„Wybrałem się na tego samego sylwestra, co moja była. Miały być czułe wspomnienia, a wyszła powtórka z rozrywki”
„Gdy wracałem po schodach, usłyszałem śmiech. Znałem go lepiej niż własny. Marta już była. Stanęliśmy naprzeciwko siebie w przedpokoju. Uśmiechnęła się lekko, ale nie podeszła. Zanim zdążyłem zapytać, jak się miewa, zza jej pleców wysunął się on”.

Mam trzydzieści jeden lat i od dwóch lat jestem singlem. Przynajmniej na papierze. W głowie dalej siedzi mi Marta – moja była. To nie jest tak, że codziennie się zadręczam, ale jak tylko przychodzi koniec roku, myśli znów idą w jej stronę. Przypomina mi się tamten sylwester, jak staliśmy pod fajerwerkami, trzymaliśmy się za ręce i śmialiśmy się, że kiedyś zabierzemy dzieci w góry. Tyle że dzieci nie było, śmiech zgasł, a Marta po prostu pewnego dnia przestała się odzywać.
Od dwóch lat próbuję żyć dalej. Pracuję jako grafik w agencji kreatywnej, chodzę na siłownię, spotykam się ze znajomymi, czasem nawet umawiam się na randki. Jednak żadna nie ma jej spojrzenia. Żadna nie wywołuje tego wrażenia, że w końcu jestem w domu.
Anka, koleżanka z pracy, zaproponowała mi sylwestra u Tomka – starego znajomego ze studiów. Domek w górach, fajna ekipa. W sumie już miałem powiedzieć „nie”, bo w tym roku chciałem po prostu zostać w domu. Nagle dodała:
– Tylko nie denerwuj się, ale… Marta też będzie.
Zamarłem. Marta? Serio? A potem ta irracjonalna myśl: „może to znak”. Może właśnie tego mi trzeba. Pożegnać ten rok – i ją. Albo… dowiedzieć się, że nie wszystko jeszcze stracone.
– Spoko – rzuciłem niby obojętnie. – Może będzie ciekawie.
Udawałem, że to przypadek
Przyjechaliśmy z Anką trochę przed czasem. Domek w górach był piękny – drewno, kamień, zapach żywicy w powietrzu. W środku panował jeszcze chaos – ktoś rozstawiał kieliszki, ktoś inny próbował rozpalić kominek. Ludzie z dawnych lat, znajome twarze, uśmiechy, szybkie uściski. Czułem się trochę jak duch – niby byłem, ale jakby obok.
– Dobra, idę rzucić torbę na górę – rzuciłem do Anki i wymknąłem się na chwilę do pokoju. Chciałem złapać oddech, zanim… zanim ona tu wejdzie.
Gdy wracałem po schodach, usłyszałem znajomy śmiech. Znałem go lepiej niż własny. Marta już była. Stanęliśmy naprzeciwko siebie w przedpokoju. Uśmiechnęła się lekko, ale nie podeszła.
– Cześć, Michał – powiedziała cicho.
– Cześć, Marta. Ładnie wyglądasz.
– Dzięki. Ty też się trzymasz.
Zanim zdążyłem zapytać, jak się miewa, zza jej pleców wysunął się on. Jej nowy facet.
– A to Michał, tak? Słyszałem o tobie. Bartek – podał mi rękę z uśmiechem, w którym było coś… szyderczego.
– Tak, Michał – odpowiedziałem krótko. – Miło mi.
– Miło, że byłych też się zaprasza – rzucił, oglądając się na Martę. – Czułem, że będzie tu interesująco.
– Bartek… – upomniała go Marta, ale on tylko wzruszył ramionami.
Ja już wiedziałem, że to nie będzie spokojny sylwester. Nie z nim. Nie z nią. Nie z tym wszystkim, co wciąż trzymałem w sobie. Zacząłem żałować, że przyjechałem.
Wróciły tamte wspomnienia
Sylwestrowy wieczór rozkręcał się powoli. Tomek puszczał jakieś stare hity, a ludzie próbowali się wkręcić w imprezowy nastrój. Tyle że ja byłem jak z innej bajki. Co chwila zerkałem w stronę Marty. Usiadła z Bartkiem przy kominku, oparta o jego ramię, ale jakoś nie wyglądała na szczęśliwą. Więcej w niej było napięcia niż radości.
Złapałem chwilę oddechu w kuchni. Przelewałem wino do karafki, kiedy weszła za mną cicho Marta. Jak dawniej – bez zapowiedzi, bez pytania.
– Masz może coś bezalkoholowego? – zapytała, opierając się o framugę.
– Kompot z suszu i żal – odpowiedziałem z lekkim uśmiechem.
Parsknęła, ale spojrzenie miała poważne.
– Słyszałam, że dalej pracujesz jako grafik. Nadal w tej samej agencji?
– Nadal. A ty? Wróciłaś do banku?
– Tak. Trochę inny projekt. Trochę inni ludzie.
– A w środku?
– Co w środku?
– Ty, Marta. Co tam u ciebie... naprawdę?
Zawahała się, a potem odwróciła wzrok.
– Wiesz, Michał… czasem się nie zmieniamy tak, jak byśmy chcieli.
– Pamiętasz naszego sylwestra w Krynicy?
– Pamiętam. Ale nie jestem pewna, czy to dobrze, że pamiętam.
– Ja chciałem… tylko porozmawiać. Nie zamierzam robić scen.
– To dobrze, bo Bartek nie znosi dramatów.
– No i co tam, wspominki? – Bartek wszedł bez pukania z butelką w dłoni. – Bo wiecie, dla mnie liczy się tylko tu i teraz. I ta impreza.
Zacisnąłem zęby. Marta zbladła. Wiedziałem, że coś się szykuje. I to nie będzie ciche.
Po prostu nie wytrzymałem
Zbliżała się północ. Fajerwerki czekały w pudełkach na werandzie, a w środku robiło się coraz głośniej i duszniej. Ja też piłem. Może za dużo, za szybko, żeby uciszyć to, co buzowało mi pod skórą od momentu, gdy zobaczyłem Martę z innym.
Próbowałem się trzymać z boku, rozmawiać z ludźmi, śmiać się. Jednak im bliżej było północy, tym bardziej czułem, że wytrzymam jeszcze tylko chwilę. Może dwie. Potem ich zobaczyłem. Przy schodach. Bartek obejmował Martę, całował ją w szyję, a ona... nie protestowała. Zacisnąłem pięści i podszedłem.
– Wciąż ją kocham, rozumiesz? – wypaliłem nagle, nie do niej, nie do niego, tylko gdzieś w przestrzeń. – I wcale nie wygląda, żeby była szczęśliwa z tobą!
– Ty żałosny typie – Bartek odwrócił się z ironicznym uśmiechem. – Od dwóch lat nie potrafisz się pogodzić z faktem, że ona już cię nie chce. A może nie chodzi o nią? Tylko o ciebie.
– Dość! – Marta stanęła między nami, a jej głos zadrżał. – Michał, nie przyjechałam tu po to, żeby znowu to przeżywać. Odpuść wreszcie.
– Nie potrafię, Marta. Ja naprawdę cię kochałem. Nadal trochę kocham.
Bartek roześmiał się krótko i prowokacyjnie.
– Może czas przestać się bawić w poezję, Michał. Jesteś żałosny i pijany.
Nie pamiętam, czy uderzyłem pierwszy. Czy on mnie. Wszystko stało się nagle. Krzyk, tłum, rozdzielające ręce. A potem cisza. Impreza skończyła się dla mnie na dobre przed północą.
Dotarła do mnie prawda
Wyszedłem z domu, zanim ktoś zdążył zaproponować mi wodę, koc albo rozsądek. Śnieg sypał gęsto, jakby chciał przykryć całą tę żenadę, którą urządziłem przed chwilą. Szłam pod górę, w stronę niewielkiego pagórka, który mijaliśmy po drodze do domku. Tam siadałem kiedyś, z Martą. Gadaliśmy o wszystkim i niczym. Teraz siedziałem sam.
Nie czułem już złości. Było tylko to znajome uczucie pustki. Takie zimne od środka, jakby ktoś wyrwał mi coś z klatki piersiowej i zostawił dziurę. Z tyłu usłyszałem kroki. Po chwili obok mnie usiadła Anka, szczelnie owinięta kurtką i szalikiem.
– No to popisałeś się, stary – rzuciła bez ironii, ale też bez współczucia. – Wchodzisz zawsze z butami, nawet tam, gdzie dawno zamknięte.
– Czemu ty sobie mną w ogóle zawracasz głowę?
– Bo cię lubię. Bo wiem, że się w tym wszystkim gubisz. Michał, ty już nie kochasz Marty. Ty kochasz wersję was, której nigdy nie było.
Zamilkłem. Spojrzałem przed siebie – na śnieg, niebo, kilka światełek gdzieś w dole.
– Chciałem wierzyć, że coś jeszcze jest... Ale teraz wiem, że to tylko ja. To wszystko było tylko w mojej głowie – powiedziałem cicho.
– Może w końcu czas na coś nowego? Bez niej – szepnęła Anka.
– Może... Ale najpierw muszę naprawdę ją pożegnać.
Po raz pierwszy nie mówiłem tego z nadzieją, tylko z rezygnacją.
Pogodziłem się ze stratą
Wróciłem do Warszawy dzień wcześniej niż reszta. Po cichu, bez pożegnań. Pociąg był pusty, ja jeszcze bardziej. W kieszeni miałem zmarznięte dłonie i nieco pokiereszowaną dumę. W głowie nie było nic – żadnych analiz, żadnego „co by było gdyby”. Tylko obraz Marty z tamtego przedpokoju, jej spojrzenie. Nie było pełne żalu, tylko obojętności.
W mieszkaniu było zimno. Wstawiłem wodę, usiadłem na kanapie, odruchowo sięgnąłem po telefon. Otworzyłem galerię. Zdjęcia sprzed dwóch lat – śmiejąca się Marta, ja z papierową czapką sylwestrową, nasze splecione dłonie. Nacisnąłem „usuń”. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Zniknęły.
Nie poczułem ulgi. Nie było ukojenia. Była tylko pustka. Inna niż wcześniej – bardziej cicha, spokojna. Może tak właśnie kończą się niektóre historie – bez pożegnań, bez ostatecznych słów. Nie z hukiem, nie z czułością. Po prostu… wygasają.
Wziąłem głęboki wdech, odchyliłem głowę i zamknąłem oczy. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś kogoś pokocham tak mocno. Może już nie potrafię. A może… wreszcie nauczę się kochać siebie. Przez te dwa lata to chyba właśnie siebie najbardziej straciłem.
Michał, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zaczął nowy rok z przytupem. Nie mam pojęcia, jak mogłam nie widzieć, co wyprawiał przez ostatnie miesiące”
- „Zaraz po Bożym Narodzeniu zaczęłam zwracać wszystkie nietrafione prezenty. Niestety nie przewidziałam tylko jednego”
- „Żona pracowała, a i tak ciągle brakowało jej kasy. Potem zobaczyłem, na co przepuszcza wszystkie swoje oszczędności”

