Reklama

Rodzice zawsze mówili, że jestem ich dumą. Magda, która wygrywała olimpiady z fizyki, prymuska w białej koszuli. Mama trzymała moje dyplomy w antyramach, jakby miały jej udowodnić, że dobrze zaprojektowała swoje dziecko. Tato… cóż, on tylko kiwał głową i mruczał „świetnie, Madziu”, choć czasem widziałam, jak chciał coś powiedzieć, ale mu nie wychodziło. Anka, moja siostra, zawsze stała gdzieś z boku.

Z dzieciństwa pamiętam głównie kartkówki, konkursy i brzęk medali. Niewiele śmiechu i zabawy. Mało przyjaźni. Zero luzu. Przecież „Magda nie może się rozpraszać, ona musi się skupić na nauce”. Rzeczywiście – skupiałam się. Całe życie.

Później była Warszawa. Studia, praca, kredyt. Partner, który mówił, że podziwia mój upór – aż przestałam być „inspirująca” i stałam się „obciążeniem”. Zostałam z długami i meblami, które musiałam wystawić na sprzedaż. Musiałam wrócić. Nie na długo. Tylko na święta.

Przez okno pociągu patrzyłam na pola i wsie, jakbym wracała nie do domu, tylko na egzamin. Wiedziałam, że znów będę musiała zdać. Tylko że tym razem nie miałam już siły się uczyć ani udawać.

Musiałam się wreszcie przyznać

– No, chodźcie, barszcz stygnie! – zawołała mama z kuchni, jakby miała w domu komplet gości z telewizji śniadaniowej, a nie tylko naszą czwórkę.

Stół oczywiście był idealny. Obrus w śnieżynki, porcelana z kompletu na specjalne okazje, sianko pod talerzami. Anka siedziała już z dziećmi, obok tato, cichy jak zawsze, a mama z napiętym uśmiechem stawiała ostatnie półmiski. Usiadłam, jakby to było pole minowe.

– No, Magda, a jak tam Warszawa? Praca się ustatkowała? – spytała mama, nie jakbyśmy nie rozmawiały od miesięcy, tylko wczoraj.

Wbiłam wzrok w talerz. Zrobiło mi się gorąco. Teraz albo nigdy.

Nie mam już pracy. I mieszkania też nie – powiedziałam, jakby mówiła to za mnie jakaś obca dziewczyna.

Zapadła chwila ciszy.

Ale coś się znajdzie, prawda? – odparła natychmiast mama, z tym głosem, który brzmi, jakby mówiła do kogoś, kto ją zawstydził na przyjęciu.

Miałam ściśnięte gardło. Przez moment nic nie mówiłam.

Magda zawsze spada na cztery łapy – mruknęła Anka, nie podnosząc wzroku znad uszek. – Taka już z niej kocica.

Mama uśmiechnęła się nerwowo. Tato spojrzał na mnie na ułamek sekundy, ale nic nie powiedział.

W pokoju było cicho, tylko łyżki stukały o talerze. Czułam, jak mnie dławi ta cała „normalność”, która tu obowiązywała. Miałam ochotę wstać, wrzasnąć, rozwalić ten stół jak w jakimś kiepskim filmie. Zamiast tego grzecznie zjadłam barszcz jak dobra córka. Jak projekt, który trzeba tylko lekko poprawić.

Próbowała to naprawić

Zgarniałam talerze ze stołu, kiedy Anka zajęła się dziećmi, a ojciec zniknął z pilotem w salonie. Mama już stała przy zlewie. Z rękawiczkami w dłoniach i tym swoim wyrazem twarzy – niby spokojna, a jednak gotowa do ataku.

– Pomyślałam, że mogłabyś wysłać CV do tej firmy, gdzie pracowała twoja koleżanka… Jak jej było… Kasia? Ona zawsze ci zazdrościła, to może pomogłaby teraz? – powiedziała spokojnie, jakby proponowała zupę pomidorową zamiast ogórkowej.

Zamknęłam z trzaskiem zmywarkę.

– Mamo, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Straciłam wszystko. Nie tylko robotę. Ja się rozsypałam – głos mi zadrżał, ale stałam twardo.

– Magda, nie dramatyzuj. Po prostu trzeba działać. Każdy ma jakieś potknięcia. Tylko trzeba się podnieść i…

Nie jestem twoim cholernym projektem! – przerwałam jej. – Przestań gadać do mnie jak na prezentacji!

Zamarła na sekundę. Wtedy zobaczyłam cień w jej oczach. Nie smutek, raczej rozczarowanie. Jakbym ją zawiodła, bo zepsuł się „jej plan”.

– Magda… przecież ja chcę ci pomóc.

– Nie. Ty chcesz mnie naprawić. Żeby nie było wstydu przed rodziną, żeby wszystko było „jak trzeba”. Tylko ja już nie jestem „jak trzeba” i nie zamierzam być.

Zauważyłam, że ojciec stoi w drzwiach. Opierał się o framugę i patrzył. Nie powiedział ani słowa. Mama odwróciła się do zlewu, włączyła wodę jakby nic się nie stało. Stałam tam jeszcze chwilę z rękami zaciśniętymi na talerzu, którego nie miałam już gdzie odłożyć. Czułam, jak krew uderza mi do głowy. Potem po prostu wyszłam bez słowa.

Tylko ona mnie rozumiała

Było już dobrze po północy, gdy zeszłam do kuchni. Na choince błyszczały światełka, za oknem śnieg padał bezgłośnie, a Anka siedziała przy stole z kubkiem herbaty i resztką makowca na talerzyku.

Nie śpisz? – spytałam cicho.

– A ty? – uniosła brwi. – Chcesz herbaty?

Pokiwałam głową i usiadłam naprzeciwko. Przez chwilę tylko parował czajnik i cykał zegar na ścianie.

– Ładnie dziś dałaś mamie popalić – powiedziała w końcu Anka. – W końcu ktoś coś powiedział.

– To nie było nic bohaterskiego – westchnęłam. – Po prostu nie wytrzymałam.

Całe życie ledwo wytrzymujesz. Tylko nikt ci na to nie pozwalał. Magda musi być silna, Magda nie płacze, Magda wie, co robi.

Popatrzyłam na nią uważnie. Miała zmęczone oczy. Inne niż kiedyś, starsze, ale wciąż uważne.

– Wiesz… – zaczęła, kręcąc łyżeczką w herbacie – zawsze miałaś być idealna. Za to ja mogłam się potknąć, bo nikt ode mnie niczego nie oczekiwał.

– Myślisz, że było mi lepiej?

– Nie wiem, ale patrząc na ciebie – nie zazdrościłam. Może tylko ciszy w pokoju, bo ja miałam wieczny hałas. Nie miałam presji, ani tego ciągłego przypominania, co muszę.

Milczałyśmy chwilę.

– Czasem żałuję, że gdzieś nie wyjechałam. Chociaż na studia. Mama mówiła, że powinnam być blisko. Ty i tak „pójdziesz w świat”. No i poszłaś.

– I wróciłam rozbita.

Anka podsunęła mi kubek herbaty.

– Nie jesteś rozbita. Jesteś… wreszcie prawdziwa.

Spojrzałam na nią. Poczułam coś ciepłego w środku. Nie ulgę, ale może cień siostrzanego zrozumienia.

Wreszcie to usłyszałam

Szykowało się śniadanie w pierwszy dzień świąt. Znowu idealne. Talerze w jednym rzędzie, serwetki z choinkami, mama w swetrze z reniferem. Dzieci Anki kruszyły makowiec na podłogę, ojciec siedział sztywno z filiżanką kawy, jakby się bał, że coś wyleje. Nikt nie mówił o wczorajszym.

Nałóż sobie jajka, Magda – rzuciła mama, z uśmiechem, który nie sięgał jej oczu. – I serka. Ten, co lubisz. Twój ulubiony, pamiętasz?

– Nie jestem głodna.

– Oj, schudłaś bardzo. W Warszawie to wy chyba tylko na sushi żyjecie… – zażartowała, ale jej głos był napięty.

Spojrzałam na nią. Na to wszystko. Na stół, który miał przykryć całą prawdę. Na ojca, który od lat się nie odzywa. Na Ankę, która znów milczy. Wtedy się przelało.

– Nie musicie mnie nadal traktować jak projekt. Nie udało się, ale żyję. To powinno wam wystarczyć.

Zapadła cisza. Dzieci spojrzały po sobie, nie rozumiejąc.

– Nie mów tak – odezwała się mama po chwili. – Chcemy dla ciebie dobrze. Żebyś się pozbierała, żebyś...

– Nie – wzięłam głęboki oddech. – Chcecie, żebym była taka, jak wy chcecie. Żebym się nie wstydziła, nie rozczarowywała, żebyście mogli powiedzieć znajomym, że Magda znów ma świetną pracę. Tylko ja po prostu jestem… zwykła. Taka, jaka jestem. To powinno wystarczyć.

Zaskoczyłam sama siebie. Powiedziałam to spokojnie, nie jak wyrok. Ojciec uniósł głowę. Przez chwilę myślałam, że znów przemilczy. Nie tym razem.

Dobrze, że jesteś z nami – powiedział cicho.

Matka wstała od stołu i wyszła bez słowa. Anka spuściła głowę. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyłam łzy w jej oczach. Siedziałam dalej na swoim miejscu. Po raz pierwszy – nie w roli. Po prostu jako ja.

Powiedzieliśmy to sobie szczerze

Śnieg skrzypiał pod butami. Szliśmy wzdłuż sosnowego lasu, który znałam od dziecka – kiedyś wydawał się większy, gęstszy, teraz wyglądał jak kulisy do jakiegoś przedstawienia, które znam na pamięć. Ojciec szedł obok, z rękami w kieszeniach, w tej samej granatowej kurtce co od dziesięciu lat.

– Przepraszam, że nic nie mówiłem wczoraj – odezwał się w końcu. – Wiem, że to nie wystarcza.

Spojrzałam na niego z boku. Zawsze był taki – cichy. Niby obecny, ale jakby nie do końca.

– Myślałam, że cię to nie obchodziło – powiedziałam, nie oskarżycielsko, raczej jakbym stwierdzała fakt.

Zatrzymał się. Odgarnął śnieg z czapki.

– Obchodziło. Tylko... twoja mama zawsze miała gotowy plan. A ja stałem na peronie i patrzyłem, jak jedziesz. Byłaś jak pociąg – szybki, nie do zatrzymania.

Uśmiechnęłam się blado.

– Może czasem chciałam, żeby ktoś mnie zatrzymał.

– Wiem. Tylko... nie umiałem się wtrącać między was. Bałem się, że ci zaszkodzę.

Ruszyliśmy dalej.

Byłem dumny, wiesz? Nie z twoich nagród. Tylko z tego, że walczyłaś. Nawet jak cię to wykańczało – zamilkł na chwilę. – Szkoda, że nie powiedziałem ci tego wcześniej.

Poczułam, że robi mi się ciepło w środku. Tego zdania – właśnie tego – chyba najbardziej mi brakowało przez całe dorosłe życie.

Dzięki, tato – wyszeptałam.

W drodze powrotnej nie rozmawialiśmy już dużo. Milczenie nie było niezręczne. Tylko ciche, prawdziwe.

Kiedy wróciliśmy, matka stała przy oknie. Nie odwróciła się. Poszłam do swojego starego pokoju. Tego samego, w którym kiedyś pisałam wypracowania o ambicji, marzeniach i „kim będę za dwadzieścia lat”. Nie zostałam nikim z tych planów. Pierwszy raz to nie wydawało mi się porażką.

Nie mam na siebie planu

Siedzę na łóżku w swoim dawnym pokoju. Pod oknem wciąż ten sam parapet, na którym kiedyś kładłam zeszyty i pisałam wypracowania do późna. Na półce kurz na medalach z olimpiad. Mama nigdy ich nie schowała. Może są jej bardziej potrzebne niż mnie.

Wszystko tutaj zostało tak, jakby nikt nie chciał przyjąć do wiadomości, że dorosłam, że ponoszę porażki. Wróciłam bez tytułów, bez sukcesów, bez planu. Jakby ten pokój miał zatrzymać mnie w wersji, którą dało się chwalić na imieninach.

Ja już nie jestem tą Magdą. Nie wiem, kim jestem. Może to dopiero się okaże. Słyszę śmiech dzieci Anki z salonu. Ojciec rozmawia z nimi o jakiejś grze planszowej. Matka milczy. Od śniadania nie powiedziała ani słowa. To też jest jakiś komunikat. Może to wystarczy.

Patrzę na walizkę. Nadal spakowana. Nie wiem, gdzie pojadę dalej. Może do Warszawy. Może gdzieś indziej. Nie mam mieszkania. Nie mam pracy. Nie mam „osiągnięć”. Mam tylko spokój. Po raz pierwszy nie próbuję nikomu niczego udowadniać. Nawet sobie.

Magdalena, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama