Reklama

Przez dwanaście lat małżeństwa wierzyłam, że miłość to wybór, a nie tylko uczucie. Wybierałam mojego męża codziennie – nawet wtedy, gdy ranił. Nawet wtedy, gdy zdradzał. Za pierwszym razem myślałam, że to chwilowe zagubienie. Za drugim – że to kryzys, który możemy przezwyciężyć. Aż przyszedł trzeci raz. Znowu się tłumaczył, znowu płakał. Ale tego dnia wszystko się zmieniło. Nie przez słowa, które powiedział. Ani nawet przez kłamstwa, które znowu usłyszałam. Zmieniło mnie to, co zobaczyłam. A raczej – kogo zobaczyłam. I wtedy zrozumiałam, że moja cierpliwość dobiegła końca.

Przymykałam na to oko

Dowiedziałam się przypadkiem. Jego telefon zawibrował, gdy poszedł po zakupy. Na ekranie wyświetliło się: „Tęsknię, kiedy znowu się spotkamy?”. Przysięgam, nie chciałam zaglądać. Ale serce mi podpowiedziało coś innego. Otworzyłam wiadomość. Potem kolejną. I kolejną. Ich relacja trwała co najmniej kilka miesięcy. Nie pisała do niego koleżanka, tylko kobieta, z którą rozmawiał o wspólnej przyszłości.

Kiedy wrócił, już wiedziałam wszystko. Usiadłam na kanapie, trzymając telefon w dłoni. Spojrzał na mnie i zamarł. Nie musiałam nic mówić.

– To nie tak, jak myślisz – wydusił.

– A jak? – zapytałam chłodno. – Przecież czytałam wszystko.

Usiadł naprzeciwko i złapał się za głowę. Zaczął mówić, że to był błąd, że czuł się odrzucony, że w domu było chłodno. Wysuwał argumenty, które brzmiały jak kiepskie wymówki. A ja… nie krzyczałam. Nie płakałam. Patrzyłam tylko, jak się gubi w swoich tłumaczeniach.

– Kocham cię – dodał nagle. – To był impuls. Chwila słabości. Tylko seks, nic więcej.

Nie wierzyłam mu, ale też nie byłam gotowa na rozwód. Mieliśmy dzieci. Kredyt. Wspólne życie, którego nie dało się tak po prostu wyciąć jak chorego kawałka. Powiedziałam tylko:

– Jeśli to ostatni raz, spróbujemy. Ale nie licz, że zapomnę.

Wybaczyłam. Tak mi się wtedy wydawało.

Drugi raz bolał bardziej

Minęły dwa lata. Żyliśmy, jakby nic się nie wydarzyło. On się starał – przynosił kwiaty bez okazji, zabierał mnie na kolacje, spędzał więcej czasu z dziećmi. Przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że się zmienił. Ale gdzieś w środku cały czas nosiłam lęk, którego nie potrafiłam nazwać. I ten lęk niestety miał rację.

Drugi raz dowiedziałam się inaczej – od znajomej. Spotkała go w kawiarni. Nie był sam. Kobieta siedząca z nim przy stoliku miała jego dłoń na kolanie.

– Może to nic takiego – powiedziała przy kawie. – Ale wyglądali na bardzo bliskich sobie.

Nie spałam całą noc. Czekałam, aż wróci z „delegacji”. Kiedy wszedł do mieszkania, miał na twarzy spokój człowieka, który wierzy, że wszystko gra. Nie musiałam szukać wiadomości. Spojrzałam mu prosto w oczy i zapytałam:

– Jak było w Warszawie?

– Dobrze – odparł bez mrugnięcia okiem.

– Tylko szkoda, że zdjęcia z Gdańska krążą po sieci. Z twoją ręką na cudzym kolanie.

Zbladł. Przez chwilę myślałam, że się przewróci.

– Znowu? Naprawdę? – głos mi zadrżał, choć nie chciałam, by usłyszał ból.

– To nic... to naprawdę nic. Nie kocham jej. Po prostu... miałem słaby moment.

– Znowu? – wyszeptałam.

Zamknęłam się w łazience i płakałam do rana. Nie o niego. O siebie. O to, że znowu pozwoliłam się oszukać. Ale i tym razem zostałam. Z lęku? Ze zmęczenia? Może z nadziei. Jeszcze wtedy.

Znów mu uwierzyłam

To była najdziwniejsza faza naszego związku. On po drugim razie jakby naprawdę się przestraszył. Zaczął chodzić na terapię. Przynosił dzieciom książki, ze mną oglądał seriale, których wcześniej nie znosił. Było w tym coś rozpaczliwego, jakby próbował nadrobić stracony czas. A ja… chciałam w to wierzyć. Potrzebowałam w to wierzyć.

Czasami łapałam się na tym, że znów się uśmiecham, gdy opowiada dowcip. Że wyciągam rękę w jego stronę, gdy leżymy na kanapie. Byłam zmęczona nieufnością. Zżerała mnie od środka. I miałam dość tej wiecznej czujności. Chciałam znów być po prostu żoną, nie prywatnym detektywem.

Cieszę się, że próbujemy – powiedział pewnego wieczoru, kiedy wspólnie gotowaliśmy kolację. – Czuję, że jest między nami lepiej.

– Też tak czuję – przyznałam, choć w głowie nadal słyszałam głos: „Uważaj”.

Minęły miesiące. Zbliżały się nasze rocznice – ślubu i poznania się. Zrobiłam dla nas album ze zdjęciami. Chciałam symbolicznie wrócić do początków, przypomnieć sobie, dlaczego w ogóle z nim zostałam.

– To piękne – powiedział, przeglądając album. – Naprawdę to zrobiłaś?

Pokiwałam głową. Zobaczyłam łzy w jego oczach. A może mi się tylko wydawało? Może chciałam je zobaczyć?

Zasługujesz na lepsze życie – dodał cicho.

– Ale to z tobą chcę je przeżyć – odparłam z przekonaniem.

Uwierzysz? Naprawdę to powiedziałam. Choć coś w środku mnie już wtedy pękało. Tylko jeszcze o tym nie wiedziałam.

Twarz, której nie zapomnę

To był zwykły czwartek. Po pracy wstąpiłam do galerii handlowej, żeby kupić prezent dla naszej córki na urodziny. Przechodziłam obok lodziarni i wtedy ich zobaczyłam. Siedzieli przy stoliku. Śmiali się. Patrzyli sobie w oczy. Jak zakochani. Zamarłam. Nie dlatego, że go znowu przyłapałam. Tylko dlatego, że kobieta, z którą był, miała może dwadzieścia parę lat. Długie, ciemne włosy, usta pomalowane na czerwono, i spojrzenie pełne dumy, jakby była dumna z tego, że udało jej się go zdobyć.

Poczułam, jak całe moje ciało się napina. Ruszyłam w ich stronę, zanim zdążyłam pomyśleć.

– Nie przeszkadzam? – zapytałam, stając przy ich stoliku.

On zbladł. Ona uniosła brew.

– O, dzień dobry – powiedziała z uśmiechem. – To ta twoja?

– Tak, ta jego. Żona – odpowiedziałam za niego. – A ty kim jesteś?

– Nie muszę się pani przedstawiać – odpowiedziała lodowato.

Spojrzałam na niego. Nie powiedział nic. Nawet nie próbował się tłumaczyć.

– Więc to ten twój nowy impuls? – zapytałam. – Kolejna chwila słabości?

– To nie tak... – zaczął.

– Przestań – przerwałam. – Tym razem nawet nie próbuj.

Odwróciłam się i wyszłam. Szłam przez galerię jak w transie. Ludzie patrzyli, jakbym była pijana. Może byłam. Pijana rozczarowaniem. Po trzecim razie już nie bolało tak, jak wcześniej. Bolało gorzej. Bo wiedziałam, że wszystko, co budowaliśmy przez lata, już się nie liczy.

Nie chciałam już walczyć

Wróciłam do domu, zdjęłam buty i usiadłam w przedpokoju. Nie miałam siły wejść dalej. Dzieci były u mojej siostry, miałam więc kilka godzin samotności, zanim wrócą. Wystarczyło. Przeszłam do salonu, sięgnęłam po segregator z dokumentami i zaczęłam szukać aktu małżeństwa, danych do notariusza. Wiedziałam, co chcę zrobić.

Wieczorem zjawił się w drzwiach, jak gdyby nigdy nic. Spojrzał na mnie i już wiedział, że to nie będzie kolejna rozmowa z cyklu „wybacz mi”. Zaciśnięte usta. Torebka spakowana. Teczka z dokumentami na stole. Nie musiałam nic mówić.

– Tak po prostu? – zapytał cicho. – Po tylu latach?

– Po tylu zdradach – odpowiedziałam. – Nie zostało już nic. Ani szacunku. Ani zaufania.

– Kocham cię – próbował jeszcze.

– Nie, nie kochasz. Ty mnie potrzebujesz. Ale to nie to samo.

Usiadł. Schował twarz w dłoniach. Milczeliśmy. Cisza była głośniejsza niż krzyk.

– Może kiedyś mi wybaczysz – szepnął.

– Może. Ale to niczego nie zmieni. Nie chcę już walczyć. Nie o ciebie.

Te słowa były jak odcięcie liny, która przez lata trzymała mnie przy nim. Poczułam, jak coś ciężkiego schodzi mi z ramion. Nie ulgę. Nie radość. Ale przestrzeń. W końcu miałam miejsce na siebie. Bez niego. Rozpoczęłam przygotowania do rozwodu. Spokojnie. Bez dramatów. Z zamkniętym sercem. Nie z nienawiści. Z rozsądku.

Wybór, którego nie żałuję

Minęło osiem miesięcy od rozwodu. Mieszkanie jest cichsze. Weekendowe poranki nie zaczynają się od awantur ani od nerwowego patrzenia w telefon. Nie muszę już zgadywać, czy naprawdę „został dłużej w pracy”. Nie boję się przypadkiem zerknąć w jego oczy i zobaczyć w nich obcą twarz.

Dzieci? Radzą sobie. Mamy opiekę naprzemienną. One go kochają, ja tego nie kwestionuję. Nigdy nie próbowałam im go obrzydzić. Ale nie pozwolę też, by dorastały, myśląc, że kobieta ma zawsze wszystko wybaczać. Widzą, że mama jest spokojniejsza. Że potrafi się śmiać z rzeczy, które kiedyś doprowadzały ją do łez.

Nie jestem jeszcze gotowa na nowy związek. I może długo nie będę. Ale to nie ma znaczenia. Bo nie muszę już czekać, aż ktoś mnie wybierze. Wybieram sama. Każdego dnia. I każdego dnia przypominam sobie, że nie jestem z tych, którzy pozwalają, by ich łamano w kółko. Zdarzają się dni, że wracają wspomnienia. Jaki był, gdy go poznałam. Co mówił, gdy klęczał z pierścionkiem. Ale to już tylko obrazki z innego życia. Jakby to była nie ja, tylko jakaś bohaterka filmu, który już się skończył.

Nie czuję nienawiści. Czuję spokój. To więcej, niż kiedykolwiek miałam przy nim. A gdyby ktoś zapytał, czy żałuję, że mu wybaczyłam ten pierwszy czy drugi raz, odpowiedziałabym: nie. Bo dzięki temu nauczyłam się granic. Moich granic. I wiem, że trzeciego razu już nigdy nie będzie.

Weronika, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama