„Wydałam 100 tysięcy na mój ślub, a świadkowa mi go zniszczyła. Takiej plamy na imprezie nikt się nie spodziewał”
„Dorota cały czas miała wzrok wbity w podłogę. Wykonywała rzetelnie swoje obowiązki, ale resztę imprezy spędziłyśmy w milczeniu. Krążyłam wokół gości, starając się dobrze bawić, ale wpadka kompletnie zepsuła mi nastrój. A Dawid się jeszcze obraził”.

- Listy do redakcji
Chciałam idealnego ślubu, wesela i świadkowej, która zrobi wszystko, żeby spełniło się moje marzenie. Czy to tak wiele? Jak się okazało – tak. Moja najlepsza przyjaciółka zrujnowała mi ten dzień i sprawiła, że impreza za 100 tysięcy złotych była najgorszą w moim życiu!
Marzyłam o tym ślubie
Gdy tylko zaręczyłam się z Dawidem, wpadłam w istną ekstazę. Od razu zabrałam się za planowanie tego idealnego, wymarzonego dnia. Kwiaty, sukienka, dekoracje, fotobudka, menu. Na rok przed uroczystością właściwie wszystko było gotowe – więc zaczęłam sobie wynajdować coraz to kolejne wyzwania i zadania do wykonania. A może jednak oddzielny wodzirej i oddzielny didżej? A może dwóch fotografów zamiast jednego? Głowa pękała mi od pomysłów.
– Ania, spokojnie, weźmiesz na siebie zbyt dużo, potem będziesz kłębkiem nerwów i cała impreza na marne. Nie ma co przesadzać – uspokajał mnie mój narzeczony.
– Ech, ty nic nie rozumiesz... Każda mała dziewczynka marzy o tym dniu. Ma być po prostu idealnie – podkreślałam.
Narzeczony odpuszczał dyskusje, bo wiedział, że i tak ze mną nie wygra.
Od samego początku w przygotowania była także zaangażowana moja najlepsza przyjaciółka – Dorota. Obydwie od dawna myślałyśmy o tym, jak będzie wyglądał dzień ślubu którejś z nas – jeszcze kiedy byłyśmy pryszczatymi nastolatkami w gimnazjum. Tak się złożyło, że mój nadszedł pierwszy, ale Dorota nie należała do zawistnych osób. Cieszyła się, wybierała kwiatki i sukienki razem ze mną.
– Ale będzie impreza, nie mogę się doczekać! – ekscytowała się.
Im bardziej zbliżał się termin ślubu, tym bardziej byłam zestresowana. Zdarzało mi się warczeć i na narzeczonego, i na przyjaciółkę, nawet na moich rodziców. Czułam się jednak usprawiedliwiona. Przecież doskonale wiedzieli, że to najważniejszy dzień w moim życiu i wiele rzeczy może mnie denerwować.
Mówili mi, że przesadzam
– Anka, proszę cię, nie zamieniaj się w koszmarną pannę młodą – odpysknął mi kiedyś mój narzeczony.
Myślałam, że się przesłyszałam.
– Co proszę?! – krzyknęłam. – To ja haruję jak wół, żeby nasz dzień był idealny, a ty mnie tak traktujesz?
– Bo mam wrażenie, że zapominasz, o co w tym naprawdę chodzi. O nas! O miłość! O to, że będziemy na zawsze razem, a nie o kwiatki, zdjęcia i inne bzdury! – odparł, coraz bardziej rozjuszony.
– Bzdury? Naprawdę nie rozumiesz, ile to dla mnie znaczy? – zapytałam oburzona.
– Rozumiem, ale uważam, że przesadzasz. Ta cała otoczka przyćmiewa ci wszystko, co ważne – westchnął.
Wtedy śmiertelnie się na niego obraziłam. Nie mogłam uwierzyć, że tak się wypowiada o naszym wielkim dniu. Rodzice też mnie nie rozumieli.
– On też jest zestresowany, odpuść mu. Ma rację: musisz pamiętać, dlaczego to robicie – mówiła mama.
Nie potrafiłam zgodzić się z nikim, kto przyznawał rację Dawidowi w tej sytuacji. A sama, o dziwo, sojuszników nie miałam. Dlatego byłam coraz bardziej sfrustrowana.
W końcu nadszedł wielki dzień
W dniu ślubu byłam kłębkiem nerwów – tak, jak przewidział Dawid. Ale wiedziałam, że tak będzie, nie dało się tego uniknąć. Byłam zbyt przejęta, miałam zbyt dużo na głowie. Czy się cieszyłam? Gdzieś w środku pewnie tak. Ale wszystko przykrywał ogromny stres.
Przygotowania, makijaż, zakładanie sukienki. Niby byłam tam obecna, ale czułam się, jakbym znajdowała się gdzieś w bańce, przez którą ledwo docierały do mnie bodźce z otoczenia. Tak samo przebiegła mi cała msza, bo ślub był kościelny.
Pamiętam, że składaliśmy sobie przysięgi, pamiętam, że w tamtym momencie Dawid mocno ścisnął mnie za rękę i posłał mi pokrzepiający uśmiech, ale nadal czułam się, jakbym nie do końca uczestniczyła w rzeczywistości.
Dorota dbała o wszystko: podawała mi chusteczki, pakowała prezenty i koperty do auta, trzymała mi tren i poprawiała welon. Do czasu.
Jechaliśmy właśnie autem na salę weselną. Otaczające mnie bodźce zaczynały już do mnie powoli docierać, a cały stres zaczął ze mnie schodzić.
– Może po kieliszku wina na rozluźnienie? – zaproponowałam.
– Mam tu nawet otwieracz! Jestem gotowa na każdy scenariusz – odpowiedziała ochoczo Dorota, puszczając do mnie oko.
Świadkowa wszystko zepsuła
Zaśmiałam się. Szczerze. Chyba po raz pierwszy tego dnia. I wtedy Dorota wyszarpnęła korek z butelki z czerwonym winem tak mocno, że odrobina chlusnęła na moją sukienkę.
– Oszalałaś?! Do cholery, Dorota! – wrzasnęłam w panice. Dodałam jeszcze kilka niecenzuralnych słów.
Zaczęłam się zapowietrzać. Po spokoju, który towarzyszył mi jeszcze chwilę temu, nie było już śladu.
– Jezu, Ania, przepraszam cię bardzo... Mam mydełko odplamiające, zaraz to spierzemy! – kajała się przyjaciółka.
– Nie zbliżaj się do mnie już! – krzyknęłam w panice. – Boże, co ja zrobię...
– Ania, uspokój się, spierze się... A jak nie, to przecież masz drugą na zmianę. Po prostu założysz ją szybciej – zaczął mnie uspokajać Dawid.
– Jak mogłaś tak wszystko zepsuć?! Miałaś jedno zadanie: pilnować, żeby nie było tragedii! I sama spowodowałaś najgorszą! – krzyczałam dalej na Dorotę.
Widziałam, że w jej oczach szkliły się łzy, ale w tamtym momencie nie robiło to na mnie wrażenia.
– Ania, serio, zaraz to spierzemy... Wzięłam mydełko, i odplamiacz, i wodę gazowaną... Wszystko, w razie gdyby...
– Zejdź mi z oczu – warknęłam tylko, gdy dojechaliśmy do hotelu, w którym odbywało się nasze wesele.
Dorota spuściła wzrok.
– Zajedziemy od tyłu! Muszę się przebrać, goście nie mogą mnie zobaczyć! – zaordynowałam kierowcy.
Gdy wypadłam z auta jak z procy, Dawid chwycił mnie za ramię i zatrzymał.
– Nie chcę robić tu afery, ale trochę przesadzasz... Dorota płacze, a nie zrobiła niczego specjalnie. Naprawdę chcesz być taką przyjaciółką? Przecież ona sobie wypruwała żyły dla ciebie, żeby wszystko było idealnie... – zaczął mnie strofować.
– To jakoś jej nie wyszło – odparłam zimno.
