Reklama

W kuchni piszczał czajnik. Zegar na ścianie wskazywał siedemnastą trzydzieści. Przekładałam pierogi na półmisku wyłożonym serwetką w czerwone choinki i pod nosem mruczałam kolędę „Wśród nocnej ciszy…” – wydało mi się to wyjątkowo ironiczne. Bo właśnie – cisza. A raczej… pustka.

Była samodzielna

Jeszcze dziesięć lat temu w ten sam wieczór byłam w ciągłym biegu – tu barszcz się przypalał, tam choinka przewracała, Julia biegała po domu, robiła zamieszanie i powtarzała, że święta to żywioł. Mój żywioł dziś nie przyszedł. I nie zamierzał.

– Mamo, naprawdę… muszę od tego wszystkiego odpocząć. Co roku to samo. Śledzie, życzenia, udawanie, że jesteśmy rodziną z reklamy. Ja już nie jestem dzieckiem – usłyszałam przez telefon dwa tygodnie temu.

– Oczywiście, kochanie. Należy ci się. Odpocznij – głos miałam obojętny.

Rozmowa zakończyła się szybko jak wiele naszych rozmów. Zresztą wiele rzeczy w naszym życiu zakończyło się szybko. Nie jestem matką, która robi awantury. Zawsze mówiłam, że chcę, by Julia była wolna, by żyła po swojemu. Dziś żyje, gdzieś w Egipcie. Dostałam zdjęcie – bikini, plaża, świąteczny drink z parasolką. Odpisałam: „Wyglądasz pięknie. Ściskam mocno”. Dodałam nawet serduszko. A teraz, siedząc z talerzem pierogów i patrząc na stół nakryty dla dwóch osób, nie umiem zjeść ani jednego.

Byłam sama

– To dobrze, że jest samodzielna, prawda, Stefciu? – zwróciłam się do portretu męża na komodzie.

On by coś powiedział. Pokręcił głową, cmoknął pod nosem, a potem – jak to on – podałby mi dłoń i powiedział: „Chodź, Basieńko, zatańczmy. Nawet jeśli tylko we dwoje”. Teraz jestem sama. I nie wiem, czy bardziej jestem z siebie dumna, czy siebie nienawidzę. Zasiadłam do stołu. Dwanaście potraw jak co roku. Nawet ten sam biały obrus, który Stefan dostał kiedyś od ciotki z Lublina. Wtedy mnie drażnił, bo ciągle trzeba było go krochmalić. Dziś wydawał mi się jedyną rzeczą na swoim miejscu.

W tle grała płyta, ale kolędy były nagrane sztucznie, bez ciepła. Przełączyłam na ciszę. Na stole leżał opłatek, już drugi raz niełamany. Rok temu Julia była, choć krótko – wpadła tuż przed Wigilią, z telefonem w ręku, spakowana na święta w górach. Zjadła trzy pierogi i wybiegła, a ja się cieszyłam, że była w ogóle. Tydzień temu zadzwoniła i powiedziała, że leci do Egiptu.

– Wesołych Świąt, mamo. Przepraszam, że mnie nie będzie.

– Nie szkodzi, kochanie. Baw się dobrze – powiedziałam, patrząc na swoje odbicie w oknie.

Nie miałam żalu w głosie. Nauczyłam się już mówić spokojnie, tak, żeby nikt nie pomyślał, że mi zależy bardziej, niż powinno.

Nie miałam żalu

Teraz siedziałam w milczeniu, obok pusty talerz. Teoretycznie dla wędrowca, praktycznie dla niej, choć wiedziałam, że nie zapuka. Sięgnęłam po łyżkę. Barszcz był gorący, poparzył mi usta. Odstawiłam talerz i spojrzałam w przestrzeń. Przed oczami stanęła mi scena sprzed lat – Julia, może ośmioletnia, z czerwonym nosem i włosami jeszcze mokrymi po kąpieli, siedziała naprzeciwko mnie, ze złożonymi rączkami.

– Mamusiu, a ten talerz to dla anioła? – Zapytała.

– Dla kogoś, kto nie ma dokąd pójść – odpowiedziałam.

– A jak przyjdzie, to go wpuszczę, dobrze?

Pokiwałam wtedy głową, uśmiechając się. Dziś byłam pewna, że nawet gdyby ktoś zapukał, nie otworzyłabym. Nie miałam siły. Zabrałam talerz z barszczem. Na kuchence czekał jeszcze kompot z suszu, ale nie chciałam go pić. Pachniał tak, jak święta pachniały, gdy byłam dzieckiem, kiedy moi rodzice jeszcze żyli, a ja wierzyłam, że rodzina zawsze siedzi razem przy stole. Usiadłam z powrotem i spojrzałam na telefon. Był milczący. Czekałam na życzenia, ale już przecież były wczoraj. Krótkie, w SMS-ie.

Pamiętała o mnie

W pokoju zrobiło się chłodno. Przyniosłam sobie koc. Siedziałam tak, aż zegar na ścianie zaczął wybijać dziewiętnastą. Jeszcze tylko pięć godzin i będzie po wszystkim. Po tej ciszy, w której niby wszystko było, a jednak brakowało najważniejszego.

Zegar wybił dwudziestą. Odsunęłam się od stołu, poprawiłam serwetki, choć nie było czego poprawiać, i ruszyłam do salonu. Włączyłam małą lampkę stojącą przy fotelu. Ciepłe światło padało na książkę. Wtedy zadzwonił telefon. Dźwięk rozerwał ciszę, jakby ktoś wrzucił kamień do spokojnej wody. Spojrzałam na ekran. Moja siostra Halina.

– No cześć, moja droga. Wesołych, chociaż to pewnie na wyrost – powiedziała, jak tylko odebrałam.

– Wesołych, Halu – odpowiedziałam cicho.

– Sama siedzisz?

– Tak. Julia wyjechała. Chciała odpocząć – powiedziałam i usiadłam z telefonem w ręku.

– Dokąd?

– Egipt. Słońce, piasek. Święta inaczej – spróbowałam się uśmiechnąć.

Po drugiej stronie zapadła cisza, ale znałam Halinę zbyt dobrze, by sądzić, że z niej zrezygnuje.

– A ty nie potrzebujesz czuć się kochana? – zapytała wprost.

Miała rację

Wpatrywałam się w plamkę światła na podłodze i szukałam słów. W końcu powiedziałam:

– Wychowałam ją na kogoś, kto nie czuje się zobowiązany. Sama sobie to zrobiłam.

– Basia… – zaczęła, ale przerwałam.

– Nie, Halu, naprawdę. Ja nie mówię tego z wyrzutem. To nie jest jej wina. Zawsze mówiłam, że ma żyć po swojemu, nie ma siedzieć przy mnie z litości. No to nie siedzi.

Po drugiej stronie znów cisza. Tym razem dłuższa.

– Może i miałaś dobre intencje, ale czasem te nasze wielkie wychowawcze pomysły kończą się samotnym stołem i pustym mieszkaniem – powiedziała w końcu.

Poczułam, że coś drga mi w gardle, ale przełknęłam szybko.

– Nie chcę, żeby czuła się winna. Ma swoje życie.

– A ty co masz?

– Barszcz i pierogi – powiedziałam półgłosem.

Halina parsknęła.

– Słuchaj, ja ci powiem tak. Można być dumną i można być samotną, ale jedno nie wyklucza drugiego. Masz prawo chcieć, żeby córka była przy tobie. Masz prawo to powiedzieć. I nie czyni cię to słabą.

Potrzebowała odpoczynku

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na zasłonięte okno, za którym zapadła już noc.

– No nic. Zadzwonię jutro. Może pogadamy spokojniej. Trzymaj się, Basieńko.

– Dobranoc, Halu. Dziękuję.

Julia wróciła dwa dni po świętach. Weszła jak zawsze – pewnym krokiem, z uśmiechem, z walizką w jednej ręce i telefonem w drugiej.

– Było pięknie. Potrzebowałam tego – powiedziała, rozpinając kurtkę.

– To dobrze. Przygotowałam kolację, zostało sporo – odpowiedziałam.

– Mamo, nie gniewaj się. Naprawdę musiałam złapać oddech. Zobacz, mam dla ciebie muszelkę. Zbieraliśmy je na plaży.

Podała mi maleńką, bladą muszlę. Uśmiechnęłam się słabo.

– Dziękuję. Ładna.

Usiadłyśmy do stołu, ale rozmowa się nie kleiła. Julia opowiadała o hotelu, o słońcu, a ja kiwałam głową.

– Ty się na mnie gniewasz – powiedziała w końcu.

– Nie. Po prostu jestem zmęczona.

– To nie była ucieczka przed tobą. Po prostu… od wszystkiego – dodała cicho.

Nie odpowiedziałam. Nie umiałam.

Barbara, 60 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama