„Wstydzę się chodzić na cmentarz na Wszystkich Świętych. Zawsze się boję, że ktoś wytknie mi grzechy mojego ojca”
„Nie chcę spotkać nikogo, kto by na mnie spojrzał i przypomniał sobie mojego ojca. Nie chcę widzieć tych spojrzeń: litości, obrzydzenia albo najgorszego – współczucia. Niosę to nazwisko przez życie jak skazę. Jakby jego grzechy spływały i na mnie”.

- Redakcja
Mam 25 lat, studiuję psychologię. W teorii – bo w praktyce coraz częściej łapię się na tym, że po prostu… uciekam. Od ludzi, od rozmów, od tematów. Od pytań o ojca.
Nie byłam na cmentarzu od lat. Kiedy zbliża się listopad, znajomi rozmawiają o zniczach, chryzantemach, rodzinnych wyjazdach – ja zmieniam temat. Udaję, że nie słyszę albo mówię: „A, my to raczej w grudniu jeździmy, jak nie ma tłumów”. Kłamię. Co roku. A potem zostaję w mieszkaniu, zasuwam rolety i modlę się, żeby nikt z rodziny nie zadzwonił z pytaniem: „Dlaczego znowu nie byłaś?”.
Znam odpowiedź. Bo się boję. Nie chcę spotkać nikogo, kto by na mnie spojrzał i przypomniał sobie mojego ojca. Nie chcę widzieć tych spojrzeń: litości, obrzydzenia albo najgorszego – współczucia. Niosę to nazwisko jak skazę. Jakby jego grzechy spływały i na mnie.
– Ej, Klaudia, a ty jedziesz na groby? – spytała w zeszłym tygodniu Anka z roku, przekopując się przez torbę pełną książek.
– Wiesz co, chyba nie. Mama ma jakieś plany, a ja… przepraszam, muszę coś pilnie załatwić – powiedziałam i zerknęłam na telefon, udając, że coś mnie odciąga.
– Aha. No dobra – wzruszyła ramionami i wróciła do tematu zaliczeń.
Nie dopytywała. I dobrze. Nie miałam jej nic więcej do powiedzenia.
W tym roku jednak coś się zmieniło. Może to przez dziwną ciszę między mną a matką. Może przez to, że budzę się z mokrym karkiem i czuję, że duszę się od niewypowiedzianych słów. Może dlatego, że zaczynam nienawidzić tego, że się chowam. Postanowiłam – w tym roku pójdę. Chociażby wieczorem. Chociażby w kapturze. Ale pójdę.
Wiecznie ścierałam się z matką
– I co, znowu się nie wybierasz? – Matka nawet nie spojrzała na mnie. Kroiła pietruszkę, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.
Stałam oparta o framugę, dłubiąc paznokciem w zadrze drzwi. Nie wiedziałam, czy zaczyna tę rozmowę, bo się przejmuje, czy żeby mieć później pretekst do pretensji. Z nią nigdy nie było wiadomo.
– Może… – mruknęłam.
– Może znaczy „nie”. Jak zwykle – westchnęła. Odkładając nóż, w końcu spojrzała mi w oczy. – Minęło jedenaście lat. Nadal nie potrafisz stanąć przy jego grobie?
Poczułam, jak się spinam. Odruchowo skrzyżowałam ramiona na piersi. Już czułam, że zaraz wybuchnę.
– Nie chcę, żeby ktoś mnie rozpoznał. Żeby spojrzał i pomyślał: o, to ta, od tego dupka – wyrzuciłam z siebie, z zaskakującą łatwością.
Mama zamarła. Przez chwilę patrzyła w przestrzeń. Jakby chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej odwagi. W końcu wzruszyła ramionami.
– Nie był tylko tym. Ale skoro tak myślisz, to może nie powinnaś tam iść – powiedziała chłodno i wróciła do pietruszki.
Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Bo co? Że mam żal? Że przez lata udawała, że nic się nie stało? Że pozwoliła, by jego wstyd przykleił się do mnie jak kurz do wilgotnej szyby?
Usiadłam w kuchni i patrzyłam na nią długo. A ona udawała, że nie czuje mojego spojrzenia. Kroiła, mieszała, zmywała. Jakby emocje były tylko zbędnym dodatkiem do życia, który można pominąć. W środku kipiałam. Ale pod tą złością czaiło się coś gorszego – żal. I pytanie, które zadrżało gdzieś w tle: czy ja w ogóle znałam swojego ojca?
Szukałam kogoś szczerego
Na osiedlu ciotka Irena mieszkała w tym samym miejscu, odkąd pamiętam – trzecie piętro w bloku z wielkiej płyty, klatka zawsze pachnąca kapustą i wilgocią. Dzwonek wydał z siebie charakterystyczne dzwonienie i zaraz usłyszałam ciężkie kroki oraz odgłos przekręcanego zamka.
– Klaudia? – zdziwiła się, otwierając. – Ty do mnie?
– Mogę wejść?
– No pewnie. Buty zdejmij, dywanik nowy – rzuciła z uśmiechem, który miał przykryć zaskoczenie.
W środku pachniało jak zawsze – lawendowym odświeżaczem powietrza i tanim proszkiem do prania. Usiadłam w kuchni, gdzie od lat nic się nie zmieniało. Te same zasłonki, ten sam zegar.
– Powiedz mi coś o nim – wypaliłam, zanim zdążyłam się rozmyślić.
Irena spojrzała na mnie badawczo. Przez chwilę tylko siorbnęła herbaty i odłożyła kubek.
– Twój ojciec był kobieciarzem, nie będę go bronić. Ale też nie był diabłem – przesunęła palcem po rancie stołu. – Bał się, że nie jest wystarczająco dobry jako ojciec.
– Więc zostawiał dzieci, żeby nie musieć im tego udowadniać? – rzuciłam ostro, bo inaczej nie umiałam.
Ciotka wzruszyła ramionami.
– Może. Albo myślał, że tak będzie wszystkim łatwiej. Miał swoje demony. Chciał być dobry, ale często wybierał najgorszą drogę.
Milczałyśmy. Czułam, jak w środku we mnie coś się łamie. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Czy współczuć mu, czy go nienawidzić?
– Często o tobie mówił – Irena zerknęła na mnie kątem oka. – Że się go boisz. Że może przez niego. I że pewnie nigdy mu nie wybaczysz.
Zacisnęłam palce na kubku tak mocno, że aż zabolały. Nie zaprzeczyłam.
Poznałam wreszcie prawdę
Wróciłam do domu późno. Myślałam, że mama śpi już w swoim pokoju, słabe światło sączyło się spod drzwi. Z kuchni wzięłam wodę i chciałam pójść do siebie, ale zatrzymały mnie głosy. Ciche. Przytłumione. Dochodziły z salonu.
Stanęłam bezszelestnie pod drzwiami. W środku byli dziadek i mama. Zawsze rozmawiali półgłosem, kiedy nie chcieli, żebym słyszała. Może zapomnieli, że jestem już dorosła.
– Trzeba było się z nim rozstać wcześniej, nie po skandalu – usłyszałam głos dziadka, chropowaty, pełen goryczy.
– Myślałam, że się zmieni – odpowiedziała mama. Cicho, prawie szeptem. – Że to tylko epizod.
– To nie był epizod, Renata. Ty dobrze wiedziałaś. I o Ewie, i o tamtej spod Bytomia też. I tak robiłaś dobrą minę do złej gry.
– Bo... wtedy jeszcze chciałam wierzyć. I miałam dziecko – jej głos zadrżał. – Myślisz, że to było łatwe? Żyć obok faceta, który znikał na noce i wracał z zapachem innych kobiet? Ale nie chciałam być sama.
Nie wytrzymałam. Nacisnęłam klamkę i weszłam.
– To wiedziałaś o tym wszystkim i nic nie zrobiłaś?! – krzyknęłam. – A ja żyłam z tym wstydem całe życie?!
Matka zerwała się z fotela, jakby ją coś oparzyło. Dziadek tylko spojrzał w bok.
– Klaudia...
– Całe lata udawaliście, że nic się nie stało! – W głowie mi dudniło. – Że wszystko jest normalnie. A ja się uczyłam, jak nie patrzeć ludziom w oczy, bo bałam się, że rozpoznają we mnie jego twarz!
Mama zbladła. Nie broniła się. Nawet nie próbowała.
– Przepraszam – powiedziała tylko. Ale nie wiem, czy do mnie, czy do siebie.
Zaczęłam ją rozumieć
Następnego dnia długo nie wychodziłam z pokoju. Leżałam na łóżku w ubraniu, gapiąc się w sufit, jakbym tam mogła znaleźć jakieś odpowiedzi. Czułam się jak ktoś, kto przez lata układał dom z kart, a teraz nagle zobaczył, że leży w gruzach. I nie wie, czy warto go odbudowywać.
Matka weszła bez pukania. Trzymała w rękach dwie herbaty i wyglądała, jakby nie spała całą noc.
– Mogę? – spytała, nie patrząc mi w oczy.
Nie odpowiedziałam, ale usiadła na krześle. Postawiła herbatę na biurku i zaczęła mówić.
– Nie byłam silna – zaczęła. – Może nigdy nie byłam. Kiedy Marek zaczął mnie zdradzać, miałam dwadzieścia parę lat. Ty miałaś trzy. A ja... ja się bałam.
Popatrzyła na mnie, ale nie próbowałam jej ułatwiać.
– Bałam się odejść. Bałam się, co powiedzą ludzie. Bałam się, że zostanę sama, że ty nie będziesz miała ojca. I że mnie nikt już nie pokocha. Dlatego udawałam.
Zacisnęłam pięści. Znałam ten schemat – kobieta zostaje dla dziecka, dla pozorów. Ale nie sądziłam, że moja matka też to zrobiła.
– Wiedziałam o jednym dziecku. Potem o drugim. A potem już przestałam pytać – wzięła głęboki oddech. – Nigdy ich nie uznał. Mówił, że nie był gotowy. Że to były pomyłki.
– A ty? – zapytałam przez zaciśnięte gardło. – Ty też udawałaś, że to pomyłki?
Spojrzała mi w oczy. Pierwszy raz od lat. I w tym spojrzeniu zobaczyłam... pustkę.
– Przez wiele lat go nienawidziłam. Ale teraz już nie czuję nic.
Zrobiło mi się niedobrze. Niby rozumiałam. Ale to wszystko spadło na mnie z taką siłą, że miałam ochotę uciec. Wyszłam z domu. Chodziłam bez celu, wiatr targał mi włosy, a w głowie miałam chaos. W końcu usiadłam na ławce przy kościele, gdzie jako dziecko jeździłam rowerem. I płakałam. Cicho. Tak, żeby nikt nie słyszał.
Przestałam się wstydzić
Poszłam po zmroku. Ubrałam się na ciemno, bez makijażu, kaptur głęboko nasunięty na głowę. Jak złodziejka. A przecież niczego nie ukradłam. Może tylko chwilę pamięci. Albo oddech spokoju. Cmentarz tonął w migoczących światłach zniczy. Ludzie jeszcze kręcili się między alejkami, ale większość już wychodziła. Chciałam się wmieszać w tłum, nie rzucać w oczy. Tak, jak przez całe życie.
Znałam drogę na pamięć. Grób ojca był po lewej, przy drzewie. Ten sam czarny pomnik z wygrawerowanym napisem: „Marek L., mąż, ojciec, przyjaciel. Żył krótko, kochał mocno”. Za każdym razem, kiedy to czytałam, miałam ochotę to zdrapać.
Stałam przed płytą jak przed wyrzutem sumienia. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie umiałam się modlić, nie chciałam się rozczulać.
– Cześć – wyszeptałam tylko.
– Klaudia?
Odwróciłam się jak oparzona. To była ciocia Irena. Stała z torbą zniczy, w czapce i kurtce z lat 90., która wyglądała na kilka rozmiarów za dużą.
– Myślałam, że nie przyjdziesz – powiedziała spokojnie. – Ale dobrze, że przyszłaś.
Usiadłyśmy razem na ławce, nie patrząc sobie w oczy. Cisza była inna. Ciepła.
– Każdy człowiek zostawia po sobie bałagan – powiedziała Irena, zapalając jeden ze zniczy. – Ale to nie znaczy, że nie zasługuje na to, by ktoś zapalił mu świeczkę.
Spojrzałam na płomień, który tańczył na wietrze.
– Nie wiem, czy mu wybaczyłam – powiedziałam cicho. – Ale może to nie ma znaczenia.
– Może nie – przyznała Irena. – Ale może to, że tu jesteś, coś jednak znaczy.
Przytaknęłam. Pierwszy raz od dawna nie czułam tylko wstydu. Było coś jeszcze. Może... cień ulgi.
Zamknęłam ten rozdział
Wróciłam do domu późno. Mama już spała. W kuchni paliła się tylko lampka pod szafką. W powietrzu unosił się zapach zgaszonych zniczy i listopadowej wilgoci, który przyniosłam ze sobą. Zdjęłam kurtkę, postawiłam buty pod ścianą i na chwilę usiadłam przy stole.
Nie płakałam. Nie rozpadłam się. Ale coś we mnie się zmieniło, jakby stary pancerz wstydu stracił swoją szczelność. Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę matce, że zostawiła mnie samą w tym milczeniu. Nie wiem, czy chcę wiedzieć o ojcu więcej, niż już wiem. Nie chcę robić z siebie ofiary. Nie chcę, żeby ludzie patrzyli na mnie przez jego pryzmat. Ale chyba po raz pierwszy czuję, że mam prawo być kimś innym niż jego cieniem.
Za rok też pójdę na cmentarz. Może już nie wieczorem. Może w dzień. Może bez kaptura. Nie dla niego. Dla siebie. Nie jestem jego grzechami. Nie jestem jego nazwiskiem. Jestem sobą. Noszę jego twarz – jego oczy, jego sposób patrzenia, jak mówiła ciotka – ale moja historia nie musi kończyć się tam, gdzie zaczęła się jego.
Wstałam. Spojrzałam w ciemne okno. Odbiła się w nim moja twarz.
– Nie jestem tobą – powiedziałam cicho. I dopiero wtedy poczułam, że naprawdę to rozumiem.
Klaudia, 25 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na cmentarzu we Wszystkich Świętych poznałam prawdę o mężu. Teraz nie wiem, czy zasługuje choć na 1 znicz na grobie”
- „Gdy ktoś okradł grób mojego dziadka, zaczął się rodzinny festiwal pretensji. Winowajca zaskoczył nas wszystkich”
- „Wykosztowałam się na drogi stroik na Wszystkich Świętych, a on zniknął z grobu matki. Podejrzewałam tylko jedną osobę”

