Reklama

Czasem się zastanawiam, jak to się stało, że tak się pogubiłam. Z osoby, która miała marzenia, energię, plany – stałam się cieniem. Kimś, kto wraca wieczorem z pracy, gotuje obiad, sprząta, pierze i jeszcze z wyrzutami sumienia patrzy na górę prania, której nie zdążył ogarnąć. Może to nie jest jeszcze dno, ale na pewno coś bardzo blisko.

Mam trzydzieści pięć lat i mam wrażenie, że życie przeszło obok mnie. Przemek, mój mąż, od dwóch lat nie ma pracy. Niby szuka, ale jakoś nigdy nic z tego nie wychodzi. Ja pracuję, żebyśmy mieli z czego żyć. Opłacam rachunki, robię zakupy, czasem nawet jeszcze mu coś przyniosę do pokoju, kiedy „odpoczywa” po intensywnym dniu przed komputerem. Najgorsze, że przestałam się już nawet złościć. Złość by znaczyła, że mi jeszcze zależy.

Bywały momenty, że chciałam krzyczeć. Miałam ochotę wyrzucić go za drzwi, spakować walizkę i zostawić go z tym jego wiecznym „jutro się ogarnę”. Ale zaraz potem pojawiał się ten głos w głowie: „A może się naprawdę zmieni? A może będzie żałował? A jeśli ja popełnię błąd?”. I tak trwam. Od dwóch lat żyję jak automat. Coraz częściej myślę o rozwodzie. Cicho, bez awantur. Po prostu odejść. Czasem zerkam na nasze zdjęcie ślubne. Nawet nie jestem już zła na tę dziewczynę z białym welonem. Po prostu jej współczuję. Nie miała pojęcia, co ją czeka.

Sama siebie zaskoczyłam

– Przemek, musimy coś ustalić – powiedziałam cicho, kiedy położył nogi na stoliku i sięgnął po pilot.

– Teraz? Może wieczorem, co? Właśnie zaczyna się mecz.

– Nie. Teraz.

Nie patrzył na mnie. Udawał, że nie czuje napięcia w moim głosie. Ale czuł. Wiem to, bo nie przełączył kanału. Położył pilot na podłokietniku i westchnął teatralnie.

– No to mów.

Chcę rozwodu – wypaliłam. Tak, jak się zrywa plaster.

Zamarł. Na moment zamarło wszystko. Nawet telewizor jakby ucichł. Spojrzał na mnie dopiero po kilku sekundach.

– Kasia… Ty tak na poważnie?

– Tak.

– Ale… dlaczego? Przecież... Przecież jest dobrze, nie?

– Naprawdę tak myślisz? Że jest dobrze? Ty nie pracujesz, nic nie robisz w domu, nie pamiętam, kiedy ostatnio mnie przytuliłeś bez powodu. Ja tu wszystko sama ciągnę, a ty tylko mówisz, że „jesteś na etapie rozsyłania CV”. Ile można?

– No ale jestem! Kasia, czy ty myślisz, że mnie to bawi? Że ja chcę tak żyć? Próbuję. Tylko mam ciężki czas. Potrzebuję jeszcze trochę… czasu.

Zamilkłam. Słyszałam to już wcześniej. Tyle razy.

Ja się zmienię, serio. Zobaczysz. Daj mi szansę, ostatnią. Proszę cię… – głos mu się łamał.

– Przemek…

Pracuję nad sobą. Już prawie miałem rozmowę o pracę, ale coś nie wyszło. Ale teraz, serio, dam radę. Proszę cię, nie zostawiaj mnie.

Patrzyłam na niego i nie poznawałam go. Te łzy. To błaganie. Czy to jeszcze prawdziwe emocje, czy teatr, który odgrywał, bo znał scenariusz?

„Czy ja znowu daję się nabrać?” – myślałam. – „Ile razy mam słuchać tych samych obietnic?”. Widziałam w jego oczach strach. Przez ułamek sekundy pomyślałam: „a może naprawdę zasługuje na jeszcze jedną szansę?”. Tu właśnie popełniłam błąd.

Miałam to na filmie

Telefon zawibrował późnym wieczorem, kiedy leżałam już w łóżku. Przemek spał na kanapie w salonie – niby dlatego, że mu gorąco razem, że tak wygodniej, ale oboje wiedzieliśmy, że to tylko wymówka. Nie umiałam już spać obok niego.

Na ekranie – Anka. „Musisz to zobaczyć. Ktoś mi wysłał. To z ostatniego weekendu” – napisała. Odpisałam: „Co się dzieje?”. Po chwili przyszedł plik wideo. Otworzyłam. Zobaczyłam ujęcie z imprezy – ktoś nagrywał z ukrycia, śmiechy, muzyka, szum rozmów. I wtedy usłyszałam znajomy głos. Przemek.

– Zobaczycie, jeszcze wydoję tę idiotkę do zera, a potem ją zostawię – powiedział, śmiejąc się z kimś, kogo twarz zniknęła poza kadrem. – Ona myśli, że ja cierpię. A ja po prostu czekam, aż spłaci kredyt za auto i zacznie brać nadgodziny. Wtedy dopiero powiem: pa, kochanie.

Wstrzymałam oddech. Przewinęłam. Odtworzyłam jeszcze raz. I jeszcze raz. Nie dało się tego pomylić. Wybrałam numer Anki. Odebrała od razu.

– Skąd to masz? – zapytałam, drżącym głosem.

Bartek nagrywał filmiki z imprezki. Przemek gadał obok. On nie wiedział, że to się nagrało. Dopiero dziś przeglądał, zauważył to i od razu mi wysłał.

– Anka... on mówił o mnie.

– Wiem. Kasia, sama słyszałaś. On cię niszczy. Trzymasz się go, bo boisz się być sama. Ale przecież nie jesteś sama. Masz mnie. I masz swój rozum. Nie pozwól mu sobą pomiatać.

Zamilkłam. Ręka mi drżała, telefon niemal wypadł z dłoni. To wszystko było kłamstwem. On mnie nigdy nie kochał. Wszystko, co mówił rano, to tylko teatr. Czułam, jak coś we mnie się budzi. Nie żal, nie smutek. Czysta wściekłość.

Już nie dałam się nabrać

Weszłam do salonu bez słowa. Przemek siedział na kanapie z kubkiem kawy, rozczochrany, w szarym t-shircie, który kiedyś sama mu kupiłam. Teraz już tylko mnie drażnił. W ręce miałam telefon, z którego od razu, bez żadnego ostrzeżenia, włączyłam głośno nagranie.

Dźwięk odbił się echem od ścian.

– Co to… co to jest? – podniósł głowę, zamarł.

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w niego, czując, jak zaciska mi się gardło.

– Kasia, ja… ja nie wiem, co to ma znaczyć…

– To twoje słowa. Z soboty. Na imprezie. Może chcesz, żebym ci puściła jeszcze raz?

Zerwał się z kanapy, wyciągnął ręce w moją stronę.

– Poczekaj, proszę, to musiało być jakieś nieporozumienie, ja byłem… byłem pijany. To głupi żart, no…

– Żart?! – krzyknęłam. – Żartujesz sobie ze mnie od lat! Ty myślisz, że ja jestem kim? Krową do wydojenia? Do czego jeszcze mnie wykorzystasz? Może kredyt na nową konsolę, co?

– To nie tak, jak myślisz. Bartek mnie podpuścił, powiedział coś i ja… no po prostu palnąłem!

– Przestań! – wrzasnęłam. – Nie kłam. Powiedziałeś to, co myślisz. Tylko myślałeś, że nikt nie usłyszy.

Chciał podejść, ale się cofnęłam. Oczy miał szeroko otwarte, nagle zrobił się taki malutki, taki niegroźny. Ale to było tylko złudzenie.

– Kasia, proszę cię, przecież... przecież mówiłem, że się zmienię!

– Tak. Mówiłeś. A potem mówiłeś, że potrzebujesz czasu. A jeszcze potem, że próbujesz. I nic. Zawsze tylko gadanie.

Złapałam torbę i wyciągnęłam z szafy jego walizkę.

Wynoś się. Dzisiaj.

– Gdzie ja pójdę?

– Nie obchodzi mnie to.

– Kasia, ale ja nie mam gdzie…

– Może do tej, co się śmiała z tobą. Może wam się będzie razem dobrze śmiało, jak skończysz pod mostem.

Zatrzasnęłam drzwi sypialni z hukiem. Poczułam coś innego niż pustkę. Płonęłam. Złością. Ale i ulgą.

Próbował mną manipulować

Tej nocy nie spałam ani minuty. Leżałam na łóżku z szeroko otwartymi oczami, czując, jak adrenalina powoli opuszcza moje ciało, zostawiając po sobie drżenie rąk i pustkę w brzuchu. Za drzwiami sypialni słychać było, jak Przemek chodzi z kąta w kąt, mamrocze coś pod nosem, szura butami. Co chwilę podchodził pod drzwi, jakby chciał zapukać. Nie odważył się.

Gdy w końcu wyszedł – trzasnęły drzwi wejściowe – zrobiło się nienaturalnie cicho. Tak cicho, że aż niepokojąco. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Anki.

– Żyjesz? – zapytała od razu. – Już mi Bartek pisał, że Przemek pytał, czy może przenocować.

Wyrzuciłam go – powiedziałam ochryple. – Po tym nagraniu… nie mogłam inaczej.

– I bardzo dobrze. On cię robił w balona od dawna. Ale powiedz, jak ty się czujesz?

Usiadłam na łóżku, tuląc kolana.

– Sama nie wiem. Wiesz, to jest takie dziwne uczucie… Jakby ktoś zdjął ze mnie ciężki plecak, ale pod spodem zostały rany. I one dopiero teraz zaczynają boleć.

– Kasia… – Anka westchnęła. – Ty tyle lat ciągnęłaś ten związek sama. On ci nie dorastał do pięt. Ty byłaś za dobra. Za lojalna. A on to wykorzystał.

Zawahałam się.

– Może ja naprawdę nie byłam dla niego nikim ważnym? Może tylko kontem, sprzątaczką i jadłodajnią?

– Tak, byłaś dobrą wróżką – odburknęła. – I on myślał, że tak będzie zawsze.

Spojrzałam w okno. Ulica była pusta, latarnie dawały ten żółty, nijaki blask. Myślałam o ostatnich latach. O tym, jak sama jeździłam na zakupy, jak sama płaciłam rachunki, jak sama pocieszałam siebie po kolejnym jego „zacznę od poniedziałku”. Jak śmiał się, kiedy mówiłam o terapii dla par. Jak kręcił głową, gdy prosiłam, żeby coś zmienił.

Wtedy telefon zawibrował. SMS od Przemka. „Przepraszam. Wrócę rano po rozmowie. Muszę pogadać. Nie odcinaj mnie tak. Nie dasz rady beze mnie”. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.

– Anka… On pisze, że bez niego nie dam rady.

– Oczywiście, że tak pisze – warknęła. – To klasyk. Manipulatorzy tak robią, kiedy czują, że tracą kontrolę. Nie daj się nabrać. On chce wrócić na twoją kanapę.

Zacisnęłam powieki. Bałam się. Ale coś we mnie było już nieodwracalnie inne.

– Anka… ja nie wrócę do niego.

– I to jest pierwsza zdrowa rzecz, jaką powiedziałaś od dawna.

Ignorowałam te wiadomości

Następnego dnia obudziłam się z uczuciem, którego dawno nie czułam – cisza nie była ciężka. Była… spokojna. Przemka nie było w domu. W kuchni leżała tylko jego bluza i paragon ze stacji, jakby specjalnie chciał zostawić ślad, że „jest w pobliżu”. Nie obchodziło mnie to.

Zrobiłam sobie kawę i, przełykając gorycz, zadzwoniłam do prawniczki poleconej przez koleżankę z pracy.

– Oczywiście, możemy zacząć procedurę. Proszę tylko o kilka podstawowych informacji…

Rozmawiałyśmy dwadzieścia minut. Przez cały ten czas czułam się tak, jakby ktoś wreszcie podał mi rękę, kiedy tonęłam.

Kiedy się rozłączyłam, zauważyłam kolejną wiadomość od Przemka: „Nie rób tego. Wszystko przemyślałem. Wrócę, zmienię się. Potrzebuję tylko, żebyś mnie wpuściła”. Zignorowałam.

Zamiast tego umówiłam się na spotkanie z Bartkiem – tym, który nagrał wszystko. Początkowo było mi głupio, że mam się z nim widzieć. Nie wiedziałam, jak się zachować. Czy podziękować? Czy udawać, że to normalne?

Spotkaliśmy się w kawiarni, w której kiedyś bywałam z Przemkiem… zanim przestał wychodzić z domu.

– Hej, Kasia – powiedział Bartek, poprawiając czapkę. Wyglądał na trochę spiętego. – Przepraszam, jeśli to jakieś dziwne… Ale chciałem, żebyś wiedziała, że nie zrobiłem tego celowo. Nie chciałem nic niszczyć. Tylko pomóc.

– Nie musisz przepraszać – pokręciłam głową. – Gdyby nie to wideo… nie wiem, co by było. Może dalej tkwiłabym w tym wszystkim.

Bartek westchnął ciężko.

– Jak usłyszałem, jak on o tobie mówi… serio, zatkało mnie. Znam go trochę, ale nie wiedziałem, że aż tak…

– Ja też nie wiedziałam – przyznałam.

Usiedzieliśmy chwilę w ciszy. Czułam wdzięczność, ale też… żal, który dopiero teraz zaczynał wychodzić ze mnie warstwami, jak pył z pękniętej ściany.

Tego samego dnia zaczęłam sprzątać. Nie tak zwyczajnie. Raz na zawsze. Do worków powędrowały jego bluzy, puste butelki po tanim alkoholu, zeszyty z niedokończonymi planami na „nowy biznes”, które miały mnie zaczarować. Każda rzecz, którą wyrzucałam, była jak kolejny wydech. Jak odzyskiwanie miejsca. I powietrza.

Wieczorem telefon znów się odezwał. „Ostatni raz proszę. Porozmawiajmy”. Wyłączyłam dźwięk. Po raz pierwszy od lat czułam, że moje życie zaczyna należeć do mnie.

Mam czas dla siebie

Minęły trzy tygodnie. Przemek próbował jeszcze kilka razy – SMS-y, wiadomości głosowe, nawet kartkę zostawił w skrzynce. Z każdą zignorowaną próbą czułam, jak wraca coś, co straciłam dawno temu: spokój. Kontrola. Godność. Nie, nie było łatwo. Wieczorami dopadała mnie samotność – nie taka, jak kiedyś, gdy byłam z kimś obok, a i tak czułam się opuszczona. To była samotność... czysta. Nowa. Zgodna z prawdą.

Sprawy rozwodowe ruszyły. W biurze powiedziałam, że biorę kilka dni wolnego. Nikt nie pytał, po co. A nawet gdyby, nie zamierzałam tłumaczyć. Spakowałam małą walizkę, wsunęłam ją do bagażnika, zamknęłam drzwi mieszkania na klucz. Bez dramatów, bez rozglądania się za siebie.

Pojechałam nad morze. W listopadzie nie było tłumów. Zimny wiatr targał włosy, fale były niespokojne. Ale właśnie tego potrzebowałam. Weszłam na pustą plażę i stałam, wpatrując się w wodę. Odetchnęłam głęboko. Nikt mnie nie wołał. Nikt nie jęczał, że jest głodny. Nikt nie zadawał mi idiotycznych pytań o to, kiedy będę miała „czas dla niego”. Byłam sama. I było mi z tym... dobrze.

Katarzyna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama