Reklama

Kiedy byłam mała, Wszystkich Świętych kojarzyło mi się z zapachem wosku i mrozem, który szczypał w palce, gdy próbowaliśmy z mamą odpalić znicze. Zawsze zapalaliśmy ich dużo – mama mówiła, że to takie nasze światełka pamięci. Nie lubiła sztucznych kwiatów, zawsze brała świeże chryzantemy. Pamiętam, jak kładłam je na grobie dziadków i mama wtedy mówiła:

– Dobrze, że o nich pamiętamy. Nikt inny już nie przyjdzie.

Teraz to ja mówię te słowa. I to ja jestem tą, która co roku organizuje wyjazd na cmentarz – od kiedy mama odeszła, a tata... no cóż, jego nie było z nami już od dawna. Zostałyśmy tylko ja i Karolina – moja młodsza siostra. Dawniej bliska jak przyjaciółka, dziś... w sumie nie wiem. Nie rozmawiamy ze sobą zbyt często, ale też nie pokłóciłyśmy się oficjalnie. Taka dziwna cisza między nami – jakbyśmy bały się czegokolwiek dotknąć, żeby nie bolało.

Nie liczyłam się z kosztami

W tym roku wydałam na znicze i kwiaty ponad 500 złotych. Nie mogłam inaczej. Coś mnie tknęło, żeby zrobić to wyjątkowo. Wybrałam najładniejsze chryzantemy – kuliste, w dwóch odcieniach: kremowym i bordowym. Pani w kwiaciarni aż się uśmiechnęła, gdy zapłaciłam:

– Nie wszyscy tak dbają o groby jak pani.

Uśmiechnęłam się, ale nie powiedziałam nic. Bo przecież nie chodziło o pokaz. Robiłam to z potrzeby serca.

Gdy pakowałam znicze do bagażnika, uderzyła mnie myśl: ciekawe, czy Karolina w ogóle się zjawi w tym roku. Ostatnio pisała tylko, że „ma dużo pracy”. A przecież to nie o nią tu chodziło. To był jeden dzień w roku, kiedy można było przestać się tłumaczyć. Przynajmniej ja tak to widziałam. Ale Karolina przyszła. I zamiast wzruszenia, były złośliwości. Tak się to wszystko zaczęło...

Siostra mi dogryzała

Podeszłam do grobu rodziców tuż przed jedenastą. Znicze już płonęły – rozstawiałam je z godzinę wcześniej, układając kolorystycznie. Na środku stały dwie ogromne donice z chryzantemami – jak zawsze symetrycznie. Było cicho. Nawet dzieci przestały biegać między grobami, jakby wszyscy przystanęli w zadumie.

I wtedy ją zobaczyłam. Karolina. W wysokich kozakach, z torebką przewieszoną przez ramię, z miną jakby przyszła z musu. Podeszła powoli, rozejrzała się po grobie i prychnęła.

– Oho, widzę, że mamy królową zniczy w rodzinie – rzuciła z uśmieszkiem. – Szkoda, że nie rozwiesiłaś jeszcze baneru z napisem „sponsoruje: Anita”.

Zamarłam. Odruchowo poprawiłam jeden ze zniczy, nie patrząc na nią.

– Karolina, naprawdę? To teraz ci przeszkadza, że ktoś zadbał o grób?

– Nie, skąd. Po prostu... nie każdy ma czas i pieniądze, żeby urządzać wystawy florystyczne na cmentarzu.

– To nie o wystawę chodzi – odparłam spokojnie, choć już czułam, jak drżą mi ręce. – Chciałam, żeby to wyglądało ładnie. Tyle.

– Jasne – burknęła. – Żeby wszyscy widzieli, jaka jesteś porządna i bogata. Jak zawsze.

Zrobiło mi się gorąco. Stałyśmy tam, między innymi ludźmi, między zniczami i świętym spokojem – a ona wbijała we mnie słowa jak szpilki.

– Wiesz co – spojrzałam jej prosto w oczy – może porozmawiamy normalnie. Albo nie mówmy nic. To nie jest miejsce na złośliwości.

– Ależ ja tylko wyrażam podziw – uśmiechnęła się sztucznie.

Odwróciła się i zaczęła grzebać w torbie. Wyciągnęła jeden znicz. Jeden. Postawiła go w kącie grobu, z takim ostentacyjnym brakiem emocji, że aż mnie ścisnęło w gardle. I wtedy coś we mnie pękło.

Była zazdrosna

Wieczorem długo patrzyłam w sufit. W myślach wciąż słyszałam jej słowa, ten ton – pogardliwy, kpiący. Jakby moje intencje były śmieszne. Jakbym robiła pokazówkę. A ja przecież... tylko chciałam uczcić pamięć rodziców. Tyle. I poczułam, że nie mogę tak tego zostawić.

Zadzwoniłam. Odebrała dopiero za trzecim razem.

– Czego chcesz? – zapytała sucho.

– Porozmawiać. Spokojnie. O tym, co się dziś wydarzyło.

– A co się wydarzyło? Zrobiłaś wystawę, ja postawiłam znicz, nie podobało ci się, że nie klasnęłam z zachwytu?

– Karolina, przestań. Nie chodzi o znicze. Chcę zrozumieć, skąd ten... jad.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Prawie się łudziłam, że rozłączyła się bez słowa, kiedy nagle syknęła:

– Bo ty zawsze musisz błyszczeć. Nawet przy grobach. I jeszcze się dziwisz, że mnie to drażni?

– Ale ja niczego nie robię na pokaz! – oburzyłam się. – Myślisz, że te kwiaty to dla sąsiadów? One są dla mamy i taty!

– Dla mamy i taty... – powtórzyła cicho. – A może dla twojego świętego obrazu samej siebie? Żebyś mogła znów poczuć się tą lepszą siostrą?

Zatkało mnie. Siedziałam w ciszy, z telefonem przy uchu i nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo to już nie była zwykła sprzeczka.

– Wiesz – kontynuowała – ty zawsze byłaś tą ważniejszą. Ułożoną, przewidywalną, grzeczną. A ja? Ja byłam tą „trudną”. Dla rodziców. Dla ciebie też, chyba. I teraz też. Bo przecież nie kupiłam czterech donic chryzantem, to znaczy, że mam wszystko gdzieś, prawda?

– Karola... – wyszeptałam, ale ona nie chciała słuchać.

– Wiesz, co bolało mnie najbardziej? Że nikt nigdy nie zauważył, jak bardzo się starałam. Bo ty zawsze byłaś o krok przede mną. Zawsze. Nawet przy nagrobkach.

Rozłączyła się. Zostałam z telefonem w dłoni i nie wiedziałam, czy mam płakać, czy krzyczeć.

Wróciły wspomnienia

Siedziałam z kubkiem herbaty w dłoniach, zimna już była. Myśli nie dawały mi spokoju. Jej słowa wracały jak bumerang – „nikt nigdy nie zauważył, jak bardzo się starałam”*. Brzmiały jak zarzut, jak rana, która nigdy się nie zabliźniła. Może dlatego tak ją bolały moje znicze i kwiaty?

Przymknęłam oczy. I wtedy wróciła do mnie tamta Wigilia. Karolina miała może dwanaście lat. Ja – piętnaście. Mama siedziała przy stole i chwaliła mój piernik. Tata wznosił toast i dziękował mi, że pomogłam mu zawiesić lampki. Karolina… siedziała w kącie, cicho, dłubała widelcem w sałatce. Nikt jej nie pochwalił. Choć to ona wcześniej przez dwie godziny pucowała okna, a makowiec piekła sama.

I jeszcze jedno wspomnienie. Gdy dostałam świadectwo z czerwonym paskiem, mama wyściskała mnie przed całą rodziną. A Karola, która zdała z trudem, usłyszała tylko: „No, żeby to się nie powtórzyło”.

Przypomniałam sobie też rozmowę z ciotką Haliną sprzed roku. Zupełnie mimochodem powiedziała wtedy:

– Ty to zawsze byłaś ich oczkiem w głowie, Anitko. A Karolka... ech, czasem przychodziła do mnie po Wigilii i mówiła, że ma dosyć bycia tą gorszą. Że nie może oddychać w waszym domu.

Wtedy puściłam to mimo uszu. Ale teraz... te zdania uderzyły mnie jak kamień w twarz. Może to wszystko nie zaczęło się dziś. Może te złośliwości to tylko czubek lodowej góry? Wzięłam telefon, ale nie zadzwoniłam. Co miałabym jej powiedzieć? „Przepraszam, że byłam lepsza”? Przecież nie ja ustalałam zasady w naszym domu. Ale może… po prostu byłam ślepa.

Nie potrafiłyśmy rozmawiać

Zaproponowałam spotkanie. Bez napinki. „Wpadnij na kawę” – napisałam, jakbyśmy były znów nastolatkami. Odpisała tylko: „Dobrze. Jutro po pracy”.

Zaparzyłam kawę, upiekłam placek z kruszonką – jej ulubiony, zawsze go zamawiała na imieniny. Przyszła punktualnie, jak zwykle. Weszła bez słowa. Kurtkę odwiesiła na ten sam wieszak co zawsze, ale nie zdjęła butów.

– Usiądź – powiedziałam cicho. – Chciałam porozmawiać. Serio. Bez spięć.

Skinęła głową, usiadła sztywno przy stole. Jej dłonie były splecione, jakby trzymała się sama przed czymś, co zaraz ma wybuchnąć.

– Karola, ja… Nie wiedziałam, że tak się czujesz. Naprawdę.

– A teraz już wiesz, to co? – uniosła brwi. – Chcesz mi to jakoś wynagrodzić?

Zaskoczyła mnie. Ale nie cofnęłam się.

– Nie wiem, co mogę zrobić. Ale mogę zacząć od słuchania.

Spojrzała na mnie, jakby pierwszy raz mnie widziała. Po chwili cicho westchnęła i powiedziała:

– Dla ciebie to tylko znicze. Dla mnie to całe dzieciństwo, w którym nikt mnie nie zauważał. Ty miałaś sukcesy, uwagę, dumę w oczach rodziców. Ja miałam… ciszę. I wyrzuty. Że znowu coś zrobiłam nie tak.

Zamilkła. A mnie ścisnęło w gardle.

Myślałam, że jesteś po prostu inna – powiedziałam. – Niezależna, twarda. A może… byłaś po prostu sama z tym wszystkim?

– A ty? – zapytała, nie patrząc na mnie. – Czułaś się kiedyś gorsza ode mnie?

Nie odpowiedziałam. Bo nie. Nigdy. I to właśnie było najgorsze. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. W pokoju pachniało kawą i kruszonką. I czymś jeszcze – czymś ciężkim, niewypowiedzianym przez lata.

To trudne

Karolina wyszła, trzaskając drzwiami. Nie powiedziała „do zobaczenia”. Nie uśmiechnęła się na pożegnanie. Tylko jej zapach został w przedpokoju – słodki, znajomy, z czasów, gdy pożyczałyśmy sobie perfumy i mówiłyśmy o chłopakach do drugiej w nocy. Usiadłam na podłodze, oparta plecami o szafę. W oczach miałam łzy, ale tym razem nie ze złości. Z bezsilności. To coś, co nie daje się już naprawić rozmową przy kawie.

Wtedy przyszła mi do głowy najgorsza myśl: a co jeśli za rok na Wszystkich Świętych będę sama? I nie dlatego, że Karola nie przyjdzie. Ale dlatego, że nie będzie już chciała mieć ze mną nic wspólnego?

Anita, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama