„Wstydzę się za mojego syna, bo skończył tylko zawodówkę. Próbowałam go wychować na inżyniera, a nie byle mechanika”
„Marzyłam, że mój syn będzie inżynierem. Że zrobi karierę, założy garnitur, będzie kimś. Kiedy wybrał zawodówkę i został mechanikiem samochodowym, ogarnął mnie wstyd. Ukrywałam jego decyzję przed rodziną. Dziś wiem, że to nie on zawiódł – tylko ja”.

- Redakcja
Od zawsze chciałam dla mojego syna wszystkiego, co najlepsze. Marzyłam, żeby miał lepszy start niż ja i jego ojciec. Ja pracowałam w biurze niewielkiej hurtowni, Zbyszek był kierowcą ciężarówki. Oboje bardzo się staraliśmy, ale nie zarabialiśmy kokosów. Ot, dwójka zwyczajnych ludzi, którzy starają się wiązać koniec z końcem i przy tym nie zwariować.
Żyliśmy uczciwie, ale bez fajerwerków. Wieczne liczenie pieniędzy, skromne wakacje, zakupy na raty. Nie mogliśmy pozwolić sobie na zagraniczne wycieczki, zimowe wypady w Alpy, drogiego SUV-a czy nawet jakieś większe szaleństwa w sklepach. Każdy nasz większy zakup musiał być dobrze przemyślany. Nie mogłam nawet szaleć z ubraniami, kosmetykami czy chociażby wyjściami do kawiarni.
Zazdrościłam dawnym koleżankom
Jednocześnie patrzyłam na kilka swoich koleżanek jeszcze z czasów szkolnych i widziałam przepaść. Agnieszka nie uczyła się dużo lepiej ode mnie, ale rodzice zadbali, aby ją odpowiednio pokierować w życiu. Poszła na stomatologię. Teraz prowadzi prywatny gabinet, ma pacjentów i naprawdę świetnie zarabia. Olka skończyła architekturę na politechnice i pracuje w jakiejś dużej firmie deweloperskiej. Żyje na zupełnie innym poziomie niż ja i mój mąż. A Kaśka, trzecia z moich licealnych przyjaciółek, skończyła bankowość i finanse. Później załapała się do pracy w międzynarodowej korporacji, gdy te dopiero wchodziły na polski rynek. Jest menadżerem wysokiego szczebla i zarabia fortunę. Cały czas widzę jej zdjęcia ze służbowych podróży. Praga, Paryż, Berlin, Londyn, Nowy Jork, a nawet Pekin czy Bombaj.
Doszłam do wniosku, że ja sama źle pokierowałam swoim życiem. Dobrze się zapowiadałam, miałam wysoką średnią w liceum i stypendium naukowe na studiach, a utknęłam w tej hurtowni i już nie mam szans na większą karierę. Niewielkie powiatowe miasteczka rządzą się swoimi prawami i tutaj bardzo ciężko jest się wybić.
Swoje ambicje przelałam na syna
Kiedy urodził się Tomek, obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby jego życie wyglądało zupełnie inaczej. Żeby miał zawód z przyszłością, Żeby znał języki obce, skończył naprawdę dobre studia. Miał stabilną pracę, świetne zarobki i fajne życie bez liczenia każdej złotówki. Po prostu chciałam, żeby był kimś.
Od małego był mądry, zaradny, bystry. Szybko zaczął mówić, świetnie liczył, już w wieku sześciu lat płynnie czytał. W podstawówce chodził na dodatkowe zajęcia, sam chciał. Pani od angielskiego nie mogła się go nachwalić. A wychowawczyni, która była matematyczką, twierdziła, że dla niego nie ma zadań niemożliwych do rozwiązania. Po cichu widziałam w nim więc przyszłego inżyniera. Miał ścisły umysł, doskonale radził sobie z matematyką, fizyką. Może zostanie architektem? Albo informatykiem lub inżynierem budownictwa? Z jego predyspozycjami na politechnice nie musiałby nawet kuć po nocach.
– Synu, jesteś taki zdolny. Może wybierzesz technikum informatyczne? Albo liceum na profilu matematyczno-fizycznym? Dla ciebie to będzie prawdziwa pestka – podsuwałam mu pomysły na przyszłość, chociaż miał dopiero trzynaście lat.
Tomek kiwał głową, ale jakoś tak bez większego entuzjazmu.
– Jeszcze mam czas, mamo – odpowiadał i wracał do swojej ulubionej zabawy: rozkręcania starego radia albo grzebania przy kołach lub przerzutkach roweru.
To jego hobby nieco mnie irytowało. Wolałam, żeby wolny czas poświęcił na rozwiązywanie zadań. Nawet chciałam zapisać go na dodatkowe korepetycje z matematyki, ale jego wychowawczyni twierdziła, że to zbędne, bo mój syn i tak jest najlepszy w klasie.
Zamiast matury – warsztat
Gdy przyszło do wybierania szkoły średniej, przeżyłam szok. Byłam pewna, że idzie do technikum informatycznego lub liceum i nawet nie pytałam, co planuje. Aż tu nagle przyszedł pewnego dnia do mnie do kuchni, gdzie akurat smażyłam naleśniki na kolację.
– No co tam? Jesteś głodny? Wyjmij serki z lodówki, zaraz ci nałożę naleśniki na talerz – rzuciłam znad patelni, widząc, że Tomek usadowił się przy naszym kuchennym stole.
– Mamo, chcę iść do zawodówki. Wybrałem profil mechanik samochodowy – wyrecytował jednym tchem.
Teraz doskonale wiem, że bardzo długo przygotowywał się do tej rozmowy ze mną. Wtedy jednak byłam przekonana, że coś źle usłyszałam. A może to jakiś żart? Moje serce zamarło. Zawodówka? Mechanik?! Co to moje dziecko w ogóle wygaduje? Przecież zawodówki są dla uczniów, którzy nie radzą sobie z nauką. A nie dla mojego piątkowego prymusa, który wygrywa międzyszkolne olimpiady z matematyki.
– Tomek, przecież tak dobrze ci idzie w nauce. Z takimi ocenami dostaniesz się do każdego liceum – próbowałam mówić spokojnie, chociaż w głębi duszy dosłownie się we mnie gotowało.
– Wiem, mamo. Ale mnie to nie interesuje. Ja chcę naprawiać auta. Od zawsze mnie to kręciło – powiedział spokojnie, a ja poczułam, że robi mi się słabo.
Nie spałam całą noc. Chodziłam z kąta w kąt, głowa pękała mi od myśli. Co powie rodzina? Koleżanki z pracy? Że mój syn wylądował w zawodówce? Że wychowałam chłopaka, który całe życie będzie miał smar pod paznokciami? Czy on już całkowicie zwariował? Sam, na własne życzenie, chce pogrzebać swoją przyszłość?
– Przecież ty jesteś za mądry na taką szkołę – próbowałam jeszcze go przekonać. – Zobacz, Julek od cioci Elizy idzie do technikum informatycznego. A sam wiesz, że uczy się gorzej od ciebie. Po tym możesz iść na politechnikę, zrobić karierę.
Tomek tylko wzruszył ramionami.
– Ale ja nie chcę takiej kariery. Nie rozumiesz? Ja lubię pracować przy samochodach.
Czy mogłam go zmusić? Nie. Zwłaszcza, że ojciec go poparł, twierdząc, że chłopak rzeczywiście ma smykałkę do samochodów. Jednak całą sobą miałam nadzieję, że mu przejdzie. Że to chwilowy kaprys. W końcu po zawodówce też można iść do technikum uzupełniającego, a później na studia, prawda? Droga będzie okrężna, ale jeszcze może doprowadzić go do celu. Niestety, nie przeszło.
On był szczęśliwy, a ja... rozczarowana
W zawodówce Tomek odnalazł się jak ryba w wodzie. Chodził na praktyki, naprawiał znajomym skutery, z dumą opowiadał o układach wtryskowych i sprzęgłach.
– Mamo, dzisiaj udało mi się naprawić skrzynię biegów! Wiem, że ciebie to nie kręci, ale ja to kocham – mówił z błyskiem w oku, a ja patrzyłam na niego niczym na kosmitę.
Kręciło mnie to? Nie. Wręcz przeciwnie. Bolało, że moje dziecko wybrało coś tak przyziemnego. Kiedy koleżanki z biura opowiadały o swoich synach – jeden studiował medycynę, drugi zarządzanie, trzeci prawo – ja milczałam.
– A twój Tomek co porabia? – pytały co jakiś czas.
– Uczy się zawodu – mówiłam ogólnikowo i zmieniałam temat, a one nie naciskały, czując, że nie chcę o tym mówić.
Nie chciałam przyznać, że mój syn naprawia samochody. To miała być jego przyszłość? To po to się tak starałam? Wysyłałam go na korepetycje, zapisywałam na szkolne kółko matematyczne, kupowałam dodatkowe książki, motywowałam do nauki? Ręce mi opadały na samą myśl.
Zjazd rodzinny bez syna
Na wiosnę kuzynka organizowała zjazd rodzinny. Wielka sprawa – zjeżdżali się wszyscy, nawet ci z Niemiec. Dawno się nie widzieliśmy, dlatego to była jedyna okazja, żeby odświeżyć kontakty.
– Weź Tomka, będzie fajnie. Tyle młodych przyjdzie. Pozna dalekich kuzynów i kuzynki, może z kimś złapie dobry kontakt – zachęcała mnie kuzynka przez telefon.
Wymruczałam, że o tym pomyślę, ale wiedziałam już, że go nie zaproszę.
Bałam się. Bałam się pytań i porównań z innymi. Opowieści, że syn Iwony właśnie broni magisterkę, a synek Grażyny pracuje w korporacji i ma służbowy samochód. A mój co? Będzie opowiadał o wymianie tłumików i zepsutych gaźnikach?
Wymyśliłam, że Tomek ma praktyki w weekend i nie może przyjść. Skłamałam. Wstydziłam się go. Wstydziłam się własnego dziecka. Co ze mnie za matka?
Prawda wyszła na jaw
Tomasz nawet nic nie podejrzewał. Myślał, że faktycznie zjazd wypada w tygodniu. Nie dopytywał. Ale wszystko wyszło na jaw dwa tygodnie później, kiedy zobaczył zdjęcia z imprezy na Facebooku. Wszyscy razem, uśmiechnięci i rozbawieni. Wspólne fotki. No i podpisy: „Ale było super!”.
– Mamo, dlaczego mnie nie zaprosiłaś? Przecież miałem czas – zapytał, a jego głos był taki… pusty.
Zamarłam.
– Myślałam, że masz praktyki ze szkoły – zaczęłam, ale przerwał mi.
– Nie kłam. Chciałaś mnie ukryć, bo się mnie wstydzisz, prawda? Wstydzisz się tego, że będę mechanikiem.
Nie odpowiedziałam. Bo co mogłam powiedzieć? Że ma rację?
– Wiem, że nie jesteś dumna z tego, co robię. Ale ja jestem, bo to kocham. I szkoda, że ty nie potrafisz tego zrozumieć.
Wyszedł wtedy z domu i nie wrócił do późna.
Zrozumiałam, jak bardzo go skrzywdziłam
Tamtego wieczoru długo siedziałam w fotelu i łzy płynęły mi po twarzy. Czułam się podle. Jak mogłam? Jak mogłam postawić swoją dumę ponad jego szczęście?
Przecież to wciąż mój syn. Uczciwy, zaradny, szczęśliwy, solidny. Nikomu nie robi krzywdy. Dlaczego bycie mechanikiem miałoby być czymś gorszym? Tylko dlatego, że w mojej głowie ten zawód nie pasował do obrazka człowieka sukcesu?
Kiedy wrócił, czekałam na niego w kuchni. Zmęczony, w roboczym kombinezonie. Ręce miał ubrudzone smarem. Ale jego oczy… te same zielone oczy, które widziałam w dniu, kiedy się urodził.
– Przepraszam, synku – powiedziałam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. – Zachowałam się okropnie. Ale jestem z ciebie dumna. Naprawdę.
Spojrzał mi prosto w oczy i długo milczał. Potem bez słowa wyjął z plecaka klucze do swojego warsztatu. Własnego. Bo właśnie go otwierał. Powiedział mi to wtedy.
– Chcesz zobaczyć? – zapytał cicho.
– Tak, chcę – odpowiedziałam ze łzami w oczach.
Dzisiaj to ja uczę się od niego
Tomek ma teraz 24 lata. Prowadzi własny warsztat. Zatrudnia już dwóch pomocników. Klientów ma tylu, że zapisy są na dwa tygodnie do przodu. Zarabia naprawdę dobrze. Jest wybitnym fachowcem. Przyjeżdżają do niego niesamowicie drogimi autami.
A ja? Ja dumnie mówię wszystkim, że mam syna mechanika. I że sama też teraz wiem, co to jest filtr DPF. Kto by pomyślał? Nie, nie został inżynierem. Ale został kimś. Kimś, kto znalazł swoją drogę. I mnie też czegoś nauczył. Nauczył mnie, że miłość do dziecka nie zależy od zawodu, tylko od jego serca.
Tomek, naprawdę jestem z ciebie dumna.
Marlena, 50 lat
Czytaj także:
- „Dziadek miał mi dać super auto, a podjechał starym gruchotem. Taki złom nie jest mi do niczego potrzebny”
- „Zbierałam truskawki, żeby mieć na chleb i rachunki. Bogata córka kpiła ze mnie, ale nie pomogła starej matce”
- „Wstyd mi za syna, bo traktował swoją żonę jak śmiecia. Musiałem się wtrącić przez wyrzuty sumienia, ale namieszałem”

