„Wszyscy się dziwią, że opiekuję się chorym mężem. Radzą, żebym pozbyła się zbędnego balastu i oddała go do przytułku”
„Od czasu diagnozy męża nasze codzienne życie wywróciło się do góry nogami. W naszej codzienności zaczęłam wprowadzać stały plan dnia i określone zasady, co pozwoliło nam funkcjonować według konkretnego harmonogramu”.

Zaczęło się niewinnie, od drobiazgów, których początkowo w ogóle nie traktowałam poważnie. Z perspektywy czasu widzę, że to był duży błąd i powinnam coś z tym zrobić...
Na początku nie rozumiałam
– Słuchaj, kochanie – odezwał się któregoś dnia mąż. – Możesz mi napisać na kartce nasz dokładny adres, kod pocztowy i numer telefonu? No i koniecznie mój PESEL też.
– A do czego ci to wszystko? – spytałam bez większego przejęcia.
– Bo ostatnio często mi się wszystko miesza – odpowiedział. – Gdy ktoś mnie nagle pyta, kompletnie nie mogę sobie przypomnieć. Jest tego za dużo: telefony, NIP-y, różne kody, numery rachunków... Człowiek musiałby mieć pamięć jak komputer!
Naprawdę można się pogubić w podobnych momentach. Z tego powodu zapisałam wszystkie informacje na karteczce i włożyłam ją do wewnętrznej kieszeni w marynarce męża. Z czasem spostrzegłam, że takie zapiski zaczął trzymać dosłownie wszędzie – chował je do portfela, przy bilecie na komunikację miejską, wkładał do kieszeni płaszcza i ciepłej kamizelki... Praktycznie w każdym miejscu, gdzie tylko dało się je umieścić.
Zaczęłam go uważnie obserwować. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło – tak jak zwykle większość dnia pochłaniały mu krzyżówki, czytanie i oglądanie telewizji. Zauważyłam jednak, że stał się znacznie bardziej nerwowy. Byle drobiazg potrafił go wyprowadzić z równowagi! To było dziwne, bo wcześniej zawsze zachowywał zimną krew. Kiedyś wszyscy podziwiali go za spokój i opanowanie. A teraz? Co chwilę wpadał w szał i krzyczał jak rozwścieczony maluch.
– Co się dzieje z Mateuszem w ostatnim czasie? – zapytała mnie kiedyś siostra. – Z byle powodu wpada w złość, zachowuje się agresywnie wobec innych, jakby go coś opętało. Przecież kiedyś był zupełnie inny.
– No cóż, wiek robi swoje, staje się marudny – odpowiedziałam ze śmiechem, choć w głębi duszy nie było mi do żartów, bo już wtedy przeczuwałam, że coś jest mocno nie tak...
Nie pamiętał prawie nic
Mój mąż nie pamiętał wczorajszego menu, ale bez problemu potrafił wymienić wszystkie prezenty, które dostał, gdy przechodził z trzeciej do czwartej klasy. Z łatwością przywoływał szczegóły z odległej przeszłości – pamiętał nawet kolor sukienki swojej mamy czy jak dokładnie smakował i pachniał kompot rabarbarowy. Byłam naprawdę zaskoczona, gdy pewnego dnia opowiedział mi historię o tym, jak w dzieciństwie rozbolał go ząb po zjedzeniu zbyt dużej ilości słodyczy...
– Jeszcze moment i zaczniesz wspominać, jak byłeś w brzuchu mamy – żartowałam sobie z mojego Mateuszka.
Szczerze mówiąc, byłam bardzo zaniepokojona. Zmroziło mnie, kiedy wspomniał o tych liczbach z losowania sprzed dwudziestu lat – tych trzech, które wtedy wytypował. To było naprawdę przerażające! A potem nastąpiła kompletna zmiana – mój zawsze pełen życia partner, który nigdy nie narzekał na zdrowie i uwielbiał być w ruchu, nagle całymi dniami nie ruszał się z kanapy. Po prostu leżał owinięty kocem i co chwilę zapadał w drzemkę.
– Dlaczego tak się zachowujesz? – nie wytrzymałam w końcu. – Może warto byłoby pójść do specjalisty? Dostaniesz jakieś witaminy czy coś na wzmocnienie. Trzeba zrobić porządne badania i zadbać o swoje zdrowie!
Rozmowa z nim przypomina próbę przebicia się przez ścianę. Często wydawało mi się, że kompletnie nie zwraca uwagi na moje słowa – jego myśli błądziły gdzieś daleko, a wszystko wokół zdawało się go w ogóle nie obchodzić. Kilka razy złapałam go na prowadzeniu rozmów z samym sobą. I nie były to jakieś ciche pomrukiwania, ale prawdziwe dialogi z kimś niewidzialnym, kogo chyba tylko on był w stanie dostrzec. Później zaczął się problem z nazywaniem przedmiotów.
– Podaj mi łyżkę – prosił, choć tak naprawdę chciał widelec.
W momencie gdy pojawiałam się, trzymając widelec, wpadał w szał, bo kompletnie źle zrozumiałam jego prośbę. Krzyczał na cały głos:
– W ogóle nie zwracasz na mnie uwagi! Przecież chodziło mi o... – i przerywał nagle w połowie zdania, nie mogąc sobie przypomnieć właściwego określenia na przedmiot, którego akurat potrzebował.
Kiedyś z wściekłości roztrzaskał słoik o ścianę, kiedy podałam mu dżem, podczas gdy tak naprawdę chciał miodu.
Diagnoza wyjaśniła wszystko
Poszłam do przychodni sama, nie mówiąc nic mężowi, i opowiedziałam doktorowi, co się dzieje. Przepisał jakieś tabletki, ale niewiele pomogły. Co gorsza, po nich był jeszcze bardziej nerwowy, więc wspólnie z dziećmi uznaliśmy, że najwyższa pora pokazać go specjaliście. I właśnie wtedy pojawiły się problemy, bo Mateusz uparł się jak osioł i kompletnie odrzucał ten pomysł. Upierał się, że jest w świetnej formie.
Musiałam coś wymyślić, gdy doktor miał przyjść do naszego mieszkania. Bałam się, że inaczej mój mąż gdzieś się schowa albo po prostu zwieje. Wpadłam na pomysł i powiedziałam, że odwiedzi nas znajomy naszego syna, który niedawno przyjechał z innego kraju i potrzebuje partnera do interesu. Na szczęście Mateusz dał się nabrać. Od razu zaczął nawijać bez przerwy do tego nieznajomego, nie pozwalając nikomu się wtrącić.
Skarżył się, że rodzina go nie szanuje i nie próbuje zrozumieć jego emocji, że specjalnie go denerwujemy, tylko po to, żeby później się z niego śmiać. Wspominał też, że dokuczamy mu, bo chcemy, żeby szybciej umarł. W którymś momencie rozpłakał się. Cała ta sytuacja naprawdę mnie przeraziła...
Lekarz starał się namówić męża do wykonania testów medycznych. Tłumaczył, że skoro nie wierzy rodzinie, warto oddać się pod opiekę specjalistów, którzy pokażą mu rzeczywisty stan zdrowia. W końcu pacjent zgodził się przejść serię niezbędnych testów. To, co pokazały badania, było druzgocące – nie dawały żadnych złudzeń co do diagnozy.
Od czasu diagnozy męża nasze codzienne życie wywróciło się do góry nogami. W naszej codzienności zaczęłam wprowadzać stały plan dnia i określone zasady, co pozwoliło nam funkcjonować według konkretnego harmonogramu. Trzeba było też zadbać o bezpieczną przestrzeń w mieszkaniu. Pierwszym krokiem był zakup kuchenki z automatycznym wyłącznikiem gazu. Następnie zamontowałam specjalne blokady w oknach, a przed snem zawsze zamykałam dopływ wody. Te wszystkie zabezpieczenia były potrzebne, żeby mój mąż był bezpieczny. Zupełnie jak przy opiece nad małym dzieckiem.
– Naprawdę podziwiam twoje poświęcenie – powiedziała do mnie koleżanka. – Widać, że wkładasz całe serce w opiekę nad nim...
– Mateusz był wspaniałym mężem i ojcem przez czterdzieści lat – odpowiedziałam wzburzona.
– Przepraszam, nie chciałam cię urazić – cofnęła się speszona.
– Był moim najbliższym przyjacielem, niezwykle czułym i oddanym człowiekiem. To właśnie jego pokochałam najbardziej – dodałam po chwili. – Nigdy mnie nie zawiódł. Przecież nie zostawię go teraz, kiedy walczy z tą straszną chorobą.
– Zastanawiam się, jak długo dasz radę to wytrzymać – westchnęła zrezygnowana.
– Tak długo, jak będzie potrzeba. Odpuść sobie te komentarze! – mogła poczuć się urażona, ale trudno. Taki stanowczy ton to jedyny sposób, żeby uciąć takie niewłaściwe rozmowy.
Nigdy go nie zostawię
Z czasem życie Mateusza było jak sinusoida – raz lepsze, raz gorsze. Pamięć płatała mu figle i coraz częściej nie poznawał znajomych twarzy. Zdarzały się dni, gdy bez powodu wpadał w złość, krzyczał i chciał gdzieś uciekać... Na szczęście tylko ja umiałam go wtedy uspokoić.
Pamiętam taki jeden wieczór – ja siedziałam w fotelu, a on drzemał na kanapie niedaleko. Mimo że za oknem kwitła przepiękna wiosna, jego stan się pogarszał – unikał kontaktu wzrokowego, milczał całymi dniami... Siedząc tak, wracałam myślami do naszych najpiękniejszych momentów. Do radości z narodzin dzieci, do beztroskich chwil i do tego, jak każda wspólna minuta była dla nas na wagę złota...
Nagle zauważyłam, że wzrok Mateusza skupił się na mnie. Jego spojrzenie było jasne i przytomne, bez śladu chorobowego zamglenia. Wyglądał na całkowicie świadomego tego, co się dzieje. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Bałam się cokolwiek powiedzieć, żeby nie zniszczyć tej wyjątkowej chwili. To on pierwszy zdecydował się odezwać:
– Cieszę się, że przyszłaś.
– Tak, jestem przy tobie. I obiecuję, że już cię nie opuszczę – powiedziałam z przejęciem. – Będę tutaj przez cały czas.
Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, dostrzegłam w jego oczach nieznane mi dotąd uczucie – przejmujący żal.
– Chciałbym cię prosić o jedną rzecz – wyszeptał cicho. – Znajdź mi miejsce w domu opieki. Zacznij żyć jak dawniej. Ze mną u boku nie możesz normalnie funkcjonować.
Odebrało mi mowę.
– Oszalałeś?! – zawołałam przerażona. – Co ty wygadujesz? Przecież tutaj jest twój dom. Kocham cię nad życie!
– Czuję się jak balast w twoim życiu... – powiedział przygnębionym głosem.
– Na miłość boską, przestań tak mówić!
– Nie przestanę! – prawie wykrzyknął. – Już nie jestem sobą. Moje ciało straciło całą siłę i witalność, a głowa odmawia posłuszeństwa. Po co ci trzymać przy sobie pustą skorupę człowieka, którego darzyłaś uczuciem?
Poczułam, jak oczy zachodzą mi łzami, które zaczęły spływać po twarzy. Przytuliłam go mocno i wyszeptałam:
– Jak możesz mówić, że nie istniejesz? Przecież widzę cię tutaj! Jesteś tuż koło mnie ze swoim charakterystycznym zapachem wody kolońskiej, masz ten szorstki łokieć od ciągłego opierania się, a jedno oko jest troszeczkę większe od drugiego... No i zawsze kichasz przy włączonym odkurzaczu, a kiedy słońce zachodzi, nie możesz się napatrzeć na czerwone niebo.
Słowa płynęły ze mnie nieprzerwanie. Nie wiem, czy wszystko do niego docierało, bo nagle przestał się odzywać. Znów odpłynął w swój własny świat. Ale już się przyzwyczaiłam, że muszę mu kilka razy dziennie powtarzać do ucha: „Kochany... Nadal tu z nami jesteś”. Gdzieś w środku czuję, że on to wszystko pojmuje.
Bożena, 62 lata
Czytaj także:
„Teściowa odebrała mi męża, lecz nie pozwolę, by mieszała wnukom w głowach. Mogą raz na zawsze pożegnać się z babcią”
„Mój facet opowiada kumplom, że żyje w wolnym związku. A ja po cichu marzę, że wreszcie dostanę upragniony pierścionek”
„Chciałam zaoszczędzić na świętach, a zrobiłam z siebie pośmiewisko. Teściowa nigdy nie zapomni mi tegorocznej Wigilii”

