„Wśród krzaków jeżyn poznałam smak słodkiego uczucia. Przekonałam się, że nawet dojrzałe owoce mogą boleśnie ukłuć”
„Ścieżka prowadząca w stronę lasu wyglądała tak, jak ją zapamiętałam – zarośnięta trawami, z kamieniami, o które zawsze się potykałam. Po lewej stronie ciągnął się rząd krzaków jeżyn. To one były moim pretekstem do wyjścia”.

- Redakcja
Gdy wsiadałam do autobusu jadącego do wsi, w której mieszkała moja rodzina, miałam ze sobą tylko torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami i głowę pełną chaosu. Miasto, które jeszcze niedawno wydawało mi się spełnieniem marzeń, teraz mnie przytłaczało. Zgiełk, pęd i nieustanne porównywanie się do innych sprawiły, że czułam się jak w klatce. Wiedziałam, że muszę uciec, najlepiej na wieś, do ciotki Haliny, która zawsze przyjmowała mnie z otwartymi ramionami.
Podróż trwała wieczność, ale gdy tylko wysiadłam, powitał mnie zapach łąk i śpiew kosów. Czułam, jakby czas tutaj płynął inaczej – wolniej, spokojniej, dokładnie tak, jak tego potrzebowałam. Ciotka Halina wybiegła z domu w fartuchu, jak zawsze z troską w oczach, i od razu zaczęła wypytywać, czy jestem głodna.
– Kamileczko, dziecko moje, jak ty mizernie wyglądasz. Chodź, zupę ci naleję, bo pewnie przez tę miejską gonitwę to zapomniałaś, jak się je – mówiła, przytulając mnie mocno.
Patrzyłam na nią i wiedziałam, że tu znajdę chwilowy azyl. Chciałam wrócić do prostych rzeczy, do spacerów po łąkach, do zbierania jeżyn, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Chciałam poczuć, że żyję naprawdę.
Zaskoczył mnie
Chciałam tylko trochę się przewietrzyć. Ścieżka prowadząca w stronę lasu wyglądała tak, jak ją zapamiętałam – zarośnięta trawami, z kamieniami, o które zawsze się potykałam. Po lewej stronie ciągnął się rząd krzaków jeżyn. To one były moim pretekstem do wyjścia. Podciągnęłam rękawy swetra, bo wiedziałam, że kolce nie mają litości, i zaczęłam zbierać owoce. Nie zauważyłam, że nie jestem sama.
– Widzę, że konkurencja się pojawiła – usłyszałam zza pleców męski głos.
Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam chłopaka o jasnych włosach, z łobuzerskim uśmiechem. Trzymał w ręku plastikowy pojemnik, już w połowie pełny jeżyn.
– Mateusz jestem. Ty pewnie od pani Haliny? – zapytał, mrużąc oczy od słońca.
Przytaknęłam niepewnie. Widziałam, że jest ode mnie może kilka lat starszy, ale czułam się przy nim jak nieopierzona nastolatka.
– To co, zbieramy razem? – zaproponował z takim luzem, że aż mnie zamurowało.
– Mogę cię zwolnić z tego obowiązku – odparłam, siląc się na żart. – Mam wprawę, ciotka mnie wysyłała tu od dziecka.
– Oj, nie, nie. Jeżyny najlepiej smakują, jak są zbierane w duecie. No i z kimś trzeba się posprzeczać o najlepsze krzaki – odpowiedział z uśmiechem.
Słuchał mnie
Spojrzałam na niego uważniej. Nie wyglądał na typowego chłopaka z wioski, który całe dnie spędza przy traktorze. Był inny. Jego spojrzenie nie uciekało w bok, patrzył prosto w oczy, bez cienia nieśmiałości. Rozmawialiśmy o owocach, o tym, które są najlepsze do ciasta, a które do jedzenia od razu, ale rozmowa szybko zeszła na inne tematy.
– A ty czemu tak sama po tych krzakach się tułasz? Miasto ci się znudziło? – zapytał.
Opowiedziałam mu o tym, że potrzebuję resetu, że wszystko ostatnio jest za szybkie, zbyt głośne. Słuchał bez przerywania, jakby znał to uczucie. Nie dorzucał od siebie pustych słów otuchy, tylko przytakiwał.
Zauważyłam, że przy nim czas płynął inaczej. Nie śpieszył się, nie zaglądał do telefonu, nie patrzył na zegarek. Był tu i teraz, a jego spokój udzielał się także mnie. Uśmiechał się do mnie tak, że czułam lekkie ciepło gdzieś w środku, jakby od słońca, chociaż tego dnia niebo zasnuwały chmury.
Na koniec zapytał:
– To co, spotkamy się jutro? Zostało jeszcze sporo jeżyn do zebrania.
Przytaknęłam bez wahania.
Czekałam na niego
Spotykaliśmy się codziennie. Zawsze przy tych samych krzakach. Zaczynało się od kilku wymienionych uwag o owocach, a potem rozmowa skręcała w zupełnie inne strony. Mateusz potrafił słuchać tak, że miałam wrażenie, jakby każda moja myśl była ważna. Pytał o rzeczy, których nie spodziewałam się usłyszeć od kogoś, kto znał mnie zaledwie od kilku dni.
– Jak to jest, że mieszkasz w mieście, a wolisz wieś? – zapytał pewnego dnia, gdy siedzieliśmy na skraju łąki.
– Chyba dlatego, że tam człowiek cały czas udaje – odpowiedziałam. – Tam trzeba być kimś, a tutaj mogę po prostu być. W mieście ludzie pytają, co robisz, a tutaj pytają, jak się czujesz.
Mateusz przytaknął, uśmiechając się pod nosem.
– No widzisz, a ja całe życie myślałem, że w mieście to dopiero człowiek żyje. A to wszystko nieprawda – spojrzał na mnie z takim rozbawieniem, jakby chciał się ze mną przekomarzać.
Myślałam o nim
Codziennie odkrywałam w nim coś nowego. Był prosty w tym, jak mówił o życiu, a jednocześnie miał w sobie coś, czego nie widziałam w nikim z miasta. Nie spieszył się z ocenami, nie szukał słów, które dobrze by brzmiały.
Kiedy opowiadałam mu o swojej pracy, o tym, jak czasem mam dość patrzenia na ludzi przez ekran monitora, kiwał głową, jakby to rozumiał, choć pewnie nigdy nie miał własnego biurka w klimatyzowanym biurze.
Z czasem przestaliśmy udawać, że chodzi nam o jeżyny. Koszyki zostawały coraz częściej puste, a my spacerowaliśmy ścieżkami, których nie znałam. Mateusz opowiadał o swoim dziadku, który nauczył go wszystkiego o lesie, o dzieciństwie spędzonym tutaj, o marzeniach, które wcale nie były związane z wielkim światem.
– A ty? – zapytał któregoś popołudnia, gdy usiedliśmy na starej ławce pod brzozami. – Czego ty byś chciała? Tak naprawdę?
Czułam coś
Milczałam chwilę, bo to pytanie wytrąciło mnie z równowagi. Chciałam powiedzieć, że nie wiem, ale prawda była taka, że chciałam… dokładnie tego. Tych chwil, tego spokoju, tego uśmiechu. Mateusz nie ponaglał, nie naciskał. Czekał.
Każdego dnia czułam, że budzi się we mnie coś nowego. Było to tak dziwne i niespodziewane, że sama siebie nie poznawałam. Przestawałam myśleć o wszystkim, co zostawiłam w mieście. Nawet nie zauważyłam, kiedy Mateusz stał się dla mnie kimś więcej niż towarzyszem w zbieraniu owoców. Zastanawiałam się, czy możliwe jest, by w tak krótkim czasie poznać kogoś bliżej niż tych, z którymi spędziłam lata.
Byłam pewna, że Mateusz też to czuje. Gdy śmiał się z moich żartów, gdy przypadkiem musnął moją dłoń, gdy patrzył na mnie tym swoim spokojnym, lekko zaczepnym spojrzeniem.
Byłam w szoku
To było jeden z tych spokojnych wieczorów u ciotki Haliny. Siedziałyśmy przy kolacji, a ona pytała, czy Mateusz znowu mnie wyciągnął na te swoje jeżynowe wyprawy.
– Dobrze, że Mateusz ma z kim chodzić, bo Julia daleko, a chłopak sam by się zanudził – rzuciła mimochodem, sięgając po kromkę chleba.
– Jaka Julia? – zapytałam, udając obojętność, choć serce zabiło mi mocniej.
– No przecież jego dziewczyna, studiuje we Francji. Cała wieś wie, że się kiedyś pobiorą.
Wbiło mnie w miejsce. Uśmiechnęłam się sztucznie i spytałam jeszcze o Julię, drążąc temat, który chciałam w tej chwili zignorować. Ciotka mówiła dalej, nieświadoma, że każde jej zdanie wbijało mi kolejne kolce.
W mojej głowie huczało. Jak mógł mi o niej nie powiedzieć? Czy naprawdę znów dałam się nabrać na czyjeś spojrzenia i uśmiechy? Myślałam, że to wyjątkowe, a jednak znowu byłam tylko tłem.
Czułam się zdradzona
Kolejnego dnia spotkałam go tam, gdzie wszystko się zaczęło. Stał przy krzakach, z koszykiem.
– Dziś chyba rekord zbiorów, co? – zagaił z tym swoim luzem, który teraz mnie drażnił.
– Mateusz, powiedz mi, czy Julia wie, że spędzasz całe popołudnia z dziewczyną z miasta? – zapytałam prosto, bez owijania.
– To nie tak… – zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
– A jak? Bo dla mnie wyglądało to tak, że się spotykamy, rozmawiamy, śmiejemy się, a ja myślałam, że to coś więcej – głos mi zadrżał, ale nie zamierzałam ustąpić.
Mateusz spojrzał gdzieś w bok.
– Julia jest we Francji, od dawna tam studiuje. My… to wszystko jest skomplikowane. Nie planowałem… – urwał, jakby sam nie wiedział, co chce powiedzieć.
– Nie planowałeś, ale wyszło jak zwykle – rzuciłam cicho.
Chciał zrobić krok w moją stronę, ale się cofnęłam. Wiedziałam już wszystko: byłam dla niego tylko letnią odskocznią. Może nawet nieświadomie, ale jednak. Mateusz wyglądał na rozdartego, ale ja czułam w sobie tylko pustkę i wściekłość.
Kamila, 22 lata
Czytaj także:
- „Chciałam udowodnić mężowi, że nie jest mi do szczęścia potrzebny. Wystarczyły 24 godziny, żebym odszczekała każde słowo”
- „Na urlopie w górach zapewniłam sobie niebanalne rozrywki. Przystojny góral najlepiej smakował pod gwieździstym niebem”
- „Wnuki mnie nie szanują, bo nie znam się na elektronice. Jestem jak niepotrzebny mebel, który tylko zbiera kurz”

