„Wszyscy w biurze chodzili wokół nowego szefa na palcach. Przypadkiem odkryłam, że ma ludzką twarz i gorące serce”
„Nie mówił «dzień dobry», tylko kiwał głową. Zawsze punktualny, zawsze przygotowany, zawsze z marsową miną. Na zebraniach nie znosił żartów ani dygresji. Za to uwielbiał liczby, tabelki i ciszę. Na początku go nie znosiłam”.

- Redakcja
Pracuję w tej firmie od sześciu lat. Od początku byłam „pewniakiem” – kimś, kto zrobi, co trzeba, nie zapomni, pomoże, zostanie dłużej. Dla jednych skarb, dla innych… no cóż, wygoda. I przez osiem lat nie dostałam ani razu awansu. Żadnego „świetna robota, Magda”, co najwyżej „Zrobisz jeszcze ten jeden raport?”. A ja robiłam. Długo sobie tłumaczyłam, że przecież to nic takiego. Żyję stabilnie, mam pracę, pensję co miesiąc, prywatną opiekę medyczną. Ale ile można siebie oszukiwać? Przestałam się łudzić, kiedy przyszedł nowy szef, Adam. Zimny, zdystansowany. Wchodząc do biura, roztaczał wokół siebie lodowatą aurę, jakby wszystko i wszyscy byli tylko zbędnym tłem.
Nie mówił „dzień dobry”, tylko kiwał głową. Zawsze punktualny, zawsze przygotowany, zawsze z marsową miną. Na zebraniach nie znosił żartów ani dygresji. Za to uwielbiał liczby, tabelki i ciszę. Na początku go nie znosiłam. Wszystko w nim mnie irytowało, a najbardziej to, że kompletnie ignorował moje istnienie. Dla niego byłam tylko kolejnym trybikiem.
Aż w końcu zaczęłam się zastanawiać – może to nie z nim coś nie tak, tylko ze mną? Bo ile można dawać z siebie wszystko i nie dostawać nic? Czy lojalność wobec firmy, która mnie nie szanuje, ma jeszcze sens?
Baliśmy się go
Wszystko zaczęło się w poniedziałek o ósmej trzydzieści, kiedy Adam zwołał zebranie. Nie było wcześniej żadnego maila, żadnej zapowiedzi. Po prostu przyszedł i rzucił krótkie „sala konferencyjna, za dziesięć minut”. Wszyscy spojrzeli po sobie zaniepokojeni. Nikt nie wiedział, co się dzieje, ale dało się wyczuć, że to coś poważnego.
Usiadłam jak zwykle przy drzwiach. Adam stał oparty o stół, z dłońmi splecionymi na piersi, jak generał przed bitwą. W końcu się odezwał. Głos miał jak zwykle spokojny, ale tym razem chłodniejszy niż zwykle. Powiedział, że kluczowy projekt logistyczny, nad którym pracowaliśmy od miesięcy, jest opóźniony, budżet przekroczony, a klient grozi rozwiązaniem umowy. Dodał, że jeśli w ciągu tygodnia nie pokażemy konkretów, stracimy nie tylko projekt, ale też reputację.
Zrobiło się cicho. Każdy patrzył gdzieś w bok, udając, że notuje. Adam rzucił kilka danych, pokazał wykresy, zapytał, kto się podejmie reorganizacji. Cisza trwała jeszcze dłużej niż zwykle. Nikt nie chciał się wychylać. Wszyscy dobrze wiedzieli, że to robota, na której łatwo się wyłożyć.
Zgłosiłam się
Nie wiem, co mnie podkusiło. Może zmęczenie tą ciszą, może ta jego bezczelna pewność, że nikt się nie zgłosi? Powiedziałam, że mogę się tym zająć. Adam spojrzał na mnie i noc nie powiedział.
Zaczęłam jeszcze tego samego dnia. Pracowałam po godzinach, grzebałam w raportach, śledziłam błędy w harmonogramach, rozpisywałam wszystko na nowo. Zostawałam w biurze do późna, czasem tylko ja i sprzątaczka. Nikt mi nie pomagał. Adam przysyłał krótkie wiadomości, czasem pytał o postępy. Kiedy zobaczył efekty pierwszych poprawek, powiedział tylko „dziękuję” i odszedł. Bez uśmiechu, bez komentarza.
Któregoś wieczoru wszedł do pokoju, kiedy kończyłam aktualizować dane. Stanął za mną i poprosił o najnowszą wersję raportu. Podałam mu go, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Nie wiem, czy ktoś ci to powiedział, ale ludzie tu mają życie poza firmą – rzuciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– Firma to moje życie – odpowiedział spokojnie i wyszedł.
Był surowy
Siedziałam jeszcze chwilę i patrzyłam w ekran. Czułam złość. Jego sposób bycia mnie irytował, ale jednocześnie miałam w sobie dziwną potrzebę udowodnienia mu, że dam radę. Chciałam pokazać, że też coś znaczę.
Projekt się udał. Zrobiliśmy to, a raczej… ja zrobiłam. Klient był zadowolony, Adam na spotkaniu podsumowującym powiedział, że „udało się opanować sytuację dzięki determinacji zespołu”, ale wszyscy wiedzieli, że chodziło o mnie. Mimo to nie usłyszałam żadnego konkretnego uznania. Po wszystkim nastała cisza. Nie było już zebranek, maili z wykrzyknikami, ani tych wieczorów, kiedy Adam zaglądał do pokoju i rzucał krótkie pytania.
Zaczęłam przychodzić o zwykłej porze i wychodzić jak reszta. Nikt nie prosił mnie o więcej. Niby to był spokój, na który czekałam, ale zamiast ulgi czułam coś w rodzaju pustki. Brakowało mi tego napięcia, tej adrenaliny, która wcześniej mnie napędzała.
Nie spodziewałam się
Kilka dni później zaprosił mnie na kolację. Ujął to formalnie – w ramach podziękowania za zaangażowanie. Zgodziłam się, chociaż długo się wahałam. Powiedziałam o tym koleżance z biurka obok.
– Uważaj – powiedziała. – To nie jest zwykła randka. To może cię zniszczyć, jeśli się nie uda.
– On jest szefem, nie mogę… – zaczęłam, ale ona weszła mi w słowo.
– Ale przecież nie zaprasza cię jako szef, tylko jako facet.
Po pracy wsiedliśmy do jego samochodu. W środku pachniało jego wodą kolońską. W milczeniu jechaliśmy do restauracji.
– Dziękuję za zaproszenie, ale nie wiem, czy to dobry pomysł… – powiedziałam, kiedy usiedliśmy przy stoliku.
– Czasem trzeba przestać myśleć o tym, co dobre, a co nie – odpowiedział i spojrzał na mnie tak, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Tamtego wieczoru po raz pierwszy zobaczyłam w nim człowieka, nie tylko przełożonego. Adam potrafił słuchać uważnie, bez przerywania. Pytał mnie o rzeczy, które umykały w codziennym pośpiechu – co lubię robić, kiedy nie pracuję, co mnie śmieszy, czego się boję. A ja mówiłam o wiele więcej, niż zamierzałam.
Intrygował mnie
Pod koniec kolacji zrozumiałam, że nie chcę, żeby ten wieczór się skończył. Zgodziłam się jeszcze na spacer. Szliśmy powoli przez opustoszałe centrum, a rozmowa nie cichła. Zapytałam go wtedy, dlaczego zawsze jest taki zamknięty.
– Bo jak się człowiek otwiera, to potem dostaje w twarz – powiedział bez zawahania.
Potem zawiózł mnie do domu i zanim wysiadłam z samochodu, spojrzał mi w oczy. Zapytał, czy możemy się jeszcze kiedyś zobaczyć po pracy. Kiwnęłam głową.
Od tamtej pory zaczęliśmy się spotykać Opowiadał mi o swoim ojcu – surowym, wiecznie niezadowolonym, dla którego dobre oceny były normą, nie powodem do dumy. Nigdy nie słyszał od niego „jestem z ciebie dumny”. Ja mówiłam o tym, jak przez lata czekałam, że ktoś powie mi, że jestem ważna.
W pracy nic się nie zmieniło. Nadal był szefem, ja byłam pracownicą. Żadnych spojrzeń, żadnych aluzji. Wieczorami byliśmy kimś innym. Poznawaliśmy siebie powoli, uważnie. Bałam się, że przy nim zniknę, że przestanę być sobą. A tymczasem… właśnie przy nim zaczęłam oddychać.
Magdalena, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zdradziłam męża z jego najlepszym przyjacielem. Nie wiedziałam, że wpadłam w pułapkę, którą już dawno rozstawił”
- „Rzuciłam narzeczonego przed ślubem, bo zakochałam się w kimś innym. Miłość uskrzydla, dopóki nie spadnie się na ziemię”
- „Mój mąż był zimny jak lód. Wolałabym krzyki, trzaskanie drzwiami i dramaty niż to jego wieczne milczenie i spokój”

