„Wszyscy mówią, żebym oddała męża do domu starości i żyła po swojemu. A ja przecież przysięgałam mu miłość do śmierci”
„Nasze życie zmieniło się diametralnie. Moim głównym zadaniem stało się zapewnienie regularności w wykonywaniu codziennych czynności i rutyny, aby czuł się bezpieczny. Od tego momentu wszystko działało z precyzją szwajcarskiego zegarka”.

- Listy do redakcji
Zwiastuny nadchodzącej katastrofy przybierały formę niepozornych, codziennych pomyłek. Były to tak nieistotne sprawy, że z racji ich małej wagi nie poświęcałam im głębszej refleksji. Ale teraz, z perspektywy czasu, rozumiem, że to był duży błąd. Zlekceważyłam pierwsze, ciche objawy, któe całkowicie zmieniły nasz wspólny świat.
Mało istotne sprawy
Pewnego popołudnia mój małżonek zwrócił się do mnie z nietypową prośbą.
– Kochanie, Marysiu – poprosił z lekkim zmieszaniem, przerywając lekturę. – Czy mogłabyś coś dla mnie zanotować? Napisz na karteczce nasz pełny adres zamieszkania, wraz z kodem pocztowym i numerem twojej komórki. Dopisz tam też mój numer PESEL. Muszę to mieć pod ręką.
W odpowiedzi, całkowicie zadziwiona, uniosłam wzrok znad robótki ręcznej.
– Mateusz, po co ci to wszystko? Przecież znasz to na pamięć od lat – spytałam.
Wyjaśnienie, które usłyszałam, brzmiało logicznie, choć usłyszałam w nim coś nowego, coś jak rezygnację, której wcześniej u męża nie znała.
– Chyba moja pamięć nie jest taka jak dawniej i zaczyna zawodzić mnie w najmniej spodziewanych momentach – wyznał z lekkim westchnieniem. – Wystarczy, że ktoś nieoczekiwanie zada mi pytanie wymagające natychmiastowej odpowiedzi, a mój umysł wydaje się być całkowicie pusty. Taka masa danych do zapamiętania! Te numery kont, PIN-y, kody dostępu, numery telefonów komórkowych… To jest po prostu przytłaczające. Prawdę mówiąc, trzeba mieć łeb jak sklep, żeby to wszystko ogarnąć!
Przyznałam mu w duchu rację. W dzisiejszym skomplikowanym świecie nietrudno o chaos w głowie. Starannie i czytelnie wydrukowałam wszystkie te informacje, używając do tego dużej czcionki. Następnie umieściłam tę kartkę w wewnętrznej kieszeni jego ulubionej marynarki. Minęło sporo czasu, zanim dotarło do mnie, jak bardzo ta prośba była symptomatyczna. Z przerażeniem odkryłam, że podobne karteluszki nosił już w praktycznie każdej części swojej garderoby i portfelu. Wszędzie tam, gdzie mógłby ich w nagłej potrzebie szukać. To był pierwszy, alarmujący sygnał.
Miałam go na oku
Przez pewien czas prowadziłam wnikliwą obserwację jego codziennego zachowania. Na pierwszy rzut oka, wszystko wydawało się normalne. Mateusz nadal spęzał długie godziny na rozwiązywanie skomplikowanych krzyżówek panoramicznych, czytał książki historyczne i z uwagą śledził wiadomości w telewizji. Jedyne, co zaczęło mnie uderzać, to jego nadmierna i nieuzasadniona nerwowość.
Potrafił wpadać we wściekłość z powodu najbardziej błahego i nieistotnego drobiazgu! Mateusz zawsze był chodzącą oazą spokoju i mistrzem opanowania. A teraz jego frustracja dwała wyraz w wybuchach gniewu wybuchami gniewu i krzyku. Zachowywał się jak małe dziecko.
– Co takiego się stało, że Mateusz, stał się taki drażliwy? – zapytała mnie moja siostra podczas jednej z cotygodniowych wizyt. – Reaguje agresywnie na najmniejszą uwagę, dosłownie warcząc na ludzi jak zły pies. On przecież nigdy nie traktował ludzi w ten sposób!
– Wiesz jak to jest. Starość się zbliża. Może jeszcze nie był na to przygotowany – skwitowałam, próbując rozładować napięcie sztucznym śmiechem.
Jednak w głębi duszy wcale nie było mi do śmiechu. Już w tamtym momencie moje wewnętrzne przeczucie głośno krzyczało, że dzieje się coś złego.
Często uciekał w przeszłość
To, co jadł na obiad zaledwie wczoraj, Mateusz potrafił całkowicie wymazać z pamięci, jakby nigdy się to nie wydarzyło. Tymczasem z zadziwiającą precyzją potrafił odtworzyć, jakie dokładnie prezenty otrzymał na gwiazdkę, gdy był w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Z łatwością przywoływał najbardziej absurdalne szczegóły sprzed dziesiątek lat: potrafił nazwać kolor letniej sukienki swojej matki, opisać smak, zapach i konsystencję kompotu z rabarbaru, który pił jako chłopiec.
Pewnego razu wręcz zszokował mnie, opowiadając, że dokładnie tego a tego dnia, w konkretnym miesiącu swojego dzieciństwa, strasznie rozbolał go ząb, ponieważ zjadł zbyt dużą, rekordową ilość cukierków.
– Tak wspominasz, że niedługo wrócisz do czasów, gdy byłeś w brzuchu matki – próbowałam żartować, chcąc nadać całej sytuacji lekkości.
Mimo moich starań, narastał we mnie strach. Kiedy to, co dotąd było tylko moją obawą, przerodziło się w realny, paraliżujący lęk, Mateusz przywołał numery z losowania loterii, w którym ponad dwadzieścia lat temu trafił symboliczną „trójkę”. To było absolutnie przerażające!
Następnie zaczął spędzać całe dnie, wylegując się bezczynnie na kanapie. On, który nigdy nie uskarżał się na zdrowie, nie przejmował się drobnymi dolegliwościami, i który kochał spędzać czas aktywnie, nagle nie robił nic innego, jak tylko leżał pod grubym, wełnianym pledem i nieustannie ucinał sobie drzemki!
– Co ci w dolega? czy coś cię boli? Czymś się martwisz? – spytałam go z desperacją w głosie, nie mogąc dłużej znieść tej apatii. – Idź do lekarza pierwszego kontaktu, niech przepisze ci coś wzmacniającego. Zrób kompleksowe badania krwi, zmotywuj się do działania!
Było coraz gorzej
Moje prośby były jak uderzanie grochem o pancerną ścianę. Zresztą, bardzo często miałam wrażenie, że w ogóle nie rejestruje tego, co do niego mówię. Raz czy dwa razy przyłapałam go nawet na głośnym mówieniu do samego siebie. Co gorsza, wyglądało to tak, jakby prowadził ożywioną konwersację z kimś niewidzialnym, z osobą, którą tylko on mógł widzieć.
W kolejnych tygodniach coraz częściej zapominał słów, albo mylił ich znaczenie.
– Podaj mi ten widelec – prosił, wskazując ręką na łyżkę.
Gdy zgodnie z prośbą podawałam mu widelec, on natychmiast wpadał w złość i ciskał się, mówiąc, że absolutnie nie o to mu chodziło… Podnosił głos i krzyczał:
– Ty nigdy nie potrafisz słuchać! Wyraźnie prosiłem o… – i w tym momencie milknął, bo nie był w stanie przypomnieć sobie, jak właściwie brzmi nazwa przedmiotu, którego w danej chwili pożądał.
Szczytem absurdu był dzień, w którym rozbił szklany słoik o ścianę w kuchni, ponieważ poprosił o dżem i go dostał, choć w rzeczywistości miał na myśli słoik z miodem.
W głębokiej tajemnicy przed nim, udałam się do naszej lokalnej przychodni i przedstawiłam całą historię jego niepokojących zachowań. Nic to nie dało. W porozumieniu z dziećmi, podjęłam decyzję, że choćby wołami, ale musimy zaprowadzić go do specjalisty. Mateusz jednak stanowczo odmówił. Był święcie przekonany, że jest zdrowy jak ryba i nie potrzebuje żadnej pomocy.
Moja nowa rzeczywistość
Nasze życie zmieniło się diametralnie. Postęp choroby Mateusza był niepokojąco szybki. Moim głównym zadaniem stało się zapewnienie regularności w wykonywaniu codziennych czynności i rutyny, aby czuł się bezpieczny. Od tego momentu wszystko działało z precyzją szwajcarskiego zegarka. Dla osoby w pełni zdrowej, taka monotonia i rutyna mogłaby być nie do zniesienia, ale dla kogoś cierpiącego na problemy z pamięcią – jest to absolutnie kluczowe.
Musiałam również przystosować całe mieszkanie na każdą ewentualność. Zaczęłam od wymiany kuchenki gazowej na model z automatycznym odcinaniem dopływu gazu. W oknach zainstalowałam specjalne, zamykane na klucz klamki, a na noc rutynowo zakręcałam główny zawór wody. Wszystko to, by zapewnić mojemu mężowi absolutne bezpieczeństwo. Traktowałam go teraz zupełnie jak małe dziecko.
– Naprawdę cię podziwiam – powiedziała do mnie pewnego dnia moja bliska znajoma. – To niesamowite, jak bardzo się dla niego poświęcasz…
W tamtej chwili poczułam przypływ ogromnej, palącej złości!
– Mateusz był wspaniałym mężem i ojcem przez ponad cztery dekady naszego życia – odparłam z oburzeniem i nieukrywaną irytacją, spoglądając na nią ostro.
– Przepraszam cię bardzo, nie miałam złych intencji – wycofała się z obawą w głosie.
– Był dobrym, czułym, niezawodnym przyjacielem i jedynym kochankiem w moim życiu – dokończyłam, nie zważając na jej przeprosiny. – Zawsze i w każdej sytuacji mogłam na niego liczyć. Czy teraz, kiedy dotknęła go to wszystko, miałabym go porzucić?
– Ale jak długo jesteś w stanie to wszystko udźwignąć i wytrzymać? – westchnęła, próbując wrócić do tematu.
– Dokładnie tak długo, jak będzie to konieczne – odparłam twardo. – To nie jest twoja sprawa!
Obraziła się, i dobrze. Wszelkie tego typu dyskusje i dociekania muszą być ostre i natychmiast ucinane. Uważam je za nieprzyzwoite i niesmaczne!
Do samego końca
Mateusz miał dni lepsze i gorsze. Z upływem czasu przestał rozpoznawać niektóre bliskie osoby. Czasami przejawiał silny niepokój. W takich chwilach tylko ja potrafiłam go uspokoić. Pewnego wieczoru siedziałam w fotelu, a on drzemał na sofie tuż obok. Przez ostatnie dni, mimo pięknej, słonecznej wiosny, jego stan uległ pogorszeniu: odwracał głowę w moją stronę, pogrążony był w milczeniu…
W tamten wieczór, zanurzona w cichych myślach, wspominałam nasze najpiękniejsze lata. Myślałam o narodzinach naszych dzieci, o tym, jak byliśmy wtedy szczęśliwi, i jak bardzo cieszyliśmy się każdą wspólną chwilą… Nagle zorientowałam się, że Mateusz na mnie patrzy. Jego oczy były zupełnie normalne, bystre, niezamącone przez chorobę. Wydawał się całkowicie przytomny. Nawet lekko się do mnie uśmiechnął. Bałam się wypowiedzieć choćby jedno słowo, żeby nie spłoszyć tej ulotnej, niezwykłej chwili. To on odezwał się pierwszy:
– Jak dobrze, że ty tu jesteś.
– Jestem. I zawsze już będę przy tobie – zapewniłam go z żarliwą pewnością. – Będę przy tobie dniem i nocą, dopóki będę mogła.
W jego oczach dostrzegłam teraz dziwny, głęboki smutek.
– Chciałbym cię prosić o jedną rzecz – powiedział cicho, ledwo słyszalnie. – Oddaj mnie gdzieś, do jakiegoś ośrodka, do domu opieki. Żyj znowu normalnie. Z moim obecnym stanem to nie jest już prawdziwe życie.
Zastygłam w szoku.
– Natychmiast przestań! – wykrzyknęłam, przepełniona lękiem. – Co ty w ogóle opowiadasz? Przecież tutaj jest twój dom, twoje miejsce. Jesteś moim mężem!
– Jestem już tylko ciężarem, kulą u nogi… – westchnął z rezygnacją.
– Błagam cię, nie mów tak!
– Nie przestanę! – niemal krzyknął, nagle podniesionym głosem. – Mnie już tu nie ma, rozumiesz? Po co ci została ta pusta skorupa?
Nie byłam w stanie powstrzymać łez. Przytuliłam go mocno i powiedziałam:
– Jak to cię nie ma? Jesteś! Siedzisz tutaj, tuż obok mnie, pachniesz swoją ulubioną wodą kolońską, twoje lewe oko jest troszkę mniejsze od prawego… I nadal, niezmiennie, kaszlesz, kiedy włączam odkurzacz, i wciąż lubisz, kiedy słońce zachodzi na czerwono, malując niebo na karmazynowo...
Powiedziałam mu wtedy bardzo wiele słów. Nie wiem, czy usłyszał i przetworzył całą moją wypowiedź, ponieważ po kilku minutach ponownie zamilkł. Odszedł z powrotem do swojego cichego świata. Nauczyłam się jednak, że kilka razy dziennie muszę mu powtarzać: „Kocham cię… Nadal jesteś. Jesteś tu, ze mną”. Mam dziwną, ale głęboką pewność, że on to w jakiś sposób rozumie.
Irena, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mam dopiero 70 lat, a moje dzieci już szukają mi kwatery na cmentarzu. Szybko chcą zajrzeć do koperty z testamentem”
- „Żal mi córki, bo związała się z przeciętniakiem. Ten chłopak zupełnie nie pasuje do naszej rodziny z tradycjami”
- „Wszyscy mówili, że trafił mi się zięć jak marzenie. Też tak myślałam, dopóki nie odkryłam, co ma za uszami”

