„Wszystkiego sobie odmawiałam, bo rodzina była najważniejsza. Uchyliłam dzieciom nieba, a one się na mnie wypięły”
„I wtedy stało się coś, przed czym ostrzegała mnie Ela, a czego, mimo wszystko, zupełnie się nie spodziewałam: gdy skończyła się kasa, dzieci przestały się mną interesować. Przestały dzwonić, przyjeżdżały tylko przy większych okazjach”.

- listy do redakcji
Kiedyś myślałam, że inwestując w rodzinę, nie można się przeliczyć. A jednak, życie bardzo brutalnie zweryfikowało moje wartości. Byłam przekonana, że jeśli podzielę się z dziećmi ostatnim okruszkiem chleba na talerzu, one również pomogą mi, kiedy będę tej pomocy potrzebować. Bardzo się pomyliłam.
Byłam dla dzieci matką i ojcem
Długo staraliśmy się z mężem o dzieci, chociaż postanowienie założenia rodziny pojawiło się u nas już świeżo po ślubie. Mimo to, przez dwa lata nasze starania nie przynosiły żadnych efektów. Kiedy jednak w końcu, po tym całym czasie, dowiedziałam się, że pod moim sercem rośnie nowe życie, myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Stefan cieszył się tak samo.
– Już nie mogę się doczekać, Teresko. Jeśli będzie chłopiec, zabiorę go na ryby, nauczę grać w piłkę, naprawiać samochód... Zbudujemy razem domek na drzewie. A dziewczynka? Będę ją kochał najmocniej na świecie, żeby nigdy nie dała się zdobyć żadnemu obdartusowi – planował ze śmiechem mąż.
Przysłuchiwałam się tym planom z błogością. Dla mnie też nie miało znaczenia, czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka. Po prostu marzyłam o rodzinie. Naszym pierworodnym okazał się być jednak synek – Piotruś. Ach, jak my go rozpieszczaliśmy! Oczywiście, stawialiśmy granice, ale myślę, że można zaryzykować stwierdzeniem, że był najbardziej utulonym, zadbanym i kochanym dzieckiem na świecie. Był oczkiem w głowie nie tylko dla nas, ale i dla dziadków. A potem, zupełnie znikąd, bez tego całego wcześniejszego planowania i żmudnych starań, znowu zaszłam w ciążę.
– Boże, jak się cieszę! Bałem się już, że skoro wtedy trwało to tak długo, to i tym razem będzie trudno. A tu kolejne dziecko, cudownie! – Stefan nie posiadał się z radości, tak samo jak ja.
Druga urodziła się Janka. I tak, jak snuliśmy, kiedy byliśmy jeszcze młodym małżeństwem, dopiero czekającym na pierwsze dziecko, zrobiliśmy z niej małą księżniczkę. Nie mogę powiedzieć, żebyśmy faworyzowali którekolwiek z dzieci. Bardzo dbaliśmy o to, żeby poświęcać im tyle samo uwagi, żeby każde miało dobrą relację zarówno ze mną, jak i z mężem. Byliśmy gotowi uchylić im nieba: harowaliśmy ciężko, żeby mieli wszystko, co im się wymarzy, żeby zawsze mieli na wymarzoną zabawkę, nowe ubrania, a potem na edukację i pierwsze kroki w dorosłości.
Czasem zastanawiałam się, czy to możliwe, żeby być tak szczęśliwym, jak ja. Miałam wszystko: wspaniałą rodzinę, bezpieczeństwo, stabilną pracę, wymarzony dom.
Próbowałam wynagrodzić im brak ojca
I nagle wszystko runęło, jak domek z kart. Piotruś miał szesnaście lat, a Janka czternaście, kiedy Stefan zginął w wypadku samochodowym. Przez pierwsze trzy dni siostra wzięła dzieci do siebie, a ja nie wychodziłam spod kołdry. Całymi dniami wyłam jak zranione zwierzę – tak bardzo nie potrafiłam znieść bólu spowodowanego tym, że moje małżeństwo skończyło się właśnie w najokrutniejszy ze sposobów.
A potem? Musiałam się otrząsnąć i być dla dzieci i matką i ojcem. Weszłam w tryb zadaniowy: ogarniałam codzienność, pracowałam, zajmowałam się Piotrusiem i Janką. Nie pozwalałam sobie na ból, bo wiedziałam, że gdybym tylko otworzyła mu furtkę, całkowicie by mnie sparaliżował. I tak to jakoś płynęło, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem. Nie byłam szczęśliwa, nie potrafiłam sobie poradzić z tęsknotą, ale jakoś prułam do przodu.
Może to wydarzenie zdeterminowało nasze późniejsze relacje z dziećmi. Próbowałam im zastąpić Stefana na wszystkie możliwe sposoby. Przestałam trzymać jakąkolwiek dyscyplinę, która wcześniej, pomimo wielkiej miłości, była jednak w naszym domu obecna. Pozwalałam dzieciom na wszystko. „Wystarczająco się wycierpiały, nie będę im dokładać”, myślałam.
I chyba tak, z kochanych, troskliwych i mądrych nastolatków, moje dzieci stały się rozkapryszone, roszczeniowe, a nawet niewdzięczne. Z jednej strony mi to doskwierało, a z drugiej – nie potrafiłam im niczego odmówić. Zdarzało się, że, gdy nie dostawały tego, czego chciały, potrafiły mi wykrzyczeć, że wolałyby, żebym to ja umarła, a nie ojciec. Emocjonalnie rozbijało mnie to w drobny proch. I odpuszczałam.
Wszystko robiłam dla nich
Doszło do tego, że zaczęłam sobie odmawiać praktycznie wszystkiego, żeby tylko Piotruś i Janka mieli to, czego potrzebują. Najpierw pieniądze na własne przyjemności zaczęłam przeznaczać na te ich, chociaż właściwie, obiektywnie, niczego im nie brakowało. Potem zaczęłam więcej pracować, ale każdą dodatkową złotówkę przeznaczałam tylko i wyłącznie na dzieci.
– Wykończysz się w ten sposób. Oni naprawdę nie potrzebują kolejnej pary butów czy zagranicznych zabawek – siostra próbowała przemówić mi do rozsądku, ale wtedy jeszcze nie rozumiałam.
– Ela, zrozum, one przeżyły tragedię. Chyba zasługują na markową parę dżinsów czy prawdziwe perfumy, a nie dezodorant ze spożywczego – tłumaczyłam się.
– Nie wynagrodzisz im braku ojca, Teresa. Nie w ten sposób. Przystopuj, bo zupełnie przestaną cię szanować. Już i tak traktują cię tylko jak chodzący portfel – przestrzegała mnie.
Nie słuchałam. I tak mijały kolejne lata. Dzieci skończyły szkoły, potem studia, a potem zaczęły dorosłe życie. Chociaż obydwoje bez problemu znaleźli pracę w swoich zawodach, nadal czułam się odpowiedzialna za ułatwianie im życia.
– Teresa, opamiętaj się! Ile tak jeszcze będziesz utrzymywać dorosłych ludzi? To oni powinni pomagać tobie, a nie odwrotnie! – siostra nie ustawała w wysiłkach, żeby przekonać mnie do swoich racji.
– Daj spokój, zarabiają jakieś grosze. To przecież normalne, że rodzice chcą pomóc dzieciom – odpowiadałam.
– Grosze? Zarabiają normalne pensje. Wystarcza im na życie, na mieszkanie. Czego chcieć więcej? Przecież ty już jesteś emerytką, Teresa, kokosów nie dostajesz. A jednak fundujesz im egzotyczne wakacje, zamiast sama wybrać się do sanatorium czy wyremontować dom, który powoli ci się sypie!
W końcu oddałam im wszystko
Faktycznie, byłam już tym nieco zmęczona. Ale chyba nie chciałam tego przyznać. Ani przed sobą, ani tym bardziej przed Elą. Dlatego dalej dorzucałam się dzieciom do rodzinnych budżetów, dofinansowywałam ich wakacje, dokładałam do samochodów. Gdy Janka powiedziała, że kredyty są tak drogie, że nie będzie w stanie niczego odkładać, jeśli kupią z mężem mieszkanie, sprzedałam swój rodzinny dom i kupiłam małą kawalerkę, a resztę pieniędzy oddałam córce.
– Czyś ty kompletnie oszalała? Może w ogóle zamieszkaj w schowku na miotły, a im oddaj swoje mieszkanie jeszcze na wynajem?! – rugała mnie siostra.
Ale dla mnie liczyło się tylko jedno: żeby moim dzieciom było jak najlepiej. Tylko że w tamtym momencie właściwie wyzbyłam się już większości finansowych zapasów, które posiadałam. Pieniądze zaczęły się kończyć i zwyczajnie przestało mnie być stać na dokładanie się do życia dzieci.
I wtedy stało się coś, przed czym ostrzegała mnie Ela, a czego, mimo wszystko, zupełnie się nie spodziewałam: gdy skończyła się kasa, dzieci przestały się mną interesować. Przestały dzwonić, przyjeżdżały tylko przy większych okazjach.
Nie pytały, czy potrzebuję pomocy, nie interesowało ich, co u mnie i jak się czuję. Chociaż zawsze byłam samodzielna i nie prosiłam o pomoc bez powodu, nie dało się ukryć, że robiłam się coraz starsza. Miałam coraz większe trudności z codziennymi zadaniami takimi jak wniesienie zakupów, wizyta na cmentarzu u Stefana czy nawet dojazd do lekarza. Zamieniłam parterowy dom na kawalerkę na drugim piętrze, zupełnie nie myśląc, że niedługo mogę nie być w stanie w niej funkcjonować.
Któregoś razu Ela zastała mnie taszczącą zgrzewki wody po schodach. Wpadła w szał. Zadzwoniła do Piotrka, a potem do Janki, i zrobiła im karczemną awanturę. Tylko że na nic się to nie zdało. Dzieci powiedziały, że powinnam zacząć korzystać z zakupów internetowych i tyle było z ich pomocy.
W tamtym momencie poczułam, że, kiedy zabraknie Eli, będę zupełnie sama. I co gorsza, byłam świadoma, że sama do tego doprowadziłam. Tylko czy da się z tym coś jeszcze zrobić? Nie wydaje mi się. Całe życie marzyłam o byciu najlepszą matką, jaką tylko mogłam być. A finalnie poniosłam sromotną porażkę i wychowałam dwójkę egoistów. I będę musiała żyć z tą świadomością do końca swoich dni. Tak samo, jak z tęsknotą za tym wszystkim, czym mogło być moje życie, gdyby tylko nie zabrakło w nim Stefana...
Teresa, 64 lata
Czytaj także:
„W łaski teściowej było trudniej się dostać niż do samego nieba. Przeszłam piekło, bo klepałam schabowe inaczej niż ona”
„Nie wydaję kasy na perfumy, bo w domu czuć pieniądz. Okazało się, że nasze życie sponsoruje ktoś całkiem inny”
„Byłam pewna, że chłopak oświadczy się w Walentynki. Pierścionek, który trzymałam w dłoni, nie był dla mnie”