„Wszystko, co mówi moja teściowa, jest jak opowieść z mchu i paproci. Nie wierzę w ani jedno jej słowo”
„To była jedna z wielu sytuacji, kiedy jej słowa kłóciły się z rzeczywistością. Potrafiła mówić, że ktoś ją odwiedzał, choć sąsiadka w tym czasie leżała w szpitalu. Albo że ktoś dzwonił, podczas gdy rozmowa wcale się nie odbyła – ja sama sprawdzałam historię połączeń”.

- Redakcja
Moja teściowa od początku była dla mnie zagadką. Z pozoru ciepła, troskliwa i zawsze z jakąś „życiową mądrością” na ustach. Uwielbiała opowiadać historie – z dzieciństwa, z życia, o sąsiadach, rodzinie, mężu, pracy. Na początku słuchałam z zaciekawieniem. A potem zaczęłam zauważać, że coś się nie klei. Im dłużej żyłam z jej synem, tym więcej było zgrzytów między tym, co mówiła ona, a co działo się naprawdę. Coraz częściej czułam, że te opowieści to nie wspomnienia, tylko bajki. Zmyślone. Dla poklasku. Dla manipulacji. Dla siebie.
Złote rady teściowej
– Musisz mu dawać więcej przestrzeni, kochanie. Faceci nie znoszą kontroli – powiedziała, mieszając łyżką zupę, którą przyniosła niby „tak po prostu”.
Danuta, moja teściowa, nigdy nie wpadała z pustymi rękami. Ani bez dobrych rad. Nawet jeśli się ich nie prosiło.
– I nie narzekaj mu zbyt często. Mężczyźni lubią ciepło, nie fochy – dorzuciła, podając mi talerz. – Zrób się czasem na bóstwo, zrób mu niespodziankę, bądź kobieca. To działa. Na twoim miejscu już dawno miałabym go owiniętego wokół palca.
Słuchałam, jak recytuje swoje złote zasady małżeńskiego życia, i nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Bo choć mówiła to z uśmiechem i przekonaniem, ja wiedziałam jedno: jej własne małżeństwo rozpadło się spektakularnie. W dodatku... z jej winy. O tym jednak nigdy nie wspominała.
– Twój teść, świętej pamięci, był cudownym człowiekiem – mawiała teatralnym tonem. – A ja? Zawsze go wspierałam. Zawsze byłam przy nim. Nigdy nie robiłam awantur.
Tymczasem mój mąż wyznał kiedyś po kieliszku, że ojciec zostawił dom, bo nie wytrzymał wiecznych kłótni, podejrzeń, a na końcu zdrady Danuty z kierownikiem z jej pracy. Zresztą, sąsiadki też nie były zbyt dyskretne – raz jedna, raz druga rzucała kąśliwe uwagi. Ale teściowa trwała w swojej roli kobiety idealnej. Wiedziała wszystko najlepiej. A ja… miałam się uczyć. Słuchać. Dziękować. I nie zadawać pytań.
Usta mówią jedno, a oczy drugie
– Skarbie, nie mów tego Wojtkowi, ale ja mu załatwiłam tę pracę – szepnęła pewnego popołudnia, kiedy zostawiłam ją samą w kuchni z kawą.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Pracę? Przecież mąż sam opowiadał, jak długo szukał, ile miał rozmów kwalifikacyjnych i jak w końcu samodzielnie trafił na to ogłoszenie. Dostał się dzięki doświadczeniu, był z siebie naprawdę dumny.
– Znam dyrektora od lat, razem działaliśmy w stowarzyszeniu. Jedno słowo wystarczyło. Ale niech Wojtek myśli, że to jego zasługa. Mężczyźni muszą czuć się potrzebni – dodała konspiracyjnie, jakby właśnie uratowała cały świat.
Poczułam niepokój. Jeśli to prawda, to czemu mój mąż nic o tym nie wie? A jeśli nie… to po co to mówi? To była jedna z wielu sytuacji, kiedy jej słowa kłóciły się z rzeczywistością. Potrafiła mówić, że ktoś ją odwiedzał, choć sąsiadka w tym czasie leżała w szpitalu. Albo że ktoś dzwonił, podczas gdy rozmowa wcale się nie odbyła – ja sama sprawdzałam historię połączeń.
– Po co ona to robi? – zapytałam raz Wojtka. – Przecież to się nie trzyma kupy. Miesza fakty, zmyśla…
– Tak już ma – odpowiedział krótko, jakby chciał zamknąć temat. – W dzieciństwie też tak robiła. Babcia zawsze mówiła, że mama ma bujną wyobraźnię.
Nie bujną. Ona po prostu nie rozróżniała już, co było, a co chciałaby, żeby było. Tylko że te jej opowieści coraz częściej wchodziły w moje życie. I zaczynały je psuć.
Wszystko było kłamstwem
Danuta lubiła robić z siebie ofiarę. Zawsze istniała jakaś tragedia w tle – ktoś ją zdradził, ktoś nie docenił, ktoś ją wykorzystał. Była kobietą, którą świat ranił, a ona dzielnie wszystko znosiła. Tak to opowiadała. Tak się przedstawiała.
– Miałam ciężko, naprawdę ciężko. Całe życie pod górkę – westchnęła kiedyś przy świątecznym stole. – Gdyby nie mój hart ducha, już dawno by mnie nie było…
Z początku słuchałam z empatią. Później – z niedowierzaniem. Bo każda historia była inna, w zależności od tego, komu ją opowiadała. Dla mnie była porzuconą żoną. Dla koleżanki z Koła Gospodyń – kobietą, która musiała uciekać z domu z małym dzieckiem na ręku. Dla sąsiadki z parteru – męczennicą, którą teściowie wyrzucili z domu bez środków do życia.
A przecież żadna z tych wersji nie była prawdziwa. Wiedziałam to od Wojtka. Znałam fakty. Ale Danuta nie budowała opowieści na faktach. Ona je tworzyła, jakby była główną bohaterką serialu, w którym wszystko musi być bardziej dramatyczne niż w realnym świecie.
– Wiesz, ona nigdy nie kłamie dosłownie – powiedział raz Wojtek. – Ona raczej… przerysowuje. Dodaje emocji. Robi dramat. Z podniesionego tonu – krzyk. Z nieporozumienia – zdradę. Wiesz, jak to działa.
Wiedziałam. I zaczęło mnie to przerażać. Bo ta kobieta zbudowana z kłamstw miała realny wpływ na nasze życie. Na mojego męża. A od jakiegoś czasu – coraz bardziej na mnie.
Zasłona z fałszu
Wszystko zaczęło się sypać, kiedy teściowa zaczęła mówić innym rzeczy o mnie. Rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły.
– No wiesz, ona to nie bardzo gotuje. Cały czas jedzą na mieście – powiedziała do ciotki mojego męża, która potem powtórzyła to przy stole, patrząc na mnie z politowaniem.
Albo:
– Wojtek to ma ciężko. Ona go tak trzyma krótko, że chłopak nawet z kolegami nie może się spotkać.
Początkowo myślałam, że to zwykłe nieporozumienie. Że ktoś coś przekręcił. Ale potem usłyszałam ją na własne uszy.
– Ja jej nie oceniam – mówiła w kuchni do sąsiadki. – Ale u nas w rodzinie kobiety zawsze dbały o dom. Tylko tyle mówię.
Stałam za drzwiami i czułam, jak we mnie wszystko wrze. Zaczęła podkopywać moje relacje z rodziną Wojtka. Subtelnie, półsłówkami, niby nic wielkiego, ale wystarczyło, by zaczęli się dziwnie zachowywać. Unikać kontaktu wzrokowego. Zmieniali temat, kiedy pytałam, co słychać. A Wojtek? On wciąż wierzył, że jego mama „po prostu tak ma”.
– Może rzeczywiście niepotrzebnie jej wszystko opowiadasz? – powiedział, kiedy się poskarżyłam.
Nie. Ja niczego nie opowiadałam. Ona sobie wszystko dopowiadała. Powoli zaczęłam czuć, że żyję w dwóch równoległych rzeczywistościach. W jednej – tej prawdziwej – byłam żoną, która starała się, jak mogła. W drugiej – byłam leniwą, zaborczą, niedojrzałą kobietą, która nie zasługuje na Wojtka. A obie wersje funkcjonowały w tej samej rodzinie.
Ostatnia bajka mojej teściowej
Ostatnia historia, którą rozpuściła, przelała czarę goryczy.
– Podobno nie możecie mieć dzieci – powiedziała sąsiadka z naprzeciwka, z tym swoim współczującym uśmiechem. – Tak mi przykro. Danusia mówiła, że się bardzo tym martwisz…
Zatkało mnie. Bo owszem, staraliśmy się z Wojtkiem. Ale nikt, absolutnie nikt spoza nas dwojga nie wiedział o tym, że od miesięcy mamy nieudane próby. Że raz był płacz, raz złość, raz milczenie. Że to nasz temat, zbyt intymny, zbyt bolesny. A ona – po prostu to rozniosła. Jakby mówiła o nowym kolorze paznokci albo o promocji w supermarkecie. I jakim cudem ta kobieta, której nie powiedzieliśmy ani słowa, znała nasze najgłębsze zmartwienie?
Zrobiłam coś, czego wcześniej unikałam. Poszłam do niej. Sama. Z emocjami na twarzy, bez filtra.
– Dlaczego to powiedziałaś? – spytałam, wchodząc bez zaproszenia do jej kuchni.
– Co takiego? – zapytała z niewinną miną, wycierając ręce w fartuch.
– Że nie możemy mieć dzieci. Dlaczego to powiedziałaś sąsiadce?
– Kochanie, przecież to nie tajemnica. Ludzie i tak widzą, że nie macie. A ja tylko powiedziałam, że ci ciężko. Z troski. Bo się o ciebie martwię…
Z troski. Wyszłam, zanim powiedziałam coś, czego mogłabym żałować. Tego samego dnia powiedziałam Wojtkowi, że nie chcę, by jego mama wchodziła do naszego domu bez zapowiedzi. Że nie życzę sobie, by o mnie opowiadała komukolwiek. Że jeśli nie postawi jej granic, zrobię to sama. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale nie zaprzeczył. Chyba po raz pierwszy uwierzył mi bardziej niż jej.
Koniec bajki
Od tamtej rozmowy minęło kilka miesięcy. Teściowa próbowała jeszcze parę razy przebić się przez mur, który postawiłam. Przynosiła serniki, wsuwała karteczki pod drzwi z serduszkami i napisem „kocham Was”, wysyłała Wojtkowi wiadomości, w których niby przypadkiem wspominała o mojej „delikatności” i „nadwrażliwości”. Ale już nie wróciła do naszego domu. A przynajmniej – nie sama. Gdy się pojawiała, było po wcześniejszym ustaleniu. Na święta, na urodziny, na chwilę. Nauczyła się, że bez zaproszenia drzwi się nie otworzą.
Czy to było łatwe? Nie. Czułam się okropnie, jakby to ja była tą złą, która rozbija rodzinę. Ale potem przypominałam sobie te wszystkie jej bajki. Historie, które miały mnie zranić, ośmieszyć, podważyć. Przypominałam sobie siebie – tę dziewczynę, która stała za drzwiami kuchni i nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
Wojtek z czasem zrozumiał więcej, niż chciał. Jego mama przestała być dla niego wyłącznie ciepłą opiekunką z dzieciństwa. Zobaczył kobietę, która przez lata tworzyła własny świat – nie dla żartu, nie dla sztuki. Ale po to, by kontrolować, wpływać, mieć znaczenie. Nie wiem, czy ona sama rozumie, że większość jej opowieści nie miała nic wspólnego z prawdą. Może w jej głowie to naprawdę się wydarzyło. Może przez to było jej łatwiej. Ale ja już w to nie wchodzę. Bajki są dla dzieci. A ja jestem dorosła.
Jagoda, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy zachorowałam, mąż pokazał mi, ile dla niego znaczy małżeństwo. Za to, jak mnie potraktował, nie pójdzie do nieba”
- „Syn wygrał miliony w totka, a pożałował mi 1000 zł na lodówkę. Tak się nie traktuje matki, która poświęciła ci życie”
- „Wesele kosztowało nas 120 tysięcy. Byłam wściekła, gdy skąpi goście w kopertach dali nam jakieś ochłapy”

