Reklama

Wiek – jaka to poważna sprawa… W przyszłym roku stuknie mi 76 lat. Chyba nie ma co do tego wątpliwości – jestem wiekowa. Ale wcale nie skaczę z radości, że los dał mi tak długie życie.

Każdego dnia zwlekam się z łóżka przed szóstą

Przez większość życia budziłam się skoro świt, by zająć się krowami i kurami. Teraz, kiedy jedyne, co mi zostało, to kot, ta rutyna daje mi się we znaki. Nie potrafię inaczej funkcjonować, leżenie w bezruchu nad ranem jest nie do pomyślenia. Wstaję, przyrządzam sobie coś do jedzenia, a gdy aura dopisuje, wychodzę na zewnątrz. Idę w kierunku obory, chociaż zaglądanie do środka straciło sens. Zwierząt gospodarskich już nie mam, a drzwi się zacinają.

Zdrowie mam, dzięki Bogu, całkiem dobre, nie ma co narzekać, ale siły już nie te same co kiedyś. Trochę pochodzę, trochę się przespaceruję, wyjdę zobaczyć, co tam na drodze, a potem muszę chwilkę odpocząć. Jak mam lepszy dzień, to powolutku przejdę się po wsi. Wezmę laskę, oprę się na niej i jakoś daję radę iść. Zawsze na kogoś się trafi, pogadamy przez moment i czas raźniej mija.

Byle do południa dotrwać, bo wtedy przychodzi pani Ania. Ona się mną zajmuje, przynosi mi obiad i chwilę ze mną rozmawia. Zrobi zakupy, przepierze grubsze rzeczy.

Moje pociechy, moje kochane dzieciaki, opłacają tę kobietę, aby mi pomogła w codziennych obowiązkach. Cudowne te moje dzieci, tylko że mieszkają daleko… I to jest właśnie cały dramat starości.

Odchowałam pięcioro dzieci. Tylko jeden z nich, Tadzio, mieszka w miasteczku oddalonym o jakieś 20 km od naszej wioski. Cała reszta wyjechała poza granice kraju. Co prawda raz na parę lat przyjeżdżają, nie powiem. Nigdy nie zapomną o moich urodzinach – złożą życzenia przez telefon, czasem nawet wyślą jakiś upominek.

– Mamusiu, żyj przynajmniej do setki! – wykrzykują radośnie córeczki i synek.

– Po co mi tyle lat? – buntuję się. – Wystarczy mi tyle, ile dała mi opatrzność. Nie potrzebuję więcej.

– Mamo, nawet tak nie gadaj! – denerwują się. – Przecież będziesz z nami jeszcze przez wiele lat!

Tylko wzdycham

Nie, nie skarżę się, Bóg uchowaj. Ale szczerze mówiąc po co mi to życie? Sama już niewiele zdziałam, nawet do sklepu nie zajdę. Tutaj na wsi jeździ samochód, w którym można nabyć chleb albo masło, podjeżdża pod sam dom. Pani Ania przychodzi na dwie godzinki. Ale zrobi swoje i pędzi do siebie. A ja znów samotna, tylko z kotem.

Synek, który niedaleko ma dom, zagląda do mnie rzadko. Z okazji świąt zadeklarował, że mnie do siebie zabierze. Nawet namawiał mnie, żebym się do nich na dobre przeniosła.

– Mamo, nasze dzieci już podrosły i wyprowadziły się z domu, mamy dwa wolne pokoiki – przekonywał mnie. – Miałabyś u nas swój kącik, wygodnie byś się czuła, a i wieczorami nie byłoby ci samotnie. Jak z żoną wrócimy z pracy, to byśmy sobie razem posiedzieli. A tutaj, na wieś, to ciężko znaleźć czas, żeby za każdym razem wpadać.

Tylko że ja naprawdę nie mam na to ochoty. Kiedyś musiałam u nich mieszkać przez cały tydzień, bo chodziłam do lekarzy. Strasznie się wtedy wynudziłam! Jak się całe życie spędziło w wiosce, to ciężko się przyzwyczaić do życia w mieszkaniu w bloku.

– Mamo, ale tutaj jesteś zupełnie sama, a tam mimo wszystko będzie ci raźniej – próbował dalej mnie przekonywać mój syn, a przecież to naprawdę porządny chłopak.

Miasto to nie miejsce dla mnie, jakoś nie mogę się do niego przekonać. Tadeusz ma rację – teraz siedzę sama jak ten kołek w płocie. Ale nie mam żadnych pretensji, tak wyszło po prostu. W sumie co oni tu będą robić, na tym gospodarstwie, skoro w mieście lepsze zarobki i w ogóle. Choć trochę mi smutno z tego powodu.

Niedawno wpadła do mnie Irka

Mieszka na samym krańcu naszej miejscowości, też już jest wiekowa. W sumie to obie jesteśmy najstarsze w całej okolicy. Dawniej nieraz się schodziłyśmy na pogaduchy, ale teraz ledwo te nasze stare nogi nas noszą. Jak ją ujrzałam, to aż się zdziwiłam.

– Taki szmat na piechotę przeszłaś? – powiedziałam, gdy ją zapraszałam do środka.

– Ale skąd, samochodem mnie tu przywieźli – odparła, wskazując palcem w stronę szosy i z wysiłkiem przysiadła na zydlu w przedpokoju. – Mimo to ciężko się człowiek rusza. Posłuchaj, przywiozłam ci tu taką jedną panią do rozmowy.

Aż się lekko wystraszyłam, bo kompletnie nie wiedziałam, o co im może chodzić. Ale nie było wyjścia, więc grzecznie poprosiłam, żeby weszły do domu i zaproponowałam, że zrobię herbatę. Akurat Ania przywiozła jakieś ciastka, to miałam czym poczęstować gości.

– Słuchaj, ja do miasta jeżdżę, bo chcę się na coś przydać – Irenka wygodnie rozsiadła się na krześle i zaczęła opowiadać. – I wiesz co, Nastka? Ty też byś mogła!

– Ja? Pomagać? – zdziwiłam się. – Ale jak to?

– No normalnie – Irenka sięgnęła po ciastko, pojękując, bo brzuch jej trochę zawadzał. – Skoro ja daję radę, to czemu ty byś nie mogła? Chodzi o to, żeby ugotować coś, uszyć, pogadać z ludźmi.

– Kiedyś to ja szyłam, no tak – pokiwałam głową. – Przecież ja tu za krawcową robiłam… Ale to było wieki temu, Matko Boska, ile to już lat minęło! Teraz to moje ręce już niesprawne, pewnie nawet nożyczek bym nie utrzymała, a co dopiero igły…

Jak ja miałabym komuś pomagać?

– Pani sobie poradzi, jestem tego pewna – powiedziała do mnie z uśmiechem kobieta, która przyszła razem z Irenką. Przedstawiła się jako Ewa.

– Chodzi o to, że w mieście prowadzimy świetlicę dla osób starszych. Rozumie pani, można tam wpaść, pogadać z innymi. Ale my również wspieramy potrzebujących. Przygotowujemy wypieki na imprezy w przedszkolu, pomagamy tym, którzy są w jeszcze gorszej sytuacji niż nasi podopieczni. No i robimy na drutach lalki… Takie krasnoludki. Sprzedajemy je, dzięki czemu mamy fundusze na utrzymanie naszej świetlicy i wsparcie dla najuboższych.

– Ale w jaki sposób miałabym się tym zajmować? Droga pani, przecież nie mam jak dotrzeć do miasta, nawet do przystanku nie dam rady dojść – westchnęłam bezradnie.

– Nie będzie pani musiała nigdzie chodzić, przyjedziemy po panią – zapewniła pani Ewa. – Poszukujemy osób takich jak pani. Ludzi, którzy nadal chcą coś zrobić dla innych. No i tych, co sami tu, na wsi, pozostali. Pani Irenka wspominała nam, że pani dzieci mieszkają za granicą i przez większość dnia jest pani sama. To my byśmy panią zabierali do naszej świetlicy dwa razy w tygodniu. Pomoże nam pani w szyciu, pouczy tych, co nie umieją. O! I będzie miała pani okazję spotkać się z innymi ludźmi.

Nie byłam do końca przekonana, czy to w ogóle dobry pomysł. Jak to sobie wyobrażają? Ledwo co się ruszam, więc w czym ja im pomogę? Poza tym komu potrzebna taka stara kobieta jak ja? Ale pani Ewa stwierdziła, że sobie poradzę. Obiecała przyjechać po świętach. Chciała wpaść wcześniej, ale się nie zgodziłam. Mówiła, że przydałaby się pomoc przy pieczeniu ciast, ale odmówiłam. W domu z trudem jedno upiekę.

Wręczyła mi ulotkę i odjechała

Trochę się bałam. Mimo wieku mam jasny umysł i czytam prasę. Teraz tyle się słyszy o cwaniakach, którzy oszukują seniorów. Ufam Irence, ale szczerze mówiąc nigdy nie grzeszyła inteligencją. Nabrać ją to pestka. Obawiałam się zatem, że ta cała pani Ewa – choć przyznam, miła z niej osoba – chciała ją wyrolować. Dlatego gdy mój Tadzio wpadł do mnie w niedzielę, wszystko mu opowiedziałam. Strasznie się przejął.

– Dobrze, że mama wspomniała o tym miejscu, w dzisiejszych czasach trzeba uważać na przekręty – oznajmił, sięgając po smartfona. – Niech mama da tę ulotkę, rzucimy okiem.

Poklikał chwilę, poszperał, po chwili pokazał mi zdjęcia. Faktycznie, sala całkiem spora, pełno seniorów w środku. Jedni coś szyją, drudzy zajęci są gotowaniem. Jeszcze inni oglądają jakiś film. A na kolejnym widać, jak ktoś czyta im książkę na głos.

– Całkiem nieźle to wygląda – ocenił Tadek. – Wiesz, mamo, może to wcale niegłupi pomysł, żebyś się tam wybrała? Ta kobieta nie kłamała. Naprawdę zajmują się krawiectwem, w ten sposób zyskują fundusze na prowadzenie tego. Mają zarejestrowaną działalność, wygląda na to, że wszystko jest legalne. Ci, którzy lepiej sobie radzą, odwiedzają osoby, które nie są w stanie samodzielnie opuścić mieszkania.

Może to nie jest zły pomysł…

– No ale co ja mogę zrobić? W moim wieku… – powątpiewałam w sens tego pomysłu.

– Skoro pani Irenka twierdzi, że mamusia da sobie radę, to na pewno tak będzie – stwierdził Tadeusz, wykonując zamaszysty gest ręką. – Przecież ona wcale nie jest młodsza od mamy. Do tego mniej sprawna fizycznie, z trudem się porusza. Skoro ona jakoś sobie radzi, to i mama da radę. Zresztą nigdzie nie trzeba chodzić na piechotę, podwiozą mamę i przywiozą. A szyć mama wciąż potrafi. Kto rok temu wnuczce śliczną sukienkę uszył?

– Ale wiesz… – odpowiedziałam z uśmiechem. – To była tylko maleńka sukieneczka, dałam jakoś radę.

– Tutaj też nie szyją wielkich koców, tylko małe laleczki – Tadek wskazał na fotografię. – A gdyby coś, to mama nie będzie sama, to zupełnie inna sytuacja niż zazwyczaj. Wiesz co, mamo? Ja się tam pewnego dnia po robocie przejadę, wszystko dokładnie obejrzę i wypytam, zorientuję się, o co chodzi.

No więc czekam, bo ma wpaść do mnie w weekend, to mi wszystko opowie ze szczegółami. Jestem strasznie ciekawa. Patrzę na tę ulotkę, widzę na niej zdjęcia tych lalek… Gdy się tak przyglądam, to myślę, że to chyba nie jest jakaś wielka filozofia. Chyba powinnam sobie poradzić. I Tadek dobrze mówi – to zawsze jakaś odmiana, coś innego niż włóczenie się samej po opustoszałym podwórku i głaskanie kota. Może to rzeczywiście jakiś fajny pomysł dla mnie?

Anastazja, 75 lat

Czytaj także:
„Wnuczek zgrywał troskliwego opiekuna, ale łgał od samego początku. Bezwstydnie okradał własną chorą babcię”
„Chciałam poderwać jurnego młodzika w autobusie, a zrobiłam z siebie pośmiewisko roku. Zachciało mi się na starość amorów”
„Wychowałam męża i synów na kompletne lebiody. Mają dwie lewe ręce i przypalają nawet wodę na herbatę”

Reklama
Reklama
Reklama