Byłam na nią wściekła
Popędziłam do pokoju się przebrać. Gdy Dawid do mnie dołączył, był milczący. Nie zwracałam na to uwagi. Nie zamierzałam się z nim kłócić w takim dniu. Chciałam, żeby było idealnie. Wzięłam go więc za rękę, nawet nie zwróciwszy uwagi na to, że nie odwzajemnił mojego uścisku, i zaprowadziłam na dół do sali weselnej.
– O, już przebrana! To ile będzie dziś kreacji? – zawołała jedna z ucieszonych ciotek.
– Zachowam to dla siebie – zachichotałam kokieteryjnie, ale kątem oka rzuciłam Dorocie mordercze spojrzenie.
Moja świadkowa cały czas miała wzrok wbity w podłogę. Wykonywała rzetelnie swoje obowiązki, ale resztę imprezy spędziłyśmy w milczeniu. Tylko czasem rzucałam do niej oschle uwagi typu „popraw mi welon” albo „przynieś mi wody”. Krążyłam wokół gości, starając się dobrze bawić, ale wpadka Doroty kompletnie zepsuła mi nastrój. Jeszcze bardziej wkurzało mnie to, że Dawid postanowił akurat dziś, tego jednego dnia, śmiertelnie się na mnie obrazić. I to za sytuację, w której to przecież ja byłam ofiarą!
Atmosfera przy naszym stoliku była nie do zniesienia. Zaczęłam się dobrze bawić dopiero, kiedy odrobinę wypiłam, ale i wtedy czułam, że gdybym nie była na własnym weselu, wyszłabym z tej imprezy już dużo wcześniej i z uczuciem ulgi zaszyła pod kołdrą.
Goście też coś zauważyli
Dorota zachowywała się jak histeryczka i do końca wieczoru chlipała po kątach, a Dawid rzucał mi stale zimne, znaczące spojrzenia, na które nie miałam zamiaru reagować. W końcu i reszta gości wyczuła, że jest między nami pewne napięcie i zaczęły się szepty, plotki i sugestywne pytania.
– Anusia, co się dzieje? Wyglądacie, jakbyście byli pokłóceni... Daj spokój, nie ma dziś czasu na dąsy. Macie się cieszyć, to wasz dzień! – powiedziała w którymś momencie moja mama.
– To Dorota – wycedziłam przez zęby. – Ona wszystko zepsuła.
– Co takiego zrobiła? – zaniepokoiła się.
– Oblała mi sukienkę, a potem Dawid zaczął mi wygarniać, że jestem dla niej za ostra... Serio, miała jedno zadanie. Niczego nie schrzanić...
– Dziecko, i ty się o taką bzdurę dąsasz cały wieczór? Przecież miałaś drugą sukienkę! Goła nie musiałaś wychodzić! – obruszyła się matka.
Teraz jej rzuciłam nieprzyjemne spojrzenie.
– Nieważne – machnęłam ręką i odwróciłam się na pięcie.
Dlaczego nikt mnie nie rozumiał? Czy to nie był właśnie ten jeden jedyny dzień, kiedy wszyscy powinni zadbać o to, jak ja się czuję? Nie wchodzić mi w drogę? Nie denerwować mnie? Byłam rozgoryczona tym, że wszystkie osoby, które uważałam za najbliższe, tak mnie potraktowały. Nie potrafiłam się zrelaksować i odpuścić. Udawałam, że jestem szczęśliwa, ale w środku chciało mi się wyć.
Doczekaliśmy jakoś do końca tego dnia, ale przecież... nie tak to miało wyglądać! Imprezę za ponad 100 tysięcy złotych wspominam jako najgorszą w moim życiu. A przecież włożyłam tyle pracy w to, żeby było idealnie!
Anna, 30 lat
Czytaj także:
- „Wzięłam ślub, choć od lat byłam zakochana w innym. Ani mąż, ani Bóg, nie wybaczą mi tego, co zrobiłam po weselu”
- „Zgubiłam obrączkę, a mąż powiedział, że to może znak. 2 dni później spakował walizki i wylał na mnie wiadro kłamstw”
- „Tuż po ślubie mąż znalazł sobie kochankę. Ucieszyłam się, bo dzięki temu nie muszę wypełniać małżeńskich obowiązków”

