„Wszyscy sąsiedzi z osiedla zazdroszczą mi udanego małżeństwa. Nie wiedzą, że mój mąż każdą noc spędza z inną kochanką”
„Wszedł do sypialni, zatrzymał się przy krześle, na które rzucił marynarkę. Pachniała damskimi perfumami. Czasem są to zapachy ciężkie, słodkie, czasem subtelne, ledwo wyczuwalne, ale nigdy nie moje”.

Każdego ranka wstawiam wodę na kawę i otwieram okna. Nawet zimą. Lubię ten moment chłodu, który na sekundę obmywa twarz – jakby budził mnie z czegoś, o czym nie chciałam pamiętać. W tle gra radio, to samo od lat. Ustawione na minimum. Tyle, żeby w kuchni nie było słychać ciszy.
Robię dobrą minę
Ręczniki w łazience zmieniam co drugi dzień. Zawsze świeże, pachnące. Kolację podaję punktualnie o dziewiętnastej, nawet jeśli mąż wraca po dwudziestej trzeciej, a czasem w ogóle.
Nie pytam już o nic. Wycieram tylko ślady szminki z jego kołnierzyków.
– Jak ja ci zazdroszczę, Bożenko – ciągle powtarza Iwona z dołu, kiedy wpada na kawę. – Taki mąż to skarb. Elegancki, zadbany, zawsze z tobą uprzejmy. Macie takie… normalne, spokojne życie. Jak z obrazka.
Uśmiecham się wtedy. Długo ćwiczyłam ten uśmiech – miękki, ciepły, bez zbędnych słów. On sam się już układa. Zazdroszczą mi naprawdę. Jadwiga z pierwszego, Marta z trzeciego, nawet ta młoda z końca korytarza, co dopiero się wprowadziła. Bo Sławek zawsze podaje mi płaszcz, całuje w policzek, gdy idziemy przez osiedle. Pomaga nieść zakupy, kłania się sąsiadkom. Jest… idealny.
A ja jestem idealną żoną.
Nie pytam, gdzie był. Nie dzwonię, kiedy nie wraca. Nie płaczę, gdy na jego koszuli czuję zapach obcych damskich perfum. Tylko czasem, nocą, patrzę w sufit i zastanawiam się, czy samotność w pojedynkę naprawdę boli bardziej niż ta we dwoje.
Byłam cierpliwa
Tamtego dnia wrócił po północy. Usłyszałam, jak przekręca klucz w zamku i zdejmuje buty, szurając nimi po panelach. Nie wstałam z łóżka. Leżałam z zamkniętymi oczami, ale on wiedział, że nie śpię.
Wszedł do sypialni, zatrzymał się przy krześle, na które rzucił marynarkę. Pachniała damskimi perfumami. Czasem są to zapachy ciężkie, słodkie, czasem subtelne, ledwo wyczuwalne, ale nigdy nie moje. Czekałam, aż powie coś sam z siebie, ale milczał.
– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho, bez oskarżenia, bardziej z przyzwyczajenia.
– Pracowałem. Spotkanie się przedłużyło – odpowiedział szybko, odwracając się tyłem, jakby szukał czegoś w szafie.
– Pracowałeś do tej godziny, w koszuli, która pachnie damskimi perfumami?
Wtedy się odwrócił. Spojrzał na mnie z czymś pomiędzy zmęczeniem a znużeniem. W jego oczach nie było wstydu. Było tylko to samo, co zawsze, kiedy się zbliżałam za bardzo do granicy.
– Robisz sceny, a przecież wiesz, jak jest.
Podniosłam się z łóżka. Oparłam się plecami o zagłówek i patrzyłam na niego, jak na obcego mężczyznę, którego nie umiem już rozszyfrować.
– Może lepiej by było, gdybym była sama – powiedziałam cicho, ale wyraźnie. Te słowa wypłynęły
ze mnie szybciej, niż zdążyłam je zatrzymać.
Zauważyła to
Zamilkł. Przez moment w jego twarzy coś się poruszyło, jakby próbował coś powiedzieć, ale zrezygnował. W końcu usiadł na brzegu łóżka, nie patrząc mi w oczy. Powiedział tylko:
– To czemu wciąż tu jesteś?
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, albo nie chciałam się przyznać do prawdy. Może to był strach, może przyzwyczajenie, a może zwykła potrzeba, by ktoś jednak wracał do domu, nawet jeśli nie wracał naprawdę.
Nasza córka Aneta wpadła na weekend. Zapowiedziała się dzień wcześniej, ale i tak zdążyłam w nocy wyprać pościel i upiec jej ulubione drożdżówki. Chciałam, żeby czuła się jak u siebie.
Siedziałyśmy w kuchni, a ona opowiadała o uczelni, koleżankach z akademika, jakimś wykładowcy, który ją wkurzał. Mówiła szybko, żywo, z tą lekkością, którą się traci, gdy zaczyna się żyć naprawdę. Słuchałam, kiwałam głową, uśmiechałam się, ale ona w końcu przerwała.
– Mamo, ty mnie w ogóle słuchasz?
– Tak, kochanie? Wykładowca za tobą nie przepada?
Zmarszczyła brwi, przechyliła głowę.
– Co się dzieje? – zapytała wprost. – Wy z tatą… nie rozmawiacie już w ogóle. Nawet się nie sprzeczacie. Jesteście jak sąsiedzi.
Wstydziłam się
Chciałam się roześmiać, obrócić wszystko w żart, ale zabrakło mi energii. Tylko westchnęłam i zaczęłam układać serwetki w szufladzie.
– Ty jeszcze nic nie wiesz o życiu – powiedziałam w końcu, głosem zbyt cichym jak na matczyną pewność. – Małżeństwo to nie bajka. Czasem trzeba zacisnąć zęby i przetrwać.
– A cierpienie to cena za obrączkę? – zapytała bez cienia ironii. – Mamo, ja nie chcę tak żyć. Nie chcę być tobą za trzydzieści lat.
Zabolało. Nawet nie to, co powiedziała, bardziej to, że miała rację. Że widziała we mnie coś, czego ja nie chciałam już widzieć.
Po jej wyjściu sprzątałam kuchnię bez pośpiechu. Przecierałam blaty, zmywałam kubki. I w tej ciszy znów zadałam sobie pytanie, które zadawałam już setki razy. Czy naprawdę byłam z nim z miłości? Czy tylko dlatego, że bez niego nie umiałabym się już znaleźć?
Na osiedlu wszyscy myśleli, że jesteśmy małżeństwem idealnym. I nie tylko przez te jego uprzejmości na klatce, całusy w policzek, ale też dlatego, że ja mówiłam, że wszystko jest w porządku. Opowiadałam, że mamy wspólne plany na wakacje, że Sławek kupił mi nową biżuterię na rocznicę, że wieczorami razem oglądamy filmy, choć w rzeczywistości każde z nas spędzało te wieczory osobno.
Wszyscy mają sekrety
Na grillu u sąsiadów mówiłam z uśmiechem, że Sławek to złoty człowiek. Że mnie rozpieszcza, że chrapie jak traktor, ale przynajmniej zawsze mnie przykrywa kołdrą, kiedy zasnę na kanapie. Wszyscy się śmiali, a ja razem z nimi.
Czułam się jak aktorka, która zbyt dobrze nauczyła się roli. I nie umiała już zejść ze sceny. Czasem sama siebie przekonywałam, że może w tym kłamstwie też jest jakaś prawda. Że może da się przeżyć życie tylko na pozorach.
Przecież nie tylko ja tak robiłam. Marta z trzeciego piętra też udawała, że jej mąż nie pije, dopóki sąsiedzi nie wnosili go po schodach. Jadwiga z pierwszego zawsze opowiadała o romantycznych spacerach z mężem, choć widziałam, jak idą w milczeniu, jakby się zgubili. Więc kiedy pytały, czy wszystko u nas dobrze, kiwałam głową.
I kiedyś naprawdę myślałam, że jeśli powtórzę to dość razy, to stanie się prawdą. Ale w środku czułam się coraz bardziej pusta. Jakby to wszystko – słowa, uśmiechy, opowieści – były tylko dekoracją.
Rano wstałam, jak zawsze. Włączyłam czajnik, otworzyłam okno, mimo że było chłodno. Prawie rutynowo poprawiłam zasłonę, choć nikt na nią nie patrzył. Zapach kawy unosił się w kuchni, cichy i znajomy, jak wszystko inne.
Nie zaprzeczałam
Sławek spał jeszcze. Wrócił w nocy, nie wiem o której. Usłyszałam tylko szelest kurtki i ciche skrzypnięcie drzwi. Ułożył się obok mnie w łóżku, jak zawsze, jakby nic się nie stało.
W łazience wymieniłam ręczniki. Wrzuciłam je do pralki. Potem podgrzałam mleko, zrobiłam mu owsiankę, tak jak lubił – z jabłkiem i cynamonem. Postawiłam miseczkę na stole, jak co dzień.
Gdy usiadł i zaczął jeść, spojrzał na mnie z tym swoim zwyczajnym wyrazem twarzy. Bez pytań, bez wdzięczności. Tylko skinięcie głową, jakby wszystko było na swoim miejscu.
Zeszłam na dół wyrzucić śmieci. Spotkałam Iwonę, niosła zakupy, jak zwykle uśmiechnięta. Zatrzymała się przy mnie, spojrzała z zachwytem.
– Ale pani to ma szczęście do męża. Zawsze taki uprzejmy, taki elegancki. Widać, że się o panią stara.
Uśmiechnęłam się, jak trzeba.
– Tak – powiedziałam. – Mam naprawdę dobrego męża.
I poszłam dalej.
Bożena, 51 lat

