„Jak zawsze wybierałam się na Święta do bratowej. Dzień przed Wigilią dostałam niemiłą niespodziankę od całej rodziny”
„Na początku próbowałam to zignorować. Przecież to niemożliwe, żeby naprawdę mnie pominęli. Magda pewnie coś pomieszała z adresami, może zapomniała, może wysłała za późno. Przecież jestem ich rodziną. To oczywiste, że mam być na świętach”.

Nie mam męża, nie mam dzieci, ale mam rodzinę. Przez całe życie to właśnie ona była dla mnie najważniejsza. Niektórzy znajomi się dziwią, że z własnej woli wybieram rodzinne obiady, chaotyczne święta z dziećmi biegającymi między stołami, a nie sylwestra w górach czy wakacje all inclusive. Dla mnie to było zawsze oczywiste. Rodzina – choć czasem mnie irytowała – była jak fundament, którego nigdy nie chciałam ruszać.
Mam 38 lat, mieszkam sama. Pracuję w kancelarii, dobrze zarabiam, jestem niezależna. Lubię swoje życie. A jednak... nie umiem nie czuć się dziwnie, gdy wszyscy wokół zakładają swoje rodziny, a ja wciąż tkwię na tym samym etapie. Może dlatego tak bardzo lubię organizować – przynajmniej coś mam pod kontrolą. Ustalanie planu świąt, dzielenie obowiązków, kupowanie prezentów – to zawsze było na mojej głowie. Nie przeszkadzało mi to. Czułam się wtedy potrzebna. Może nawet ważna.
Zawsze uważałam, że jako najstarsza z rodzeństwa mam prawo – a może nawet obowiązek – wszystko ogarniać. Kamil, mój młodszy brat, zawsze był spokojny, wycofany. Jego żona Magda – cicha, miła... może zbyt nieśmiała. Typ, który łatwo zignorować. Czasem to robiłam. Kilka żartów, kilka przytyków, oczywiście „z sympatii”.
Inaczej sobie nie wyobrażałam
Właśnie miałam zacząć planować święta, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran – mama.
– Cześć, mamo. Co słychać?
– Dzień dobry, kochanie. Jak się masz? Właśnie... dzwonię, bo... Słyszałam, że chyba nie dostałaś jeszcze zaproszenia od Kamila. Może się zagubiło?
Na początku próbowałam to zignorować. „Na pewno się zagubiło” – powtarzałam sobie w głowie. Przecież to niemożliwe, żeby naprawdę mnie pominęli. Magda pewnie coś pomieszała z adresami, może zapomniała, może wysłała za późno. Przecież jestem ich rodziną. To oczywiste, że mam być na świętach.
Chciałam się upewnić, więc napisałam do Kamila. Nie chciałam robić z tego afery, więc wybrałam luźny ton. „Hej! Mama mówiła, że planujecie święta u siebie. Brzmi super. Daj znać, co przynieść – sernik, jak co roku?”. Odpowiedział dopiero po dwóch godzinach. Krótko: „Hej. Wszystkim zajmuje się Magda. Odezwie się pewnie, jak coś będzie trzeba”.
Poczułam ukłucie w żołądku. Chłodna uprzejmość, żadnego „jasne, czekamy na Ciebie”, żadnego: „fajnie, że będziesz”. Po prostu – dystans. A potem już nic. Zaczęłam myśleć. Wspominać. Przypomniała mi się sytuacja sprzed dwóch lat – wtedy, gdy Magda po raz pierwszy podała sałatkę śledziową, a ja zażartowałam:
– O, nowa wersja? No ciekawe... Może nie będzie tak słodka jak zwykle.
Śmiałam się wtedy, reszta też, ale Magda już nie. Był też tamten obiad rodzinny, gdy miała nową fryzurę. Powiedziałam: „Ładnie, chociaż trochę cię postarza”. Też w żartach. Zawsze w żartach. Tylko że te żarty chyba się gdzieś zbierały.
– Może to po prostu nieporozumienie? – powiedziała mama, kiedy znów do niej zadzwoniłam. – Przecież Kamil by cię nie pominął – dodała szybko, jakby próbowała przekonać samą siebie.
Tata milczał. To właśnie dziwiło mnie najbardziej. Zawsze stawał po mojej stronie. Tym razem nie odezwał się ani słowem.
Była po prostu szczera
Jeszcze przed Wigilią zabrałam prezenty i pojechałam do nich. Pretekst był banalny – chciałam „zostawić coś dla dzieci, zanim zapomnę”. Zadzwoniłam domofonem i czekałam. Drzwi otworzyła Magda. Ubrana w domowy sweter, bez makijażu. Na jej twarzy pojawił się grymas – nie uśmiech, nie złość. Coś pomiędzy.
– Cześć – powiedziałam.
– Cześć. Wchodź – odsunęła się, robiąc miejsce. – Kamil z dziećmi pojechał na łyżwy.
Weszłam do środka. W powietrzu unosił się zapach przypraw i pomarańczy. Stół był już częściowo przygotowany. Na komodzie stały ułożone talerze, serwetki, lampki. Sześć miejsc. Nie siedem.
– Zostawię tylko paczki. Wpadłam na chwilkę – powiedziałam, stawiając torby przy choince.
Magda skinęła głową. Przez dłuższą chwilę obie milczałyśmy.
– Magda... Dlaczego mnie nie zaprosiliście?
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Jakby się tego pytania spodziewała, ale nie dzisiaj. Nie w tej formie.
– Bo nie chciałam cię tutaj – odpowiedziała w końcu, cicho, spokojnie.
Zamarłam. Przez moment nie wiedziałam, czy dobrze usłyszałam.
– Słucham?
– Nie chciałam cię tu. Mam dość udawania i twoich przytyków. Tego, jak zawsze wchodzisz, oceniasz, żartujesz... Zawsze z uśmiechem, ale ja się po tych żartach zbieram przez tydzień.
– Magda, ale przecież... Ja nigdy nie chciałam zrobić ci przykrości!
– A jednak robiłaś. Regularnie. Wszyscy to widzieli, tylko nikt nie miał odwagi ci tego powiedzieć.
Patrzyłam na nią zszokowana. Nie spodziewałam się tej wersji. Tego chłodnego spokoju. Tych słów, które rozcinały mnie jak nożem.
– To dlatego nie było zaproszenia?
– Tak, to dlatego.
Nic już nie powiedziałam. Wzięłam płaszcz i wyszłam.
Nikt mnie nie bronił
Zamknęłam drzwi od mieszkania Magdy, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Stałam na klatce schodowej, jakbym nie wiedziała, w którą stronę mam pójść. W końcu zeszłam na dół, wsiadłam do samochodu i dopiero wtedy, przy zgaszonym silniku, pozwoliłam sobie na łzy.
W drodze do domu zadzwoniłam do mamy. Musiałam z kimś porozmawiać. Ktoś musiał powiedzieć, że Magda przesadza, że to była pomyłka, że wszystko da się wyprostować.
– Mamo – zaczęłam, ledwo panując nad głosem. – Byłam u Magdy. Powiedziała mi... że nie chciała mnie zaprosić. Że robiłam jej przykrość latami. Że ją raniłam. I że wszyscy to widzieli.
Po drugiej stronie przez chwilę była cisza. A potem mama powiedziała cicho:
– Może Magda po prostu miała dość...
Zamarłam. Nie tego się spodziewałam. Nie od niej.
– To znaczy, że ma rację?
– Nie wiem, kochanie. Ja... może powinnaś z nią porozmawiać. Przeprosić, wyjaśnić. Wiem tylko, że nie zawsze bywałaś delikatna...
Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. Chciałam się bronić, ale nie potrafiłam. To jeszcze nie był koniec.
Wieczorem odwiedziłam tatę. Zawsze był moim sprzymierzeńcem. Liczyłam, że przynajmniej on powie coś w moją obronę. Siedział przy stole, czytał gazetę. Położyłam klucze na stole i westchnęłam głośno.
– Magda mnie nie zaprosiła. Wiesz o tym?
Podniósł wzrok, spojrzał na mnie przez okulary. Nic nie powiedział.
– Tato?!
– A bo zawsze wszystko musiało być po twojemu – mruknął i wrócił do gazety.
To był moment, kiedy zaczęło się we mnie kruszyć coś, co wydawało mi się nienaruszalne. Obraz mnie – odpowiedzialnej, silnej, tej, która spina wszystko w całość. A może nigdy tak nie było?
Sama jestem sobie winna
Wróciłam do mieszkania i przez chwilę tylko stałam przy drzwiach. W ciszy. Ściągnęłam płaszcz, buty i rzuciłam torebkę na kanapę. W całym mieszkaniu nie było nikogo oprócz mnie. A jednak pierwszy raz od dawna ta cisza nie dawała mi ukojenia. Była ciężka, jakby coś we mnie wygasało.
Zaparzyłam herbatę, chociaż jej nie wypiłam. Usiadłam na podłodze, oparłam się plecami o kanapę i zaczęłam przeglądać zdjęcia. Te stare. Z choinkami, prezentami, uśmiechami. Z Magdą też. Na jednym widać, jak trzyma talerz z pierogami, a ja obok niej coś pokazuję palcem. Mam zaciśnięte usta w tym swoim pseudo-uśmiechu. Wtedy myślałam, że jestem zabawna. Teraz wyglądałam jak ktoś, kto lubi dominować.
Zaczęłam przypominać sobie różne sytuacje. Wigilię, gdy Magda przyniosła ciasto i powiedziałam: „Znowu sernik? A może by tak kiedyś makowiec?”. Albo wtedy, gdy zapytała, czy dobrze wygląda w granatowym, a ja rzuciłam: „No, jak ktoś nie ma talii, to kolor już dużo nie zmieni”. Zawsze żartem. Zawsze niby w dobrej wierze.
Zaczęłam pisać wiadomość do Magdy. Długą. Wytłumaczyć wszystko. Przeprosić. Napisać, że nie wiedziałam, że nie chciałam. Że mogłam być nieznośna, ale nie byłam tego świadoma. Nie wysłałam jej. Siedziałam z telefonem w ręku, patrząc na kropki tekstu. A potem cofnęłam. Skasowałam. Włączyłam lampki na choince. Siedziałam w blasku tych światełek. Sama. W tym roku święta naprawdę będą inne.
Brat też miał do mnie pretensje
Minęło kilka dni po świętach, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo. Otworzyłam i zobaczyłam Kamila. Stał z rękami w kieszeniach w tej samej zimowej kurtce, którą nosił od lat. Wyglądał na zmęczonego.
– Można wejść? – zapytał.
Odsunęłam się bez słowa. Wszedł do środka i rozejrzał się, jakby pierwszy raz tu był. Usiedliśmy na kanapie. Czekałam. On też przez chwilę milczał.
– Nie wiem, jak zacząć – powiedział w końcu. – Magda powiedziała mi o waszej rozmowie.
Skinęłam głową. Nie ufałam jeszcze głosowi. Wciąż trzymałam się w środku, jakby od jednego słowa wszystko miało się rozpaść.
– Nie chcę wybierać stron – zaczął znowu. – Ale... prawda jest taka, że Magda długo milczała. Długo zbierała te rzeczy w sobie. I ja też... ja pozwalałem jej milczeć. Wiedziałem, że jak coś powiem, to zrobi się z tego burza. A przecież ty jesteś moją siostrą. Ty zawsze miałaś rację.
Spojrzałam na niego. W jego oczach nie było złości. Raczej smutek. Zmęczenie.
– Kamil... – powiedziałam, ale nie dokończyłam.
– Nie przyszedłem tu, żeby cię oskarżać. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że już nie możemy udawać, że wszystko jest w porządku. Nie jest i wszyscy to wiemy. A przez lata nikt nie miał odwagi powiedzieć tego głośno.
Przytaknęłam. To wszystko, co mogłam wtedy zrobić. Nawet nie wiedziałam, czy chcę się bronić. Czy mam z czego.
– Magda nie powiedziała ci tego z nienawiści. Ona po prostu... miała dość – dodał jeszcze i wstał. – Muszę już wracać.
Otworzyłam mu drzwi. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Jak rodzeństwo, które pierwszy raz od dawna nie wie, kim dla siebie jest.
Dajmy sobie czas
Nie wiem, co będzie dalej. Święta minęły, tak jak mijają każde inne dni. Nie było katastrofy, nie było też cudu. Nikt się nie rzucał sobie w ramiona, nikt nie pukał do drzwi z opłatkiem. Byłam sama. To było... dziwnie ciche.
Nie czuję się ofiarą. Nie jestem też potworem. Jestem kimś pomiędzy. Kimś, kto przez lata żył w przekonaniu, że wszystko robi dobrze, że trzyma rodzinę w ryzach, że wie lepiej, co, gdzie i jak. Teraz widzę, że to „lepiej” często oznaczało: głośniej, ostrzej, pewniej. Bez miejsca na cudzą wrażliwość.
Rodzina się nie rozpadła, tylko coś się w niej zmieniło. Jak meble w dobrze znanym pokoju. Niby to samo miejsce, a jednak nie da się już poruszać po ciemku. Trzeba się uczyć od nowa. Zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś będzie jak dawniej. Czy będzie miejsce, by wrócić, albo czy ja w ogóle powinnam wracać. Może na razie wystarczy, że zaczynam rozumieć siebie i ich. Te wszystkie niewypowiedziane zdania, które przez lata w nas rosły.
Usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty. Za szybą padał śnieg – cichy, gęsty, jakby chciał przykryć wszystko, co niewygodne. Pomyślałam: może w przyszłym roku... Może uda się inaczej. Nie miałam pewności.
Agnieszka, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa krytykuje moje potrawy wigilijne, a sama umie zrobić tylko pierogi z paczki i barszcz z torebki. Mam jej dość”
- „W Wigilię teściowa wytykała mi zupę grzybową z proszku. Już przy karpiu wiedziałam, że to ostatnie święta z tą jędzą”
- „Syn pamięta o mnie tylko od święta. Zamiast zapytać, jak się mam, jedynie węszy, czy spisałem już jakiś testament"

