Reklama

Zima zawsze mnie uspokajała. Może dlatego, że wszystko przykrywała cienką warstwą ciszy, pod którą łatwiej było schować myśli. Tego wieczoru uparcie padał drobny śnieg, jakby chciał zasypać nie tylko chodniki, ale i to, co od lat zamiatałam pod dywan. Marek wyszedł wcześniej spać, bo twierdził, że jutro ciężki dzień — jak zwykle. Zostałam sama w salonie z herbatą, lampką i starym albumem, który znalazłam przypadkiem, szukając zupełnie czegoś innego.

Kartki pachniały kurzem. Przewracałam je bez większych emocji, aż nagle się zatrzymałam. Studniówka. Ja w zbyt odważnej jak na tamte czasy sukience, włosy upięte nieporadnie. I on. Piotr. Uśmiechnięty, trochę zuchwały, jakby cały świat był wtedy tylko dodatkiem do nas dwojga. Zrobiło mi się dziwnie duszno. Pamiętam, jak wtedy powiedział, pochylając się do mojego ucha:

— Zobaczysz, jeszcze będziemy się z tego śmiać.

Nie śmialiśmy się. On zniknął nagle, bez wyjaśnień, a ja nauczyłam się żyć dalej, bardzo poprawnie, bardzo rozsądnie. Studia, praca, Marek. Stabilność, cisza, brak kłótni i… brak dotyku, który coś znaczy.

Rozdzwonił się telefon. Alicja.

— Co robisz? — zapytała pełna tego swojego entuzjazmu.

Przeglądam stare zdjęcia. Zły pomysł.

— Najgorszy. Uważaj, jeszcze znajdziesz pierwszą miłość i zrobisz coś głupiego.

Zaśmiałam się, ale po rozmowie… wpisałam jego imię w wyszukiwarkę. Tylko tak sobie, z ciekawości — tak sobie wtedy to tłumaczyłam.

Pamiętał drobiazgi

Nie odpisał od razu. Wysłałam krótką wiadomość, właściwie neutralną — taką, która mogła znaczyć wszystko i nic: „Cześć. Natknęłam się na stare zdjęcie. Pomyślałam o tobie”. Gapiłam się w ekran, odkładałam telefon, brałam go z powrotem, jakby sam akt patrzenia mógł coś przyspieszyć. Kiedy w końcu odpowiedział, serce zabiło mi szybciej, czego nie potrafiłam sobie racjonalnie wytłumaczyć.

„Nie wierzę. Też ostatnio o tobie myślałem” — napisał. Od tego momentu rozmowa potoczyła się zaskakująco lekko. Najpierw wspomnienia ze szkoły, drobne żarty, pytania o to, gdzie nas rozrzuciło życie. Potem zdania robiły się dłuższe, mniej bezpieczne. Pisał o zmęczeniu, o tym, że nie wszystko ułożyło się tak, jak planował. Ja odpowiadałam podobnie, choć łapałam się na tym, że dobierałam słowa staranniej niż kiedykolwiek. Każda jego wiadomość zostawiała we mnie ciepło, którego nie czułam od dawna.

Wieczorem Marek zapytał:

— Co jutro na obiad?

Odpowiedziałam automatycznie, nawet nie podnosząc wzroku. Nasze rozmowy od dawna krążyły wokół spraw do załatwienia, terminów, rzeczy koniecznych. Z Piotrem było inaczej. Pytał, co mnie naprawdę ucieszyło w ciągu dnia. Pamiętał drobiazgi, które sama uważałam za nieważne.

Zaczęłam odkładać telefon ekranem w dół, bo chyba... czułam się winna. Zadawałam sobie pytanie, gdzie kończy się niewinna rozmowa, a zaczyna coś, co już zmienia mnie od środka. Odpowiedzi nie miałam, ale wiedziałam, że wracam do tych wiadomości zbyt chętnie.

Zaczęłam się bać

To on pierwszy napisał o spotkaniu. Zdanie było proste, niemal ostrożne, jakby badał grunt. Zapytał, czy wypilibyśmy kawę, tak po ludzku, bez wielkich deklaracji. Czytałam to kilka razy, zanim odpowiedziałam. W głowie miałam chaos, który próbowałam wszystko uporządkować. Tłumaczyłam sobie, że to tylko rozmowa, że dorośli ludzie mogą się spotkać po latach bez konsekwencji. Palce jednak drżały, gdy pisałam, że tak, możemy się zobaczyć.

Od tej chwili zaczęłam się bać. Nie samego spotkania, ale tego, co może się we mnie odezwać. Przypominałam sobie jego głos, sposób patrzenia, tę dawną łatwość bycia razem. Równocześnie widziałam siebie obecną — kobietę, która miała swoje życie, zobowiązania i partnera, z którym dzieliła codzienność. Te dwa obrazy nie chciały się połączyć.

Zadzwoniłam do Alicji. Znała mnie zbyt dobrze, by nie wyczuć napięcia.

— Spotykasz się z nim, prawda?

To tylko kawa — odpowiedziałam szybko.

— Wiesz, że najważniejsze rzeczy w życiu zaczynają się od „tylko”.

Milczałam chwilę, a potem przyznałam, że się boję. Alicja nie próbowała mnie uspokajać, raczej zadawała pytania, których sama unikałam. Pytała, czego mi brakuje i dlaczego akurat teraz wraca do mnie przeszłość. Broniłam się racjonalnością, mówiłam o ciekawości i domknięciu spraw sprzed lat, ale czułam, że to nie cała prawda.

Z Piotrem ustaliliśmy miejsce i dzień. Zima, mała kawiarnia, neutralny teren. Kiedy wysłał wiadomość z potwierdzeniem, poczułam coś na kształt ekscytacji, której dawno u siebie nie widziałam. Pomyślałam wtedy, kim jestem dla niego po tylu latach i kim jestem dla siebie samej. Odpowiedź była niepokojąco jasna.

Śmialiśmy się

Śnieg skrzypiał pod butami, kiedy szłam w stronę kawiarni. Zimno szczypało w policzki, ale ja i tak czułam gorąco, jakby ciało nie nadążało za porą roku. Przez szybę zobaczyłam go od razu. Siedział przy małym stoliku pod oknem, pochylony lekko do przodu. Przez moment miałam ochotę zawrócić, udawać, że to był zły pomysł. Weszłam.

Podniósł wzrok i uśmiechnął się niepewnie. Wstał za szybko, niemal niezgrabnie. Wyglądał inaczej, a jednocześnie znajomo. Miał w sobie coś z tamtego chłopaka i coś cięższego, dorosłego.

— Jadwiga… — powiedział cicho.

— Piotr — odpowiedziałam i nagle zabrakło mi innych słów.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Przez chwilę mówiliśmy o pogodzie, o drodze, o drobiazgach, które miały wypełnić ciszę. Potem przyszło to naturalne rozluźnienie, jakby lata nie istniały.

— Myślałem, że będziesz inna — przyznał.

— Lepsza czy gorsza?— zapytałam w żartach.

— Prawdziwsza.

Śmialiśmy się, a potem milczeliśmy, patrząc na siebie z uwagą. Opowiadał o swoim życiu, o błędach, które brał na siebie bez usprawiedliwień. Ja mówiłam o spokoju, który bardziej przypominał zawieszenie niż szczęście. Słuchał uważnie, jakby każde zdanie miało znaczenie. W pewnym momencie powiedział:

— Dobrze, że wtedy nam nie wyszło. Teraz wiem, czego nie chcę stracić.

Zapadła cisza, gęsta i znacząca. Poczułam, że jeśli nie odpowiem, zostanę znowu tylko kimś z przeszłości.

— Ja też — powiedziałam spokojnie. — Tym razem nie zostanę tylko wspomnieniem.

Nie padły obietnice. Było za to coś ważniejszego: świadomość, że to spotkanie nie było zamknięciem, lecz otwarciem.

Nie mogłam już udawać

Wracałam wolno, jakby każdy krok miał mi dać czas na ułożenie myśli. Ulice były znajome, a jednocześnie obce, bo szłam nimi już jako ktoś inny. Spotkanie nie było gwałtowne ani spektakularne, a jednak czułam w sobie ruch, którego nie potrafiłam zatrzymać. Nie chodziło o to, co powiedzieliśmy, lecz o to, czego nie musieliśmy nazywać.

W domu panowała cisza. Marek siedział przy stole i przeglądał coś w telefonie. Spojrzał na mnie uważniej niż zwykle.

Długo cię nie było — rzucił.

— Zatrzymałam się po drodze — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć nie całą.

Przez chwilę milczeliśmy. Miałam wrażenie, że coś we mnie prześwituje, jak zmiana, której nie da się jeszcze opisać, ale już widać jej kontur.

— Wszystko w porządku? — zapytał.

— Tak — skłamałam miękko, niemal z przyzwyczajenia.

Wieczór potoczył się zwyczajnie. Kolacja, kilka zdań o pracy, plan na następny dzień. W środku jednak nie byłam już tą samą kobietą, która wyszła z domu. Zrozumiałam, że nie da się cofnąć tego, co się we mnie obudziło, nawet jeśli bardzo bym chciała. Późnym wieczorem przyszła wiadomość od Piotra. Napisał tylko, że cieszy się, że mnie zobaczył, i że to spotkanie zostanie z nim na dłużej. Czytałam te słowa kilka razy, czując jednocześnie radość i strach. Bałam się decyzji, ale jeszcze bardziej bałam się powrotu do życia bez pytań. Leżąc obok Marka, patrzyłam w sufit i myślałam o odpowiedzialności za własne wybory. Nie mogłam już udawać, że nic się nie wydarzyło.

Chodziło o odwagę

Minęło kilka dni, a we mnie narastała cicha czujność. Nie było dramatów ani nagłych wyznań, tylko uważniejsze patrzenie na własne życie. Zaczęłam zauważać, jak wiele rzeczy robiłam automatycznie, jak często rezygnowałam z siebie, nazywając to dojrzałością. Rozmowy z Markiem stały się jeszcze bardziej poprawne, jakbyśmy oboje wyczuwali granicę, której żadne z nas nie chciało nazwać. On był obecny fizycznie, ja coraz bardziej nieobecna myślami.

Piotr nie pisał często. Jedna krótka wiadomość wystarczała, by przypomnieć mi, że ktoś widzi we mnie nie tylko rolę, którą od lat odgrywałam. Nie naciskał, nie obiecywał. Ta powściągliwość była dla mnie trudniejsza niż nachalność. Zostawiała przestrzeń na decyzję, której nikt za mnie nie podejmie. Zrozumiałam, że nie chodzi o powrót do przeszłości. Tamta dziewczyna ze zdjęcia już nie istniała, a ja nie chciałam nią być.

Chodziło o odwagę, by nie znikać z własnego życia, by nie odkładać siebie na później, które nigdy nie nadchodzi. Druga szansa nie zawsze oznacza nowy początek z kimś innym. Czasem oznacza pierwszą uczciwą rozmowę z samą sobą. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię. Wszystko jednak zmierzało ku lepszemu.

Jadwiga, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama