Reklama

Wraz z pojawieniem się bliźniaków – Kai i Maćka – żartowaliśmy sobie z mężem, że za jednym podejściem udało nam się skompletować rodzinę. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że momentami było naprawdę trudno. Maluchy wszystkie potrzeby miały jakby zsynchronizowane.

Było nam ciężko

Jak jedno zaczynało płakać z głodu, to zaraz drugie też się upominało o jedzenie. Podobnie było z przewijaniem – zawsze w tym samym czasie. A do tego, gdy któreś w końcu zasnęło, jego braciszek lub siostrzyczka właśnie się rozbudzało. Nie było łatwo, ale musieliśmy sobie poradzić. W końcu nie mieliśmy żadnej alternatywy.

Podczas nieobecności mojego męża w domu wspierała mnie pewna sąsiadka. Jest to wiekowa pani, której wnuczęta przebywają w Norwegii, co bardzo przeżywa. Wydaje mi się, że opieka nad moimi dziećmi pozwalała jej choć trochę zaspokoić tęsknotę za własnymi wnukami. Co więcej, stanowczo odmawiała przyjęcia jakiejkolwiek zapłaty.

– Złotko, moja emerytura w pełni pokrywa moje potrzeby, a wy macie własne rachunki do zapłacenia – odpowiadała zawsze z przekonaniem.

Rzeczywiście, to była słuszna uwaga. Wszystko trzeba było kupować po dwa razy, więc pieniądze z programu 500+ bardzo szybko się kończyły. W pewnym momencie mój mąż postanowił znaleźć dodatkowe źródło dochodu. Świetnie sobie radził z wszelkimi domowymi reperacjami, dlatego po południu pracował jako fachowiec od napraw.

Chciałam wrócić do pracy

Nasze pociechy rozwijały się w błyskawicznym tempie. Często robiłam zakupy w niedrogich sieciówkach, a także zaglądałam na internetowe grupy, gdzie mamy sprzedawały sobie nawzajem różne rzeczy po okazyjnych cenach. Po drugim roku życia maluchów stwierdziłam, że nadszedł moment na wprowadzenie zmian.

– Doszłam do wniosku, że będzie najlepiej zapisać dzieci do żłobka i rozpocząć własną pracę zawodową.

Nic złego się maluchom nie wydarzy, a mój mąż naprawdę potrzebuje odpoczynku od nadmiaru obowiązków.

– Masz to przemyślane? – w głosie szefa słychać było wahanie.

– Oczywiście! Dokładnie za miesiąc zapisuję dzieciaki do żłobka – odpowiedziałam z przekonaniem.

Byłam pewna swojego powrotu po urlopie macierzyńskim. Coraz bliżej było jednak do momentu, kiedy miałam wrócić do biura, a maluchy zacząć chodzić do żłobka. Szczerze mówiąc, perspektywa zostawienia ich z obcymi ludźmi zaczęła mnie przerażać. Ze stresu każdego dnia robiło mi się niedobrze.

Nie było mi do śmiechu

– Słuchaj, a co jeśli spodziewasz się dziecka? – spytała moja siostra, gdy opowiedziałam jej o tym, co mi dolega.

– Daj spokój z takimi żartami! Przecież mamy dwójkę maluchów w domu. Wierz mi, że na seks kompletnie nie mamy teraz czasu ani siły – odparłam ze śmiechem.

Po namyśle przypomniałam sobie ten wieczór pełen romantyzmu sprzed trzech tygodni. Mamuśka wzięła wtedy nasze pociechy pod swoją opiekę. W tym momencie dotarło do mnie, że miesiączka się opóźnia, a do tego nieustannie odczuwam nudności. Postanowiłam trzymać język za zębami i nie mówić nic mężowi, dopóki nie sprawdzę tego testem. Dla pewności kupiłam dwa różne – oba pokazały pozytywny wynik!

– Będziemy mieć dziecko? – mój mąż przez moment oniemiał, ale szybko się otrząsnął i przytulił mnie z czułością. – Kochanie! To wspaniała wiadomość!

– Tylko wiesz, jest pewien kłopot… – próbowałam powiedzieć.

– Co może być kłopotem? – Sławek nie dopuszczał do siebie żadnych wątpliwości.

Był optymistą

– Po naszych dzieciach zostało nam tyle rzeczy, że spokojnie wystarczyłoby nawet dla bliźniaków!

W trakcie badania USG lekarz ginekolog powiedział:

– Z tego co widzę, rozwijają się dwa zarodki.

Kompletnie oniemiałam. Wreszcie wykrztusiłam:

– To chyba jakiś żart, prawda?

– Skąd! Na pewno będzie pani miała wspaniałe bliźniaczki.

Kiedy dowiedział się, że już wcześniej urodziłam bliźniaki, złapał się dłońmi za głowę.

– A kiedy był poprzedni poród? Dwa lata temu? To wprost niewiarygodne! – byłam pewna, że ta historia będzie tematem jego rozmów nie tylko z innymi lekarzami, ale też przy towarzyskich spotkaniach.

Lekarz był zachwycony tym odkryciem, ale ja z mężem widzieliśmy w tym spory problem. Po drodze do domu kręciło mi się w głowie: „Znowu będziemy mieć dwa maluchy! Ledwo co skończyliśmy z pieluchami u naszych pierwszych dzieci. Wszystko wywróci się do góry nogami. Czy damy radę?”. Musiałam jakoś przekazać te wieści mojemu mężowi.

Czułam się załamana

Podczas kolacji zagadnęłam:

– Słuchaj, jak sądzisz, jakie są szanse, że drugi raz trafią nam się bliźniaki?

– Raczej małe – odpowiedział bez przekonania.

– Powiedziałabym, że całkiem spore – zerknęłam na niego znacząco.

– Czy ty sugerujesz…

– Właśnie to próbuję ci powiedzieć! – odrzekłam rozpromieniona.

– To jest… po prostu fantastyczne. Naprawdę!

Mój mąż rozpromienił się z radości, podczas gdy ja zalałam się łzami.

– Co my teraz zrobimy?! – wybuchnęłam płaczem. – Ledwo wiążemy koniec z końcem, prawie w ogóle cię nie widuję. To jakiś koszmar!

– Przestań tak mówić, kochanie! – Sławek objął mnie mocno ramionami. – Przecież od zawsze marzyliśmy o licznej rodzinie, nie zapomniałaś?

– Uwielbiam nasze maluchy, ale niedługo będzie ich już czwórka. A każdemu trzeba poświęcić czas – wykąpać, pomóc się ubrać, przygotować jedzenie. No i dopilnować, żeby dotarły do szkoły... – wyliczałam. – Do tego sama będę siedziała w czterech ścianach przez najbliższe miesiące. Skąd weźmiemy na to wszystko pieniądze?

– Szczerze? Nie mam pojęcia – odparł Sławek. – Ale możemy być pewni jednego: jesteśmy zdrowi i mamy siebie nawzajem. Poradzimy sobie. Sporo rodzin jest w dużo trudniejszej sytuacji od nas. A poza tym i tak nie możemy już nic zmienić. To się po prostu wydarzyło.

Mogłam na nich liczyć

Okazało się, że Sławek wiedział, co mówi. To, jak podszedł do całej sprawy, bardzo mnie uspokoiło. Dzięki niemu zrozumiałam, że niepotrzebnie się przejmuję. Kiedy kolejnego dnia wzięłam telefon i odezwałam się do szefa, jego reakcja kompletnie mnie zaskoczyła. Po usłyszeniu mojej historii po prostu wybuchnął śmiechem.

– Czy ty sobie ze mnie kpisz? – odparł rozbawiony. – To chyba jedna z najbardziej niewiarygodnych rzeczy, jakie słyszałem!

– Możliwe, że masz słuszność, trudno powiedzieć czy ktoś prowadził takie kalkulacje – odparłam – Tak czy inaczej, zależy mi na powrocie do pracy stacjonarnej. Muszę tego doświadczyć, zanim urodzę. Poza tym moje pociechy powinny nauczyć się większej samodzielności, bo wkrótce nie będę miała dla nich aż tyle czasu. Mogę ci obiecać, że będę przykładać się do swoich obowiązków.

– Oczywiście. Żaden problem – stwierdził Krzysztof. – Przychodź do nas, cały zespół nie może się doczekać.

Czy jest sens dalej się martwić po tym, co usłyszałam? Wiele przyszłych mam denerwuje się kwestią zatrudnienia. W moim przypadku kierownik cierpliwie czekał, choć wracałam tylko na moment.

– Mam naprawdę dużo szczęścia – oznajmiłam Sławkowi, gdy wspólnie szliśmy usypiać dzieci.

– To my oboje jesteśmy szczęściarzami – wyszeptał, otaczając mnie ramionami.

Ten romantyczny moment zakończył się, gdy usłyszeliśmy płaczącego Maćka. Zaraz potem rozpłakała się jego siostra. No cóż, tak to już bywa…

Alicja, 30 lat

Czytaj także:
„Wnuczki kochają mnie tylko w dniu emerytury, a potem przestaję dla nich istnieć. Dzisiejsza młodzież to zguba”
„Przez głupotę męża wylądowałam na zasiłku. Patrzę na światło w pustej lodówce i ryczę z bezsilności”
„Mam zająć się starą matką, bo jestem jej to winna? Mam w nosie jej los, pamiętam, co zrobiła mi w dzieciństwie”

Reklama
Reklama
Reklama