„Wszystkich Świętych to rodzinna licytacja. W tym roku znowu przegrałam, bo nie kupiłam drogich zniczy”
„Stałyśmy nad grobem rodziców, a ja czułam, jak mi się w środku wszystko zaciska. Patrzyłam, jak Ania delikatnie stawia te swoje luksusowe znicze, potem odpala zapałkę z takim nabożeństwem, jakby chciała złożyć ofiarę z własnej pensji”.

- Redakcja
Wszystkich Świętych to u nas zawsze ta sama szopka. Niby wspomnienie zmarłych, chwila zadumy, rodzinne spotkanie przy grobie – ale prawda jest taka, że od lat jest to cicha licytacja, kto bardziej kochał mamę i tatę. I za każdym razem przegrywam. A w tym roku to już z kretesem.
– Ojej, Ania, jakie piękne! – zachwycała się ciotka Aniela, patrząc na te wielkie, złote znicze, co wyglądały jak lampiony z balu księżniczek. – Gdzie kupiłaś takie cudo?
– W jednej galerii. Trochę kosztowały, ale w końcu raz w roku można zaszaleć, prawda? – moja siostra uśmiechała się z tą swoją wymuszoną skromnością, a ja w tym czasie próbowałam ukryć moją reklamówkę z dyskontu..
Trzy znicze. 5,99 za sztukę. Białe, zwykłe. Bez witraży, bez napisów „Kochanym Rodzicom”. Bo mnie się wydaje, że miłość nie musi świecić się jak choinka, ale ich zdaniem musi.
Stałyśmy nad grobem rodziców, a ja czułam, jak mi się w środku wszystko zaciska. Patrzyłam, jak Ania delikatnie stawia te swoje luksusowe znicze, potem odpala zapałkę z takim nabożeństwem, jakby chciała złożyć ofiarę z własnej pensji. A ja… No cóż. Moje płomienie paliły się szybciej, jaśniej, krócej. Jak moje relacje z rodzicami. Jak moje życie, według niej. Ale o tym nikt nie mówi.
– Gdyby mama widziała, jak się starasz – cmoknęła ciocia Aniela i poklepała Anię po ręce. – Byłaby dumna.
A ja? Ja niby byłam tam też. Niby też córka, ale jakby mniej.
Siostra mi dogryzała
– Może w końcu byś się trochę bardziej postarała? – rzuciła Ania, gdy zbierałyśmy się już do wyjścia spod cmentarza. Niby spokojnie, niby mimochodem. Ale słyszałam ten ton. Jak zawsze.
– Postarała? – powtórzyłam wolno, żeby się upewnić, że naprawdę to powiedziała. – Że niby jak?
– No nie wiem. Twoje znicze to taniocha, a chryzantemy wyglądały jak ze śmietnika.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale zamarłam. Nie z wściekłości. Z żalu. Bo ja te kwiaty trzymałam na balkonie przez tydzień, podlewałam, żeby wyglądały godnie. Wybierałam najładniejsze. Największe, jakie były w moim budżecie. Ale co to znaczy dla Anki, która wrzuca do koszyka wszystko, co najdroższe, tylko po to, żeby wyglądać dobrze przed ciotkami?
– Mama nie patrzyłaby na cenę zniczy – powiedziałam w końcu cicho.
– Może nie, ale by doceniła gest. A ty zawsze wszystko tak... na odwal.
Zacięłam się. W uszach mi szumiało. Poczułam, że albo jej coś powiem, albo się popłaczę. A na to nie mogłam sobie pozwolić. Nie przed Anką. Nie przed rodziną.
– A ty myślisz, że te twoje znicze za sto złotych to dowód miłości? Mama by bardziej się ucieszyła z jednego taniego, ale szczerego.
Spojrzała na mnie, jakby nie rozumiała. Jakbyśmy mówiły innym językiem.
– Głupia jesteś i tyle.
I wtedy zrozumiałam. Dla niej to wszystko było na pokaz. Rodzina. Żałoba. Pamięć.
Atmosfera była ciężka
Wchodząc do domu cioci Heli, do której zawsze jeździliśmy na obiad po cmentarzu, poczułam znajomy ucisk w żołądku.
– No i jak wrażenia? – spytała ciocia, niosąc półmisek z sałatką warstwową.
– Anka zrobiła jak zawsze – odparłam, siadając ostrożnie na brzegu krzesła. – Złoto, brokat i znicze jak z pokazu.
– A ty? – Hela spojrzała na mnie znad sztućców.
Wzruszyłam ramionami.
– Też byłam. Postawiłam kwiaty, zapaliłam znicz. Pomodliłam się.
– Ale zdjęcia żadnego nie zrobiłaś? Anka mi już wszystko wysłała. Nawet krótkie wideo, jak się świeciło.
Nie odpowiedziałam. Oparłam rękę o blat i nagle poczułam, że to wszystko mnie przerasta. Ten teatr. To aktorstwo wokół wspomnień, które powinny być ciche i prawdziwe, a nie udokumentowane na Instagramie z odpowiednim hasztagiem.
– Mama nigdy nie lubiła się afiszować – powiedziałam w końcu. – Przypomnij sobie, jak ją skręcało, jak ktoś jej robił zdjęcie na rodzinnych imprezach.
– No może – Hela machnęła ręką. – Ale teraz inne czasy.
Inne czasy. Inne reguły. Inne miary miłości. U nich – liczba zniczy, cena kwiatów, jakość opakowania. U mnie – obecność. Milczenie. Pamięć.
I wtedy Anka wróciła z kuchni z pudełkiem, które przywiozła z cmentarza.
– Zobaczcie – pokazała, śmiejąc się. – Ktoś postawił taki brzydki znicz. Wzięłam do wyrzucenia.
To był mój znicz. Wtedy wstałam. I nie pożegnałam się.
To był impuls
Przez cały następny dzień nie mogłam się skupić. W pracy klikałam bezmyślnie w klawiaturę, co chwila zerkałam na telefon, jakby miał mi powiedzieć, dlaczego tak bardzo boli. Ale telefon milczał. Anka też. Żadnego „sorry”, żadnego „nie wiedziałam, że to twój znicz”. Nic.
Wieczorem poszłam do piwnicy. Nie wiem, co mnie tam popchnęło. Może potrzebowałam uciec. Może... poszukać mamy. Tak naprawdę. W pudełkach, których nie miałam odwagi ruszyć od jej śmierci.
Znalazłam tam wazon. Taki zwyczajny, lekko zmatowiały, z pęknięciem przy podstawie. Mama go uwielbiała. Zawsze mówiła, że ma w sobie coś ładnego, że kwiaty w nim jakoś lepiej wyglądają, nawet te z bazaru. Wzięłam go na górę. Umyłam. Wytarłam delikatnie, jakby to był skarb. Następnego dnia, zamiast do pracy, pojechałam na cmentarz. Sama.
Na grobie nadal stały te świecidełka Ani. Ale to mnie już nie obchodziło. Wyjęłam z bagażnika gałązki świerka. Włożyłam je do wazonu mamy. Usiadłam na ławce obok i po prostu... byłam.
– Cześć, mamo – powiedziałam cicho. – Nie mam dziś niczego drogiego. Ale mam coś twojego. I mam czas. Cały dla ciebie.
Siostra coś zrozumiała
Kilka dni później Anka wpadła do mnie bez zapowiedzi. Torebka dzwoniąca kluczami, obcasy stukające po panelach, głos o ton za głośny jak na moją kawalerkę. Zaczęła nerwowo poprawiać mankiet płaszcza, którego i tak nie zdjęła. I wtedy powiedziała coś, czego się po niej nie spodziewałam:
– Wiesz... Ja nie mam pojęcia, jak się to wszystko robi bez udawania. Bez ustawiania się do zdjęć. Bez pokazówki. Nie potrafię tak po prostu stanąć nad jej grobem.
Usiadła.
– Myślałam, że jak postawię największy znicz, to ludzie pomyślą, że ją bardziej kochałam – dodała po chwili.
Milczałam.
– Mama by chciała, żebyśmy przyszły tam razem – powiedziałam. – Bez ścigania się. Z jednym zniczem. Może nawet tym najtańszym, ale razem.
Anka spojrzała na mnie uważnie. W oczach miała łzy.
– Może masz rację.
I wtedy zrozumiałam, że wcale nie muszę wygrać tej rodzinnej licytacji. Wystarczy, że skończę w niej brać udział.
Maria, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja żona traktowała mnie jak bankomat. Gdy zabrakło pieniędzy, zabrała dzieci i poszła do matki”
- „Siostra przyjechała na weekend i zachowywała się jak królowa. Wystawiłam jej rachunek nawet za oddychanie”
- „Pojechałam w delegację, a teściowa urządziła sobie SPA w mojej łazience. Obraziła się, gdy wysłałam jej rachunek za wodę”

