Reklama

Mam trzydzieści lat, pracę zdalną, życie w rytmie kawy z ekspresu i kodu przewijającego się na ekranie. Niby wszystko mam. Wynajmuję mieszkanie razem z Olą. Jesteśmy razem od roku. Czasem znajomi pytają mnie, czy to już „ta jedyna”. Uśmiecham się wtedy i mówię, że tak. Przecież tak wypada. Ola jest dobra. Ciepła. Rozsądna. Taka kobieta, której się nie boję. Nie zostawi mnie w środku nocy, nie trzaśnie drzwiami. Nie każe mi się domyślać, o co chodzi. Nie płacze bez słowa. Nie znika.

Pewnego dnia przypomniała mi się Zuza. Przypadkiem wyskoczyło mi zdjęcie z koncertu, zrobione przez kogoś innego, podświetlone światełkami i jej uśmiechem. I nagle… wróciło wszystko. Jakby ktoś odpalił mi w głowie projektor. Wspomnienia. Kłótnie. Śmiech. Dotyk. I ten głód, który potrafi zostawić tylko ktoś, kto kochał cię za bardzo, ale nie umiał być blisko. Oli nic nie mówię. Nie chcę jej krzywdzić. Tylko… nie potrafię przestać myśleć o tamtym życiu. O ogniu, który zgasł z hukiem, ale wciąż tli się we mnie.

Dlatego, gdy usłyszałem w radiu o konkursie, gdzie do wygrania są bilety rejs sylwestrowy, nie zawahałem się ani chwili. Nie wygrałem, oczywiście. Kupiłem bilety. Dwa. Zaprosiłem Olę. I anonimowo wysłałem trzeci Zuzi.

To wszystko było jak sen

Z zewnątrz wyglądał prawie jak pałac na wodzie – błyszczący, ogromny, pełen światełek i ludzi w odświętnych ubraniach. Ola była zachwycona. Widziałem to w jej oczach, gdy ściskała moją dłoń i rozglądała się wokół.

– Igor, naprawdę... to wszystko dla nas? – zapytała, wtulając się we mnie.

– Tak – odpowiedziałem. – Tylko my, morze i trochę luksusu.

Uśmiechnąłem się, choć czułem, jak coś we mnie napina się jak cięciwa. Jakby całe moje ciało czekało na coś, czego nie potrafiłem do końca nazwać.

Statek ruszył. Szliśmy na kolację do restauracji na górnym pokładzie. Wszędzie grała muzyka, pachniało winem i przyprawami. Ola opowiadała coś o koleżance z pracy, a ja tylko kiwałem głową, próbując się skupić. I wtedy…

Igor?! – rozległo się za moimi plecami.

Odwróciłem się. Zuza. Kieliszek wina w dłoni, włosy spięte wysoko, usta w tym samym odcieniu, który pamiętałem aż za dobrze. Uśmiechała się, ale nie była to pewność siebie. Raczej nerwowe rozpoznanie pola.

Zuza? Ty tutaj? – Ola zmarszczyła brwi. – Skąd…

– Wygrałam bilety w jakimś konkursie. Przyszłam sama – powiedziała Zuza i zaśmiała się trochę zbyt głośno.

– No to… niezła niespodzianka – powiedziałem, starając się nie zdradzić swoich sekretów.

Wszystko we mnie już krzyczało. Czułem, jakby dwie wersje mojego życia zderzyły się czołowo. Jedna niosła ze sobą spokój. Druga – niekontrolowany ogień.

Napięcie tylko rosło

Wieczór rozlał się po statku leniwie jak wino. Ludzie błądzili między pokładami, śmiechy odbijały się od ścian, a my z Olą wylądowaliśmy przy barze. Zuza zniknęła na jakiś czas. Myślałem, że tak będzie najlepiej.

To było dziwne – powiedziała Ola, sącząc drinka. – To naprawdę przypadek?

– Chyba tak… – skłamałem z wprawą.

Znam ten ton – spojrzała mi prosto w oczy. – To ten, kiedy nie chcesz, żebym zadawała więcej pytań.

Zamilkłem. Czułem, jak napięcie między nami rośnie. Szampan nie pomagał. Zresztą nie tylko on był zbyt gorzki.

Dużo was łączyło? – Ola przesunęła palcem po krawędzi kieliszka.

– Było... intensywnie – odpowiedziałem cicho, spuszczając wzrok.

– Ona cały czas na ciebie patrzy. Widzisz to, prawda?

– To przypadek. Mówiła, że przyszła sama. Może tylko mnie tu zna.

– I akurat jest na tym samym statku?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Zuza pojawiła się znowu – jakby wyczuła odpowiedni moment. Usiadła obok nas i nonszalancko założyła nogę na nogę.

– Wybaczcie, ale zapomniałam zapytać… chcecie dołączyć do mnie na pokaz sztucznych ogni na dziobie? Widok podobno będzie niesamowity.

Ola spojrzała na mnie. Nie odpowiedziała. Po prostu sięgnęła po torebkę i wstała.

Ja sobie odpuszczę. Ty idź, Igor. W końcu taki przypadek rzadko się zdarza – powiedziała chłodno i odeszła bez słowa więcej.

Zostałem sam z Zuzą. Ze wspomnieniami i z czymś jeszcze gorszym. To był mój test. Mój eksperyment. Ale teraz, kiedy patrzyłem w oczy Oli, zaczynałem się bać wyniku.

Sam nie wiem, czego się spodziewałem

Została godzina do północy. Statek kołysał się lekko, a ja stałem przy balustradzie, udając, że chłonę widoki. W rzeczywistości próbowałem zebrać myśli, ale mój mózg kręcił się jak koło ratunkowe rzucone zbyt późno.

Nagle usłyszałem kroki. Ciche, ale pewne. Zuza stanęła obok mnie.

Powiedz prawdę, Igor. To nie był żaden konkurs, prawda? – spytała, patrząc na mnie z boku.

Zamilkłem. Nie potrafiłem nawet udawać.

– Bo ja dostałam bilet od jakiegoś dziwnego adresu mailowego. Miejsce, instrukcje, wszystko.

Zacisnąłem dłonie na poręczy.

– Chciałem... zobaczyć, czy coś między nami jeszcze jest – przyznałem, czując, jak serce bije mi w gardło.

Zuza pokiwała głową powoli.

– A jest?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, pojawiła się Ola. Szła szybko, jakby zbierała się do czegoś od dawna. Jej twarz była blada, ale spojrzenie ostre jak nóż.

– Czy to wszystko to było jedno wielkie przedstawienie? – zapytała.

– Ola, ja…

– Nie chcę tego słuchać. Wybieraj – albo ja, albo ona.

Zamarłem. W tle orkiestra stroiła instrumenty. Goście zbierali się przy barze, kelnerzy rozlewali szampana. Do północy zostały trzy minuty. Zegarek wskazywał 23:57. Stałem między dwiema kobietami, które w różnych momentach życia były dla mnie wszystkim. A teraz… żadnej nie potrafiłem spojrzeć prosto w oczy. Miałem trzy minuty, by podjąć decyzję, która zmieni moje życie. Tylko że... nie wiedziałem, czego się bardziej boję – straty czy prawdy.

Nie wybrałem żadnej z nich

Zegar wybił północ. Rozległ się huk fajerwerków, a niebo eksplodowało kolorami. Tłum wiwatował, pary się całowały, szampan lał się strumieniami. A ja… stałem sam. Ola zniknęła. Nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła. Zuzanna została. Stała kilka kroków ode mnie, z kieliszkiem w dłoni, patrzyła w moje oczy. Bez pretensji. Bez pytań. Po prostu była. Podszedłem do niej.

Myślałem, że to mi coś da. Że zrozumiem, kogo naprawdę chcę – zacząłem cicho.

– A zrozumiałeś? – spytała.

– Tak. Zrozumiałem, że nie jestem gotowy na żadną z was.

Zrobiła ten swój charakterystyczny grymas, półuśmiech. Nie było w tym dramatu. Tylko zawód i zmęczenie.

– Szkoda – powiedziała. – Ale przynajmniej jesteś szczery. Nareszcie.

Stałem przed nią jak chłopiec, który źle dobrał odpowiedź przy tablicy. Zuza sięgnęła do torebki po chusteczkę i otarła jedną łzę.

– Wiesz… może gdybyś przyszedł do mnie rok temu. Albo nie odszedł, kiedy naprawdę było źle. Może wtedy miałoby to sens.

– Może – przyznałem.

Popatrzyłem na zegarek. Było już po północy. Nowy rok właśnie się zaczął. A ja poczułem się tak… cholernie stary. Odszedłem. Zostawiłem ją z zimnym szampanem i fajerwerkami, które już gasły. Nie było werdyktu. Nie było zwyciężczyni. To miało być zakończenie historii. Zamiast tego, stworzyłem nowy początek chaosu.

Sam sobie jestem winien

Obudziłem się sam. Pokój był cichy, przesiąknięty zapachem drogich perfum i starego szampana. Przez uchylone drzwi wpadało blade światło. Spojrzałem na puste łóżko obok. Ola zniknęła. Jej sukienka z wczoraj wisiała na oparciu krzesła, a na stoliku leżała kartka hotelowa. Kilka słów, jej charakter pisma, jakby się spieszyła. Żadnych ozdobników.

„Wracam do domu. Nie zasłużyłam na to. Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz, co straciłeś. I co próbowałeś złapać, a czego nigdy nie miałeś”. Przeczytałem to kilka razy, jakby każdy kolejny miał dać inne zakończenie. Nie dawał.

Zuzanny też nie było. Jej pokój był pusty. Zostawiła jedynie niedopałek w szklance przy balkonie. Usiadłem na łóżku z twarzą w dłoniach. Głowa mi pulsowała. Nie byłem z żadną z nich. Chwilami wydawało się, że mam wybór, ale prawda była prostsza: żadna z nich nie chciała być już ze mną.

Sam sobie to zrobiłem. Myślałem, że zbuduję coś na ruinach. Że porównując przeszłość z teraźniejszością, odnajdę przyszłość. Tymczasem wszystko, co osiągnąłem, to pustka. Spojrzałem w okno. Statek dobijał do portu. Ludzie pakowali walizki, całowali się na do widzenia. W końcu zrozumiałem. Nie zawsze chodzi o to, z kim zatańczysz o północy. Czasem ważniejsze jest, by nie zostać samemu ze swoimi kłamstwami.

Mam coś do zrobienia

Minął tydzień. Rejs został tylko wspomnieniem – rozmytym, niepotrzebnie luksusowym, zbyt kosztownym, również emocjonalnie. Wróciłem do pracy, znów patrzę w ekran komputera, znów siedzę sam przy śniadaniu. W kuchni brakuje kubka Oli. I jej włosów zostawianych na umywalce. I tego głupiego „miłego dnia” rzucanego przed wyjściem.

Zuzę też próbowałem znaleźć. Pisałem. Nie odpisała. Może to dobrze. Co miałbym jej powiedzieć? Że próbowałem odtworzyć coś, co umarło, i jeszcze liczyłem, że da się to wskrzesić przy odpowiednim świetle i kieliszku wina?

Chodzę po mieszkaniu i myślę. Nie o nich. O sobie. Przez lata budowałem w sobie przekonanie, że miłość to wybór między dwiema osobami. Jakbym był sędzią w programie rozrywkowym. A tymczasem… to nie konkurs. To decyzja. Dojrzała. Czasem trudna. Czasem nieoczywista. Przede wszystkim – własna.

Nie wiem, czy jeszcze spotkam Olę. Może ona będzie mnie już chciała. Może ja kiedyś wreszcie będę gotowy. Teraz chcę pobyć sam. Bez testów, bez dramatów, bez biletów na pokaz. Zanim zatańczę z kimś o północy, muszę najpierw przestać grać sam ze sobą.

Igor, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama