Samotna – powiedziała. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam, jak coś we mnie pęka”.

- Redakcja
Czasem wydaje mi się, że wszystko, co robię, jest na nic. Że mogę wypruwać sobie żyły, zarywać noce, odmawiać sobie dosłownie wszystkiego – a i tak koniec końców zostanę z pustymi rękami i tym głupim wrażeniem, że zawiodłam. Że nie jestem wystarczająco dobrą matką.
Codziennie się staram
Właściwie nie wiem, kim jestem poza tym, że jestem matką Julii. Ojciec dziecka odszedł, zanim zdążyła dobrze nauczyć się mówić „tata”. A ja? Ja próbuję utrzymać nas na powierzchni, łapiąc każdą dorywczą pracę: sprzątam, czasem szyję na zamówienie, bywa, że rozwożę jedzenie. W domu ciągle chłodno, a lodówka wygląda jak minimalizm w wersji kulinarnej. Ale jakoś się żyje.
Całe lato odkładałam każdą złotówkę, żeby kupić jej wyprawkę. Nowe trampki – te wymarzone, czarne z grubą podeszwą. Plecak, zeszyty z bohaterami seriali, pachnące flamastry, które pewnie rozleją się w torbie po tygodniu. I dżinsy – drogie, ale porządne, takie „do ludzi”. Kiedy wyszłam ze sklepu, miałam na karcie dokładnie 11 złotych. Ale uśmiechałam się do siebie. Bo wyobrażałam sobie jej minę, jak zobaczy ten cały zestaw. Jak mnie przytuli, powie: „Dzięki, mamo”. Może nawet się ucieszy, że wraca do szkoły.
Ale to, co usłyszałam, kiedy wręczyłam jej torbę z wyprawką... To rozdarło mnie na pół.
– Nie idę do tej durnej szkoły – rzuciła bez cienia emocji, jakby mówiła o wyjściu do śmietnika.
Zamarłam. Stałam, jak wryta, z ręką jeszcze w powietrzu. I wiedziałam, że to będzie jeden z tych dni, których się nie zapomina.
Pokłóciłyśmy się
– Julka! Chodź na chwilę! – zawołałam z kuchni, czując ekscytację, jakby to były święta.
Córka weszła do pokoju z telefonem w ręku, mruknęła coś pod nosem i usiadła na brzegu kanapy. Wyciągnęłam torbę z zakupami spod stołu i podałam jej z dumą.
– Proszę. Twoje nowe rzeczy do szkoły. Mam nadzieję, że się spodobają.
Julia jednym ruchem odsunęła torbę i spojrzała na mnie z wyraźnym znudzeniem.
– I co z tego?
– Jak to „co z tego”? – Zmarszczyłam czoło. – Nowy plecak, zeszyty, dżinsy. Nawet te trampki, co chciałaś...
Wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie jak na obcą.
– Nie pójdę do tej durnej szkoły.
Cisza, która zapadła, była cięższa niż jakiekolwiek krzyki. Poczułam, jak zaciska mi się gardło, ale zamiast łez wybuchłam.
– Słucham?! Julka, ja haruję po nocach, nie jem, żebyś miała co ubrać, a ty mi teraz mówisz, że nie pójdziesz do szkoły?!
– A po co mam iść?! Żeby mnie znowu wyzywali?!
Zamurowało mnie. Ale złość wzięła górę.
– Nie możesz być taka niewdzięczna! Wszystko dla ciebie robię!
Julia wstała gwałtownie i rzuciła torbą. Zeszyty rozleciały się po podłodze.
– Nienawidzę tego domu! Tego życia! I ciebie też czasem!
Zamarłam. Poczułam się, jakby mnie uderzyła.
– Wiesz co – powiedziałam cicho, z trudem powstrzymując łzy – może naprawdę cię zawiodłam.
Stałyśmy w milczeniu. Ona zaciskała pięści. Ja próbowałam pozbierać nie tylko zeszyty, ale i siebie.
Mama mnie nie wspierała
– I co ty się dziwisz, Kaśka? – westchnęła matka, mieszając herbatę z taką zaciętością, jakby próbowała utopić łyżeczkę. – Zawsze byłaś zbyt miękka dla tej dziewuchy.
Siedziałam przy jej kuchennym stole, a dłonie mi się trzęsły. Opowiedziałam jej wszystko – o wyprawce, o zeszytach rozrzuconych po podłodze, o tym jednym zdaniu, które Julia wypaliła jak truciznę: „Nienawidzę tego życia. I ciebie też czasem.”
– To nie tak, mamo – odezwałam się cicho. – Ona nie jest zła. Po prostu... coś się z nią dzieje.
– Aha, jasne. Wszystkie teraz „coś mają”. Depresje, lęki, dramaty. A tak naprawdę po prostu są rozpuszczone! – Halina wstała i zaczęła szukać cukru. – W naszym czasie jak się ojcu podpadło, to pasek w ruch i zaraz wszystko wracało do normy. A ty tylko głaszczesz po głowie, rozczulasz się...
– Bo ja nie chcę być taka jak wy – wybuchłam nagle. – Ja całe dzieciństwo się ciebie bałam!
Zamilkła. Na sekundę. Może dwie. A potem tylko prychnęła.
– I żyjesz, nie? Skończyłaś szkołę, masz dziecko. A ona? Zamiast się cieszyć, że ma matkę, która wszystko dla niej robi, to jeszcze tupie nogą i obrażona!
Poczułam, jak znów zbiera mi się w oczach. Spojrzałam w okno. Było ciemno, jakby nie tylko dzień się kończył, ale i coś we mnie gasło.
– Zawsze byłam sama. I z Julią też jestem sama – wyszeptałam.
Mama nie odpowiedziała. Tylko nalała sobie herbaty i zaciągnęła się dymem z papierosa.
Podsłuchałam rozmowę córki
Była druga w nocy. Nie mogłam zasnąć. Wciąż miałam w głowie ten moment, kiedy powiedziała: *„I ciebie też czasem nienawidzę.”* Wpatrywałam się w sufit, jakby miał mi coś powiedzieć, ale jedyne, co słyszałam, to dźwięk telefonu w drugim pokoju. Cichy, stłumiony, ale wyraźny.
Podniosłam się z łóżka. Stanęłam w drzwiach jej pokoju. Julia siedziała na łóżku, zawinięta w koc. Ekran telefonu oświetlał jej twarz. Gadała na głośniku. Nie zauważyła mnie.
– Nie dam rady tam wrócić. Wszyscy mnie tam nienawidzą. – Jej głos był cichy, łamiący się. – Codziennie coś. Szeptanie, śmianie się, foty na fejkowych kontach.
– Julka, może pogadaj z psycholożką? – odezwał się dziewczęcy głos po drugiej stronie.
– Nie. Bo co jej powiem? Że jestem dziwadłem z biedy? Że nie mam ojca? Że mam tylko mamę, która wiecznie jest zmęczona i wszystko jej jedno?
Poczułam, jak nogi mi się uginają. Serce waliło mi jak oszalałe. To o mnie. Ona mówiła to o mnie...
– I tak jej nie obchodzi. Przyniosła mi buty i myśli, że wszystko będzie dobrze. A ja nie chcę tych cholernych butów, tylko żeby ktoś mnie zapytał, czy w ogóle daję radę żyć.
Zrobiłam krok w tył, po cichu, jak złodziej. Zamknęłam się w łazience i wtedy dopiero puściły mi nerwy. Osunęłam się na kafelki i płakałam, dławiąc się własnym wstydem. Moje dziecko myśli, że jej nie kocham.
Nie wiem, ile siedziałam na podłodze. Ale kiedy w końcu się podniosłam, wiedziałam jedno: muszę z nią porozmawiać. Nie jako matka, która coś każe. Tylko jako człowiek. Kobieta, która też się boi.
Musiałyśmy porozmawiać
Rano nie jadłam śniadania. Nie miałam siły. Stałam tylko przy kuchennym blacie, patrząc na kubek z niedopitą herbatą, który już dawno wystygł. Słyszałam, jak Julia krząta się w pokoju, jakby nigdy nic. Jakby nocne słowa nigdy nie padły. Ale one tam były. I dźwięczały mi w głowie jak przekleństwo.
Zebrałam się w sobie. Zapukałam do jej drzwi.
– Możemy porozmawiać?
– Teraz? – warknęła, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– Tak. Teraz. Proszę.
Weszłam i usiadłam na krześle. Julia leżała na łóżku, podkulona, jakby broniła się przed światem.
– Wczoraj… słyszałam, jak rozmawiałaś z koleżanką – powiedziałam cicho. – Wiem, nie powinnam. Ale usłyszałam.
Zamarła. Spojrzała na mnie z przerażeniem, a potem tylko odwróciła twarz do ściany.
– Nie chciałam cię podsłuchiwać – kontynuowałam – ale może to jedyny sposób, żeby w końcu dowiedzieć się, co się dzieje.
Cisza.
– Julia, proszę. Powiedz mi.
Po dłuższej chwili usiadła. Oczy miała czerwone.
– Boję się tam wrócić – wyszeptała. – Boję się, że znowu mnie upokorzą. Że znowu będą się śmiać. Że znowu poczuję się jak śmieć.
– Ale… dlaczego? Co oni ci robili?
– Wyzywali mnie. Mówili, że śmierdzę biedą. Że wyglądam jak menel, bo nie mam markowych butów. Że pewnie żremy z dyskontu z przecen… Że mam jedną bluzę na zmianę. I że jestem dziwna. Samotna – powiedziała.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Bo ty ciągle jesteś zmęczona. Ciągle narzekasz. Ciągle tylko: „Musimy jakoś przetrwać, Julka”. Nigdy nie zapytałaś, czy ja w ogóle daję radę.
Spojrzałam na nią. Moje dziecko. Takie kruche. A ja... taka ślepa.
– Przepraszam – powiedziałam cicho. – I dziękuję, że w końcu mi powiedziałaś.
Przysunęłam się i objęłam ją mocno. Długo się nie opierała.
– Już nie chcę tylko przetrwać – dodałam. – Chcę, żebyśmy żyły. Naprawdę.
Odezwałam się do ojca Julii
Po tamtej rozmowie nie mogłam już spać spokojnie. Chodziłam jak cień. Wiedziałam, że coś trzeba zrobić. Nie wystarczy objąć i powiedzieć „będzie dobrze”. Bo nie było. I może nigdy nie będzie. Ale chociaż spróbować, do cholery.
Wyciągnęłam z szuflady telefon. Wyszukałam jego numer – Marka. Ojca Julii. Faceta, który zniknął, jakby go nigdy nie było. Palec zawahał się nad zieloną słuchawką, ale w końcu zadzwoniłam. Odebrał po kilku sygnałach.
– Halo?
– Marek. To ja, Kasia.
– O. Wow. Cześć. Coś się stało?
– Musimy porozmawiać. Twarzą w twarz.
Nie zapytał o co chodzi. Umówiliśmy się w jakiejś kawiarni, której nazwy nawet nie zapamiętałam. Gdy wszedł, wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Drogi płaszcz, fryzura jak z reklamy. I ta jego nonszalancja, która kiedyś mnie pociągała, a teraz tylko wkurzała.
– No dobra – zaczął, siadając. – O co chodzi?
– O Julię. Wiesz, twoją córkę?
– Przecież ci mówiłem, że…
– Że co? Że nie jesteś gotowy? Minęło czternaście lat, Marek. Ile jeszcze ci potrzeba?!
Zamilkł. Patrzył w bok, jakby szukał wyjścia awaryjnego.
– Ona cierpi. Bo nie ma ojca. Bo nie ma wsparcia. Bo ja już nie daję rady być wszystkim naraz.
– Kasia, ty nigdy nie chciałaś, żebym się wtrącał.
– Bo ty nie chciałeś się wtrącać! Nigdy nie zapytałeś, jak ona się czuje. Nie zapytałeś, czy ją boli, że jej nie ma w twoim życiu.
– Daj spokój, to ty ją wychowywałaś. Chciałaś mieć wszystko pod kontrolą!
– A ty chciałeś mieć wszystko z głowy!
Wstałam. Czułam, że zaraz się rozryczę, a nie chciałam mu tego dać. Spojrzałam mu ostatni raz w oczy.
– Jesteś ojcem. I to nie jest coś, co można sobie skasować jak SMS-a. Ona nadal tu jest. I czeka.
Wyszłam bez pożegnania. Po raz pierwszy od dawna nie chciałam być silna. Na ulicy puściło. Płakałam jak dziecko. Bo wiedziałam jedno: wszystko muszę dźwignąć sama. Ale już nie mam siły.
Katarzyna, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zabrał mnie na grzyby do lasu. Miało być romantyczne, a skończyło się kłótnią o kanapki z pasztetem”
- „Na wakacjach udawałam córkę własnego męża. Byłam jak słodka brzoskwinia, a on jak stary grzyb”
- „Latem sąsiad zapraszał mnie do swojego sadu, a ja korzystałam. Teraz w moim brzuchu rośnie mała brzoskwinia”

