Reklama

Mam dwadzieścia pięć lat i nie wiem, kim jestem. Wiem za to, kim miałabym być, gdybym słuchała mamy: nauczycielką, może farmaceutką, żoną jakiegoś spokojnego chłopaka, który nie pije i nie robi problemów. Miałabym dom z ogródkiem, jeździłabym co roku nad Bałtyk, a w niedzielę zakładała sukienkę w kwiatki i szła do kościoła. Ale nie jestem tą dziewczyną. Chyba nigdy nie byłam.

Od dzieciństwa uczono mnie, że świat to nie miejsce dla wolnych ludzi. Mama powtarzała: „Jak nie będziesz grzeczna, to sobie nie poradzisz”. A ja byłam grzeczna. Tak grzeczna, że aż mnie to bolało.

Tata był cichy. Milczał, gdy mama krzyczała. Milczał, gdy płakałam. Był jak mebel – niby obecny, ale nikt nie oczekiwał, że coś powie. Mój brat – Daniel – był złotym dzieckiem. Wszystko mu się udawało. Dostał się na studia tam, gdzie chciał. Znalazł dziewczynę, którą mama pokochała od pierwszego dnia. Zawsze miał piątki z matematyki. Ja miałam... za dużo emocji. Za dużo pytań. Za dużo chciałam „inaczej”.

– Justyna, mogłabyś wreszcie przestać się tak unosić? – mama przewracała oczami za każdym razem, gdy próbowałam powiedzieć, co naprawdę myślę.

Z czasem przestałam mówić. Chowałam się do swojego pokoju, rysowałam, pisałam w zeszytach, planowałam, jak kiedyś ucieknę. Marzyłam o tym, by nikt mnie nie znał. Żebym mogła zacząć od nowa. Bez tego ciężaru, że wszystko robię źle. Że kocham źle. Że myślę źle. Że żyję nie tak, jak trzeba.

Ale w tamtym czasie jeszcze nie miałam odwagi. Jeszcze chodziłam na obiady rodzinne, uśmiechałam się grzecznie i słuchałam uwag typu: „Nie powinnaś tyle malować. Z tego nie będzie chleba”. Albo: „Może byś sobie kogoś w końcu znalazła? Z Danielem się nie da rozmawiać, taki zajęty, ale on przynajmniej nie robi wstydu”. Czułam się jak w klatce.

Nic im nie pasowało

– I co, znowu bez pracy? – matka nawet nie spojrzała na mnie, tylko wycierała ręce w fartuch, jakby właśnie się szykowała do wyroku.

– Mamo, to nie tak. Sama zrezygnowałam, atmosfera była…

– Atmosfera?! – przerwała mi, odwracając się nagle. – Dziecko, ty masz dwadzieścia pięć lat! A zachowujesz się jak rozkapryszona nastolatka! Co z ciebie będzie, Justyna? Ty chcesz w ogóle normalnie żyć?

Zacisnęłam pięści. Było mi duszno. Staliśmy w kuchni, w tej samej, w której jako dziecko uczyłam się lepić pierogi. Teraz byłam na przesłuchaniu. Jak zawsze.

Nie każdy musi robić to samo, co Daniel – rzuciłam w końcu, cicho, ale stanowczo.

– O, zaczęło się. Zazdrość. Twój brat przynajmniej wie, czego chce! On nie skacze z kwiatka na kwiatek, nie zmienia co chwilę planów, nie... nie kompromituje rodziny!

– Kompromituje?! – wybuchłam. – Bo nie siedzę jak kukła i nie godzę się na to, co mi narzucacie?! Bo nie chcę żyć życiem, które dla mnie wybraliście?!

W kącie kuchni siedział ojciec. Udawał, że czyta gazetę. Brat opierał się o framugę drzwi i tylko kiwał głową z politowaniem.

Chciałabym po prostu… zniknąć. Na zawsze – rzuciłam i wybiegłam z mieszkania, trzaskając drzwiami.

Na klatce schodowej ręce mi się trzęsły. Słyszałam, jak matka jeszcze coś mówi, ale już nie chciałam słuchać. Mój głos znów nie miał znaczenia. Liczyło się tylko to, jak żyję. I że znowu żyję źle.

To był spontaniczny pomysł

Pakowałam się w nocy. Po cichu, żeby nie obudzić nikogo, chociaż przecież mieszkałam już wtedy sama w tej wynajętej kawalerce z meblościanką z lat dziewięćdziesiątych. Ale w głowie nadal słyszałam głos matki: „Justyna, nie rób scen”. Jakby nawet moje ciche oddychanie mogło być problemem.

Wrzucałam rzeczy do torby bez ładu: zeszyty, kilka książek, szkicownik, ubrania z suszarki, szczoteczkę do zębów. Zostawiłam kubek z napisem „Najlepsza córka” na półce – dostałam go od mamy po maturze. Ironia. Nie miałam planu. Napisałam na grupie z ogłoszeniami: „Szukam pokoju od zaraz, byle nie za drogo, byle cicho”. Odpisała Kasia. Napisała: „Mam pokój wolny, śmierdzi farbą, ale jak się wietrzy, da się żyć. Możesz przyjechać jutro”.

Pojechałam. Do miasta, w którym nikogo nie znałam. Z torbą, która ciążyła jak wyrzuty sumienia. Kasia otworzyła drzwi w rozciągniętym dresie, z papierosem za uchem.

Ty jesteś Justyna? – zapytała.

– Tak.

No to wchodź. Tylko uważaj, dywan się ślizga.

Mieszkanie pachniało kawą i farbą olejną. Na ścianach były porozwieszane obrazy – kobiety bez twarzy, ciemne chmury, porozciągane sylwetki. W salonie stał manekin bez głowy, ubrany w sweter z brokatem.

– Maluję i projektuję – rzuciła Kasia, widząc mój wzrok. – A ty co, uciekłaś z domu?

Spojrzałam na nią zaskoczona.

I od rodziny – dodałam spokojnie.

Skinęłam głową.

– To dobrze. Niektórzy nie mają odwagi.

Uśmiechnęła się do mnie pierwszy raz i wtedy poczułam, że tu może być inaczej. Że nie muszę tłumaczyć się z każdego oddechu.

Ale wieczorem, gdy leżałam na nowym łóżku z materacem twardszym niż moje decyzje, przyszły wątpliwości. Czy zrobiłam dobrze? A jeśli mnie tu też nie będzie miejsca? Cisza była inna niż ta w domu – nie karcąca, tylko łagodna. Przewróciłam się na bok i po raz pierwszy od dawna zasnęłam bez płaczu.

Teraz im się przypomniało

Telefon zaczął dzwonić już następnego dnia rano. Najpierw raz. Potem dwa, trzy, osiem razy w ciągu godziny. Matka. Ojciec. Daniel. Znów matka. Nie odbierałam. Usiadłam na podłodze pod oknem i patrzyłam, jak ekran się rozświetla co kilka minut, jakby ktoś próbował mnie magicznie przywołać. Jakby ciągłe dzwonienie miało moc teleportacji – żebym się nagle znalazła w kuchni z obrusem w czerwone jabłka i słowami „Justyna, nie dramatyzuj”.

Po południu zaczęły przychodzić wiadomości. Daniel: „Naprawdę tak to załatwiasz? Nawet nie potrafisz się zachować jak dorosły człowiek”. Matka: „Nie wiem, co ci się poprzewracało w głowie, ale wróć. Nie będziemy się za tobą uganiać”. Ojciec: „Twoja mama się martwi. Daj znać, że żyjesz”.

Potem przyszły wiadomości głosowe. Długo ich nie odtwarzałam. Dopiero wieczorem, kiedy Kasia wyszła na imprezę, a ja siedziałam w salonie, przesunęłam palcem po pierwszej z nich.

– Justyna, co to ma znaczyć? Jak możesz być tak niedojrzała? Zawsze tylko ucieczka i histerie, nic więcej. To przez ciebie ojciec nie chce się odzywać! Zobacz, co robisz z rodziną! – głos matki brzmiał jak ostrze noża na szkle.

Kolejna wiadomość była od ojca.

– Justyna... Wróć po prostu. Nie wiem, co się stało, ale... nie rób głupstw.

Wreszcie Daniel.

– Zawiodłaś mamę. Nas wszystkich. Nie wiem, co ci strzeliło do głowy, ale może w końcu byś pomyślała o kimś poza sobą.

Zacisnęłam słuchawki w dłoniach. Ich słowa wpadały do mnie jak dym – zatruwały, dławiły, a jednocześnie… były znajome. Tęskniłam za tym, co mnie raniło. To absurdalne. Ale tak właśnie czułam. Nie odpisałam.

Zgasiłam światło w salonie i poszłam do swojego pokoju. Kasia zostawiła mi kartkę: „W lodówce masz pizzę. I daj znać, jakbyś potrzebowała pogadać”. Nie napisałam. Ale wiedziałam, że nie jestem już zupełnie sama.

Nie umiałam uciec od myśli

Minęły trzy tygodnie. Znalazłam dorywczą pracę w małej kawiarni na rogu — robiłam kawę, myłam kubki i słuchałam ludzi, którzy mieli poukładane życia. Mówiłam im „miłego dnia”, choć sama nie wiedziałam, jak taki dzień smakuje.

Kasia w tym czasie stała się moją przystanią. Wpadała do kuchni z papierosem w ustach i mówiła:

– Wiesz, Justyś, życie to nie egzamin z zachowania. Możesz oblać, a i tak przeżyć.

Śmiałam się, choć nie zawsze ją rozumiałam. Wieczorami siedziałyśmy na balkonie, piłyśmy tanie wino i mówiłyśmy o rodzinie.

– Moja stara przez dwa lata udawała, że nie palę – wspominała Kasia. – A jak złapała mnie na gorącym uczynku, to spaliła mi paczkę w kuchence. A ja poszłam i kupiłam nową. To się nazywa relacja.

– Moja by nie spaliła. Wyrzuciłaby mnie razem z paczką – odpowiedziałam i dopiero wtedy zrozumiałam, że mówię o tym bez gniewu. Raczej z pustką.

Ale kiedy zapadała cisza, wszystko wracało. Słowa matki, spojrzenia brata, to duszne „wiemy lepiej”. W nocy obudził mnie sen – siedziałam znów przy kuchennym stole, a mama mówiła: „Zniszczysz sobie życie”. Wtedy obudziłam się zlana potem, serce waliło jak oszalałe.

Kasia znalazła mnie na podłodze, skuloną i drżącą.

– Hej, mała, oddychaj, słyszysz? Oddychaj! – mówiła spokojnie, trzymając mnie za ramiona.

Kiedy wszystko ucichło, wyszeptałam:

– Czasem mam wrażenie, że ich głosy siedzą mi w głowie. Że nawet jak ich nie ma, to i tak mnie pilnują.

– Bo tak jest – odparła. – Ale powoli nauczysz się je uciszać.

Popatrzyłam na nią z wdzięcznością i strachem.

– A jeśli się nie nauczę?

Kasia zaciągnęła się papierosem i wzruszyła ramionami.

– To będziesz się z nimi dogadywać. Z demonami też da się żyć, tylko trzeba wiedzieć, kiedy mają zamknąć ryj.

Uśmiechnęłam się przez łzy. Pierwszy raz od dawna poczułam, że ktoś mówi do mnie jak do człowieka, nie jak do problemu.

Napisałam im wszystko

List pisałam trzy wieczory. Najpierw słowa przychodziły jak kamienie – ciężkie, nieporadne, raniące mnie bardziej niż kogokolwiek innego. Potem zaczęły płynąć same. Bez łez. Bez żalu. Jakby ktoś we mnie w końcu odblokował zacięty kran.

„Mamo – zaczęłam – nie zniknęłam, żeby cię ukarać. Zniknęłam, żeby nie zniknąć samej. Przez lata próbowałam zasłużyć na twoje dobre słowo, na to, żebyś była ze mnie dumna. Aż w końcu zrozumiałam, że nigdy nie będziesz. Nie dlatego, że robię coś źle, tylko dlatego, że jestem sobą”.

Czytałam to Kasi na głos. Siedziała na podłodze, z kubkiem herbaty i uśmiechem, który mówił: „czytaj dalej”.

– Napisz im, że nie wrócisz – rzuciła. – Ale że mogą spróbować kiedyś przyjechać do ciebie. Tylko jak ludzie, nie jak kontrolerzy.

„Nie wracam – pisałam dalej – bo to, co nazywacie domem, dla mnie było więzieniem. Nie chcę się mścić. Nie chcę udowadniać, że mam rację. Chcę po prostu żyć. Może kiedyś zrozumiecie. A jeśli nie – trudno. I tak was kocham, ale inaczej, niż oczekujecie”.

Złożyłam kartkę, wsunęłam do koperty. Nie wysłałam od razu. Musiałam nabrać odwagi. Następnego dnia wrzuciłam list do skrzynki po drodze do pracy. Serce biło mi jak wtedy, gdy pierwszy raz uciekłam z domu.

Wieczorem Kasia zaproponowała, żebyśmy weszły na dach kamienicy. Siedziałyśmy z nogami zwisającymi nad krawędzią, miasto pulsowało światłami.

– Co czujesz? – spytała.

Jakbym po raz pierwszy naprawdę oddychała – odpowiedziałam cicho. – I jakbym wreszcie miała siebie.

Kasia uśmiechnęła się i szturchnęła mnie w ramię.

To lepiej niż jakikolwiek plan, Justyś. Bo plan to tylko mapa. A ty w końcu zaczęłaś iść.

Patrzyłam w dół na świat, który nie wiedział, że właśnie zaczynam swoje życie od zera. Nie wiedziałam, dokąd pójdę dalej. Ale pierwszy raz nie bałam się tej niewiedzy.

Justyna, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama