Reklama

Zawsze byłam tą, która miała wszystko pod kontrolą. Dobra praca w agencji reklamowej, wynajmowane mieszkanie w centrum, niezależność i wieczne poczucie, że mogę wszystko – a przynajmniej tak mi się wydawało. Piotra poznałam przypadkiem, na konferencji branżowej. Miał w sobie coś, co sprawiało, że człowiek chciał być bliżej – spokój, pewność siebie, błysk w oku.

Rozmawialiśmy o kampaniach marketingowych, ale on od razu zaproponował kawę. Potem była kolacja, wspólne spacery, noce pełne rozmów. Czułam się jak w romantycznym filmie. Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem. Było idealnie – dzieliliśmy obowiązki, wspólne pasje, a nawet konto. „Na co nam dwa, skoro i tak wszystko robimy razem?” – przekonywał. Zgodziłam się bez namysłu. Przecież ufałam mu. To był przecież mój Piotr – dojrzały, odpowiedzialny, troskliwy. A potem...

– Naprawdę wszystko trzymacie na jednym koncie? A ty masz dostęp? – zapytała któregoś wieczoru Magda.

– No jasne – roześmiałam się. – Zaufanie to podstawa, prawda?

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta podstawowa zasada stanie się początkiem mojej utraty wolności.

Zaczął mnie rozliczać

Pierwszy raz coś mnie zakuło, gdy wróciłam z zakupów i zobaczyłam, że Piotr siedzi przy komputerze z wyciągiem z naszego konta.

– Serio? 200 zł na kosmetyki? Kremy i podpaski? Po co ci tyle rzeczy? – rzucił, nawet na mnie nie patrząc.

– Bo lubię o siebie dbać – odpowiedziałam zaskoczona tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszałam.

– A ja lubię mieć na koncie coś więcej niż zero na koniec miesiąca – powiedział z ironią, zerkając na mnie spod brwi.

Zaśmiałam się nerwowo.

– Przecież zarabiamy oboje. To nie tak, że ci coś zabieram.

– Natalia, ale to są nasze wspólne środki – powiedział spokojnie, ale chłodno. – Nie chodzi o to, że ci zabraniam, tylko żebyś myślała czasem, zanim coś kupisz.

Myślała. Owszem, zaczęłam. Tylko nie o kosmetykach, ale o tym, dlaczego zaczęłam czuć się jak uczennica tłumacząca się nauczycielowi. Następne dni były spokojne. Ale potem znowu: uwaga o lunchu z koleżankami, komentarz o rachunku za kawę, którą można było sobie odpuścić. Każda z tych drobnostek miała niby sens – „chodzi o oszczędzanie”, „budżet domowy”, „planowanie”. Ale ja zaczynałam się wycofywać. Coraz częściej nie mówiłam o zakupach. Przestawałam kupować drobiazgi dla siebie.

– To nie był jeszcze powód do paniki. Przecież to tylko pieniądze, prawda? – mówiłam sobie.

Tylko że z każdym tygodniem miałam wrażenie, że z mojego życia wycieka coś więcej niż złotówki.

Traciłam swoją niezależność

– Hej, nie widziałaś mojej karty? – zapytałam pewnego ranka, sięgając po portfel.

Miałam kupić bułki, a na moim miejscu w kuchni leżała tylko kartka z listą zakupów.

– A, zgubiłaś? – Piotr uniósł brew, nie odrywając wzroku od telefonu.

– Niczego nie zgubiłam. Wczoraj wieczorem ją miałam.

– Może ci wypadła. Nie panikuj, zastrzegłem ją już rano i zamówiłem nową.

– A mogłeś mi powiedzieć?

– Po co ci stres? Zrobiłem to za ciebie. Wiesz, że teraz wszystko opłacam i mam to lepiej ogarnięte – odpowiedział z takim spokojem, że przez chwilę zwątpiłam, czy to naprawdę coś dziwnego.

Tylko że nowa karta nie przyszła. Mijały dni, potem tygodnie. A Piotr zawsze miał jakąś wymówkę – system, bank, zapomniał, będzie w przyszłym tygodniu. I tak przestałam mieć dostęp do konta, które miało być „nasze”. Pieniądze? Dawał mi, gdy potrzebowałam. „Ile ci trzeba?”, pytał. I czułam się jak dziecko błagające o kieszonkowe.

– Piotr mówi, że to dla naszego dobra, ale ja się czuję, jakby mnie odcinał – wyznałam mamie, podczas niedzielnego telefonu.

– Kochanie, on chce tylko zadbać o waszą przyszłość. Daj mu się prowadzić. Ty masz być kobietą – odpowiedziała z takim przekonaniem, że coś we mnie pękło.

Kobietą. Czyli kim? Kimś zależnym? Siedzącym cicho?

– Gdzie była ta dziewczyna, która sama opłacała czynsz, umawiała spotkania, jeździła taksówką po całym mieście? – zapytałam siebie wieczorem, patrząc w lustro. Odpowiedź nie była miła. Zniknęła.

Odkryłam jego wydatki

Siedziałam na kanapie z jego laptopem na kolanach. Piotr zapomniał się wylogować z banku – zwykle pilnował tego jak świętości. Nie chciałam podglądać, naprawdę. Ale przypadkiem kliknęłam historia operacji i wtedy… poczułam zimny pot na karku.

Wypłata 3000 zł. Dwa tygodnie wcześniej. Kolejne – 1500 zł, tydzień temu. I jeszcze jedna – 800 zł. Wszystkie oznaczone jako „transakcja własna”.

Kiedy wrócił, siedziałam przy stole z laptopem otwartym na jego kontach.

Dlaczego wypłaciłeś 3000 zł i nic nie powiedziałeś? – zapytałam cicho.

– Bo nie muszę się z każdej złotówki tłumaczyć – odpowiedział bez mrugnięcia okiem.

– Ale ja nic o tym nie wiedziałam!

– Bo nie musisz wiedzieć wszystkiego – dodał zimno, wracając do kuchni, jakby nic się nie stało.

Zamknęłam komputer i poczułam, że dłonie mi drżą. Już nie chodziło o pieniądze. Chodziło o władzę, którą miał. I której nadużywał.

– Czyli ja mam pytać o każde 50 zł na krem, a ty możesz wypłacać tysiące, nie mówiąc słowa?

Nie odpowiedział. W tamtej chwili coś we mnie zgasło. Może zaufanie. Może resztki poczucia bezpieczeństwa.

Poczułam, że nie jestem już partnerką. Byłam kimś, kogo można kontrolować – pomyślałam, patrząc na jego plecy, gdy znikał w łazience.

Miałam dość kontroli

– Nie mam nic swojego. Ani pieniędzy, ani życia – wyszeptałam do Magdy przez telefon.

– To nie jest miłość. To pułapka. Wróć do siebie – odpowiedziała bez wahania.

Milczałam chwilę.

– Nie wiem, czy potrafię.

– Natalia… potrafisz. Przecież ja cię pamiętam z czasów, kiedy byłaś nie do zatrzymania. Miałaś siłę za trzech. Gdzie ona się podziała?

Wtedy zrozumiałam, że nikt inny mi tego nie powie. Że muszę to sobie przypomnieć. Wieczorem powiedziałam Piotrowi, że chcę z nim porozmawiać. Usiadł na kanapie z miną człowieka, który spodziewa się przeprosin.

Chcę rozdzielić nasze finanse. I wyprowadzam się – powiedziałam bez drżenia w głosie.

– Więc po prostu odchodzisz? Po tym wszystkim?

– Po tym wszystkim właśnie muszę odejść.

Zobaczyłam coś, czego nie widziałam u niego od miesięcy – cień prawdziwego strachu.

– Natalia, przecież ja cię kocham. Robiłem to wszystko z troski. Żebyśmy mieli stabilność…

– Nie. Robiłeś to, żeby mnie kontrolować. I przestałam się na to zgadzać.

Nie płakałam. On też nie. Tylko jego oczy stały się nagle puste, jakby nie rozumiał, co się właściwie wydarzyło. Spakowałam się w jedną noc. Rano wyszłam z walizką i głową pełną chaosu. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale wiedziałam jedno – dalej nie będzie mnie przy nim.

Zaczęłam nowe życie

Wynajęłam kawalerkę. Małą, z mikroskopijną kuchnią i zapachem starych książek, ale była moja. Każdy poranek budził mnie ciszą – bez dźwięku Piotra szykującego się do pracy, bez jego komentarzy, bez napięcia w powietrzu. Było dziwnie. Ale też – lżej.

Założyłam własne konto bankowe. Sama ustawiłam hasło, sama ustaliłam limit. Gdy pierwszy raz zapłaciłam kartą za kawę – zwyczajną latte w plastikowym kubku – chciało mi się płakać ze wzruszenia. To była najważniejsza kawa w moim życiu.

Nie było łatwo. Zdarzało mi się patrzeć na wyciąg z konta z lękiem, liczyć każdy grosz. Ale to był mój lęk. Nie narzucony, nie kontrolowany przez nikogo. Czułam się samotna. Momentami cholernie. Ale nie czułam się już bezradna.

Natalia, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama