Reklama

Kiedy patrzę dziś na nasze wspólne zdjęcia, często się zastanawiam, jak to możliwe, że byliśmy razem aż dwadzieścia jeden lat. A może to tylko ja byłam z nim? Bo Paweł… Paweł był zawsze gdzieś daleko. W pracy, w delegacji, na spotkaniu z klientem. Ja sprzątałam, gotowałam, czekałam. Czasem całymi wieczorami, aż zadzwoni. Czasem przez sen szeptałam do jego poduszki, choć on dawno już spał w hotelu we Wrocławiu albo Katowicach.

Był ambitny, wiecznie w biegu, z telefonem przy uchu nawet przy śniadaniu. Ja – spokojna, cicha, zamknięta w sobie. Pracowałam w bibliotece, a potem już tylko w domu. Dzieci nigdy się nie pojawiły. Może dlatego tak długo czekałam, aż nasz czas „jeszcze nadejdzie”. Rocznica ślubu miała być właśnie tym momentem. Tym „oddechem”. Tak długo go planowaliśmy – a właściwie to ja planowałam. Paweł tylko się zgadzał.

– Super pomysł, Basieńko, zrobimy coś innego niż zwykle – mówił.

A potem przyszedł z tą propozycją: góry. Nie hotel, nie spa, nie leżenie z książką na tarasie. Góry. Szlaki. Ruch.

– Basia, nie chcę leżeć jak warzywo – powiedział. Zgodziłam się. Nie dlatego, że miałam na to ochotę. Tylko dlatego, że chciałam, żebyśmy byli wreszcie razem. Choć jeszcze ten jeden raz.

Chciał zdobywać świat

Pamiętam naszą rozmowę w samochodzie, gdy jechaliśmy przez zakręty w stronę Zakopanego. Cisza w aucie dusiła mnie bardziej niż klimatyzacja.

A może jednak hotel, masaż, cisza? – zaproponowałam ostrożnie.

– Żyje się raz, Basia. Chcę się ruszać, nie leżeć jak emeryt – odparł z uśmiechem, ale jednak wyczułam w tym jakąś presję. Jakby chciał powiedzieć: „Nie psuj mi tej rocznicy”.

Nie chciałam. Przysięgam, że nie chciałam.

Pierwszy dzień był naprawdę piękny. Niebo przejrzyste, jakby ktoś je umył. Szliśmy tylko krótkim szlakiem, takim, który zaczyna się w dolinie i kończy w schronisku, gdzie można usiąść, napić się herbaty i popatrzeć na drzewa. Paweł cały czas mówił, śmiał się z własnych żartów, opowiadał historie z pracy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Patrzyłam, jak jego oczy błyszczą, i myślałam: „Może jeszcze się uda. Może to właśnie teraz”.

Wieczorem w pensjonacie otworzyliśmy butelkę wina. Pierwszy raz od dawna poczułam, że jesteśmy razem, nie obok siebie. On mówił o tym, że może za rok pojedziemy do Włoch. Że trzeba coś zmienić, że szkoda życia. Przytulił mnie wtedy tak, jak dawno tego nie robił. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Tylko skinęłam głową i uśmiechnęłam się. A potem zasnęliśmy obok siebie, bez telewizora, bez jego laptopa na kolanach.

Drugiego dnia wstaliśmy wcześnie. Paweł aż tryskał energią. Ja byłam trochę zmęczona, ale nie chciałam tego mówić. Planował dłuższy szlak. Taki, który miał zająć nam cały dzień. Plecak, kanapki, termos. Ruszyliśmy o siódmej. Z początku było dobrze – las pachniał żywicą, słońce delikatnie przedzierało się przez liście.

Po dwóch godzinach zaczęłam się robić senna i nogi trochę mi ciążyły. On wyrywał do przodu. Zatrzymałam się i powiedziałam:

– Zatrzymaj się, może usiądziemy na trochę?

Ale on tylko rzucił przez ramię:

– Nie... jeszcze kawałek... dziwnie się czuję...

Zamarłam. Zwykle nie przyznawał się do żadnych dolegliwości. Odwrócił się wtedy, spojrzał na mnie jakoś niewyraźnie, po czym złapał się za klatkę piersiową.

– Paweł? Co się dzieje? Paweł?!

Upadł. Zanim do niego dobiegłam, już osunął się na ziemię.

Wszystko działo się poza mną

Pamiętam, że najpierw krzyczałam jego imię, raz po raz, tak głośno, że aż gardło mnie zabolało. Potem próbowałam go podnieść, ale był ciężki, bezwładny. Wiedziałam, że coś jest bardzo nie tak. Nigdy wcześniej nie widziałam, jak ktoś umiera. Nigdy nie byłam tak przerażona.

Telefon w ręce drżał mi tak, że ledwo trafiłam w odpowiedni numer. Ratownik po drugiej stronie mówił spokojnie, wyraźnie. Kazał sprawdzić puls, ale nie umiałam go wyczuć. Kazał zacząć pierwszą pomoc. Robiłam wszystko, jak mi kazał, ale Paweł nie reagował. Leżał z otwartymi oczami, które patrzyły w jakieś miejsce za moim ramieniem.

Zjawili się ludzie. Nie wiem skąd. Jakaś para w średnim wieku, jakiś chłopak z plecakiem. Ktoś przejął ode mnie pomoc, ktoś inny przykrył go bluzą. Ktoś próbował mnie odciągnąć, ale nie chciałam się ruszyć.

W końcu usłyszałam hałas śmigłowca. Teren był trudny, więc zeszli kawałek dalej. Ratownicy byli szybcy, sprawni, ale nikt nie mówił, że będzie dobrze. Kiedy jeden z nich spojrzał na mnie, już wiedziałam. Jego twarz była spokojna, poważna. Nie było już nadziei.

Zrobiła pani wszystko, co mogła – powiedział jeden z ratowników, zniżając głos.

– To miał być nowy początek... On nie miał nawet pięćdziesiątki… – odpowiedziałam cicho, nie wiedząc, czy mówię do niego, do siebie, czy do Pawła.

Potem było cicho. Tylko szum drzew i ten dziwny spokój, który przychodzi, kiedy już wiadomo, że nic nie da się zrobić. Gdy wróciłam do pensjonatu, jego rzeczy leżały tam, jakby miał zaraz wrócić spod prysznica. Buty, kurtka, jego zegarek na stoliku nocnym.

Najgorsze były te słowa

Do domu wracałam sama. Z urną. I chociaż wszystko we mnie bolało, wiedziałam, że najgorsze dopiero się zaczyna. Nikt nie wiedział, że tam przez chwilę znów byliśmy razem.

Na początku nie umiałam o tym mówić. Nie chciałam. Odpowiadałam krótko, jeśli w ogóle. Wszyscy pytali, jak to się stało, gdzie dokładnie, co zrobili ratownicy. Mówili: „Straszne”, „Współczujemy”, „Biedna jesteś”. Ale po kilku dniach pojawiło się coś innego. Niedowierzanie.

– Paweł? W górach? Z tobą? – zapytała sąsiadka z dołu, poprawiając siatkę z zakupami. – A nie znowu w delegacji?

Wzruszyłam ramionami, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi. Podobno mówił wszystkim, że jedzie do klienta. Że będzie poza miastem kilka dni. Nikomu nie wspomniał, że zabiera mnie na rocznicę. Jakby się wstydził. Albo jakby nie chciał, żeby ktokolwiek o nas wiedział.

Znajoma z jego pracy zatrzymała mnie na mieście.

– On zawsze mówił, że nie ma czasu na urlopy... to naprawdę był wasz pierwszy wyjazd od lat?

Skinęłam głową, bo nie miałam siły odpowiadać. A potem cicho dodałam:

– Tak. Tylko ja wiem, jak bardzo chciałam, żeby było normalnie...

Ludzie zaczęli gadać za moimi plecami. „Może to nie tak było”, „Może on był sam, a ona tam pojechała za nim”, „Może się pokłócili”. Czułam się, jakbym śniła. Jakby moje wspomnienia nie miały znaczenia. Nikt nie widział nas razem na tym szlaku. Nikt nie zrobił nam zdjęcia. Nawet ja nie miałam niczego – żadnego dowodu, że przez chwilę naprawdę byliśmy blisko.

Wchodziłam do pustego mieszkania, siadałam przy stole i gapiłam się na zegar. Każdy jego ruch przypominał mi, że jestem sama. Nawet nasza rocznica – ta, która miała być punktem zwrotnym – zamieniła się w opowieść, w którą nikt nie wierzył. Nawet ja zaczęłam się zastanawiać, czy to naprawdę się wydarzyło.

Miałam do niego żal

Po pogrzebie dom był cichy w sposób, którego wcześniej nie znałam. Cisza Pawła zawsze była pełna obecności – jego komputer w drugim pokoju, oddech za ścianą, krzątanina w kuchni, gdy robił sobie kawę. Teraz to była inna cisza. Głucha. Nieobecna.

Zaczęłam słuchać jego wiadomości głosowych. Zwykłe rzeczy. „Kupić coś na kolację?” albo „Jadę już, będę za pół godziny”. Naciskałam „odtwórz” po kilka razy, żeby znów usłyszeć, jak wypowiada moje imię. Miałam wrażenie, że jeśli przestanę tego słuchać, zapomnę jego głos.

Wysypywałam zdjęcia z pudeł, patrzyłam na nasze młodsze twarze. Tyle lat minęło, a ja wciąż stałam obok niego jak cień. Teraz ten cień był jedynym, co mi zostało.

Czułam żal. Do niego, do siebie. Że nie powiedziałam, jak bardzo się bałam tych gór, że wolałam hotel. Że zgodziłam się na coś, czego nie chciałam, tylko dlatego, żeby znów poczuć się kochana. A potem złość – czemu nie zwolnił, nie posłuchał, że trzeba odpocząć, po prostu usiąść? Zawsze pchał się dalej, jakby przed czymś uciekał.

Zaczęłam pisać pamiętnik. W brulionie, który dostałam kiedyś od niego, z kartkami w kratkę i dedykacją na pierwszej stronie: „Dla Basi, żeby wreszcie zaczęła pisać to, co myśli”. Przez lata nie napisałam w nim ani słowa. Teraz zaczęłam. Bo nie miałam już komu powiedzieć.

„Czy gdybym wtedy nalegała na hotel, on by żył? Czy można umrzeć z nadmiaru ambicji?” – zapisałam pewnego wieczoru i długo patrzyłam na to zdanie.

Nie odpowiedziałam sobie. Nie chodziło tylko o góry. Chodziło o wszystko, co było przed nimi. O lata ścigania się z czasem, z życiem, z oczekiwaniami. A ja stałam obok, czekając, aż mnie zauważy. W końcu zauważył. Ale było już za późno.

Okłamywał wszystkich dookoła

Tydzień po pogrzebie zadzwonił do mnie Marek – brat Pawła. Nie odzywał się od miesięcy. Wiedziałam, że nie byli sobie szczególnie bliscy, ale jego głos zaskoczył mnie ciepłem.

Musimy się spotkać, Basia. Chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział bez zbędnych wstępów.

Umówiliśmy się w kawiarni niedaleko ich rodzinnego domu. Przyszedł w kurtce, którą pamiętałam jeszcze z wesela jego córki. Usiadł naprzeciwko mnie, długo się nie odzywał. W końcu westchnął i spojrzał prosto w moje oczy.

– Wiesz… ja nie wiedziałem, że tam byliście razem. On mówił, że ma spotkanie z inwestorem.

Zatkało mnie. Myślałam, że może to jakieś nieporozumienie. Może coś przekręcił. Ale Marek wyjął telefon, pokazał mi wiadomość. „Jadę w Tatry, muszę spotkać się z facetem od inwestycji. Dam znać, jak wrócę”.

Pamiętam, że trzymałam filiżankę i nagle straciłam ochotę na kawę.

– Czyli ukrywał to przed wami – powiedziałam bardziej do siebie niż do niego.

Marek pokiwał głową.

– Nie wiem czemu. Może chciał udawać, że dalej jest tym zapracowanym gościem z terminarzem pełnym spotkań. Może się wstydził powiedzieć, że jedzie… po prostu odpocząć. Z tobą.

Poczułam, jak robi mi się w środku zimno. Byłam tajemnicą. Nawet wtedy. Nawet w momencie, który miał być tylko dla nas.

– A ja myślałam, że w końcu jesteśmy razem naprawdę – wyszeptałam, nie patrząc już na Marka.

Nie odpowiedział. Co miał powiedzieć? Że mnie rozumie? Że też mu żal? To nie była jego rocznica. To nie on nosił w plecaku kanapki dla dwojga. To nie on trzymał Pawła za rękę, kiedy ten przestawał oddychać.

Wróciłam do domu i długo nie potrafiłam usiąść. Chodziłam z pokoju do pokoju, jakby czegoś szukała. Ale przecież wszystko już wiedziałam. Nie byliśmy parą. Byliśmy niedopowiedzianym przypisem w jego życiu.

Barbara, 46 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama