Reklama

Zawsze uważałam, że porządna kobieta zna wartość pieniądza. Że najpierw się trzy razy zastanowi, zanim coś wrzuci do koszyka. I że jak mąż haruje, to żona nie powinna mu jeszcze dokładać do krzyża swoimi fanaberiami. Tylko co ja tam wiem. Teraz młodzi mają swoje pomysły na życie. A jak się coś powie nie po ich myśli, to zaraz jesteś zazdrosna albo złośliwa. Mój syn zawsze był grzeczny, pracowity. Żadnych problemów z nim nie miałam. I jako matka, chciałam, żeby trafił na kobietę, która go doceni. Taką, co nie tylko do zdjęcia się uśmiecha, ale i obiad ugotuje, posprząta. No ale... mój syn wybrał inaczej.

Myślałam, że to żart

Kiedy pierwszy raz przyprowadził ją do mnie na obiad, myślałam, że to jakieś żarty.

– Mamo, poznaj Anitę – powiedział, jakby przywiózł mi bukiet kwiatów, a nie pannę z długimi paznokciami.

Stałam w fartuchu przy zlewie, ręce jeszcze miałam mokre od mycia sałaty. Ona za to w futerku, choć na dworze było dwadzieścia stopni. Na nogach kozaki i torebka. Markowa, wiadomo. Pomyślałam: „Aha, będzie ciekawie”.

– Dzień dobry, pani Jadwigo – zaświergotała.

– Dzień dobry – odparłam. – Siadajcie, obiad gotowy.

Anita spojrzała na stół z miną, jakbym położyła na nim martwego szczura.

– Och, jaki domowy klimat… Michał mówił, że pani tak pysznie gotuje. Tylko ja teraz jestem na diecie bezglutenowej. I bez laktozy. Ale ziemniaki chyba mogę – dodała, uśmiechając się jak dziecko, które właśnie przyznało się do ściągania.

– To będziesz głodna, kochanieńka – mruknęłam i postawiłam sałaty kapusty na środku.

Michał chrząknął, jakby go coś w gardle uwierało.

– Mamo, może przygotujesz coś innego dla Anitki?

– A może ty, synku, następnym razem powiesz wcześniej, co twoja królewna jada? – odparłam słodko. – To jej zrobię... kanapkę z powietrza.

Anita się zaśmiała. Myślała, że to żart.

Nie rozumiałam go

Sądziłam, że może to tylko pierwsze wrażenie, że może się z czasem jakoś dotrzemy. Jednak im częściej ją widziałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że synowi pomyliły się priorytety. Bo ona nie była żoną.

– Wiesz może, ile kosztują buty, które Anita miała ostatnio na sobie? – zagadnęłam go któregoś dnia, gdy przyszedł sam, pożyczyć wiertarkę.

A po co ci to wiedzieć?

– Bo mam identyczne, tylko z bazaru. Czterdzieści dziewięć dziewięćdziesiąt. Jej pewnie cztery stówki kosztowały.

Syn przewrócił oczami i pokręcił głową.

– To jej pieniądze. Zarabia, więc wydaje.

– Zarabia? Przecież ona... to znaczy, czym ona się teraz zajmuje?

– Ma bloga modowego.

– Aha – skinęłam głową, choć nie miałam pojęcia, co to znaczy. – I co, ten blog płaci rachunki?

– Czasem ma współprace, jakieś barterowe rzeczy... różnie.

Czyli ty płacisz rachunki – stwierdziłam wprost. – A ona za to pokazuje ludziom, jakie ciuchy nosi?

– Mamo, bez przesady...

– Wiesz, że ja cię kocham, ale jak patrzę, jak ona chodzi po domu w satynowym szlafroku i trzaska selfie przy zlewie, to mnie mdli.

Ona się po prostu realizuje, a ty się zachowujesz, jakbyś była z innej epoki.

Byłam w szoku

Najgorsze było to, że Michał coraz mniej do mnie przychodził. A jak już przychodził, to z telefonem w ręce, co chwilę zerkał, jakby się bał, że księżniczka mu zniknie z ekranu.

– Mamo, daj nam już spokój – powiedział w końcu, kiedy zaproponowałam mu bigos do słoika.

– Przecież sam narzekasz, że ci się kończy kasa przed wypłatą. A potem patrzę na nią – nowa torebka, nowe paznokcie, nowe rzęsy. I co tydzień nowy płaszcz. To się samo finansuje?

Michał westchnął i wziął bigos, ale nie skomentował. Kilka dni później Anita zadzwoniła.

– Mamo? Możemy wpaść po twoje pierogi? Bo Michał tak się za nimi stęsknił!

– Możecie. A ty się stęskniłaś za czym? Za sałatką z jarmużu?

– Oj, no co mamo! – zaśmiała się słodko. – Ja już jem gluten! Znaczy... robię wyjątki!

– Wyjątki to ja robię dla rodziny, a nie dla influencerek w cekinach.

– Ale mamo...

– Dobra, przyjedźcie. Ale pamiętaj: do kuchni się wchodzi w fartuchu, a nie w szpilkach.

W niedzielę przyjechali. Ona w płaszczu tak różowym, że aż bolały oczy. W torebce piesek. Prawdziwy. Z kokardką.

– Co to jest?! – wrzasnęłam.

To nasz nowy członek rodziny, mamuniu! – zawołała Anita z triumfem. – On też uwielbia pierogi!

Popatrzyłam na psa. Popatrzyłam na syna.

Martwiłam się o syna

Niedziela minęła, a ja dalej nie mogłam dojść do siebie po tej różowej rewii mody. Anita chyba myślała, że kamera za nią chodzi, bo nawet jak brała sztućce, to robiła to z gracją jak na gali rozdania Oscarów.

– Mamo, a może byśmy razem poszły kiedyś na zakupy? – zapytała nagle, gdy zmywałyśmy naczynia.

– A po co, dziecko?

– No, żebyś sobie coś fajnego kupiła. Jakieś ładne spodnie. Albo bluzkę. Zawsze w tym samym chodzisz.

– W tym samym, bo to wygodne.

– Oj, mamo... Każda kobieta zasługuje, by się poczuć wyjątkowo.

– A ja się wyjątkowo czuję, jak zrobię rosół na pięć litrów i wszystkim smakuje.

Anita zachichotała. Pół godziny później Michał wziął mnie na bok.

Czemu ty jej tak dokuczasz?

– Bo martwię się o ciebie.

– Ale czego się boisz?

– Że jak się kiedyś kasa skończy, to pójdzie szukać innego księcia. Tyle ci powiem. Ona nie wygląda mi na kobietę, która ugotuje ci rosół, jak zachorujesz.

Michał spuścił wzrok.

Ona naprawdę mnie kocha, mamo.

– Może i kocha. Ale siebie trochę bardziej.

Popatrzył na mnie smutno

Wiedziałam, że prędzej czy później stanie się to, co się stało. Michał przyszedł do mnie wieczorem, sam, bez zapowiedzi. Siedział przy stole, grzebał łyżką w zupie, ale nie jadł.

Coś się stało? – spytałam w końcu.

– Pokłóciliśmy się z Anitą.

– A to coś nowego?

– Tym razem... inaczej. Poważnie. Poszło o wakacje. Chciałem gdzieś taniej, bo ledwo się budżet domyka, a ona się obraziła, że „nie po to ślub brała z zaradnym facetem, żeby spędzać urlop na polu namiotowym”.

Parsknęłam, choć mi nie było do śmiechu.

– No tak... przecież ona z tych, co to nawet na plażę idą w szpilkach.

– Powiedziała, że jeśli nie stać mnie na jej standardy, to ona się będzie musiała nad wszystkim „poważnie zastanowić”.

– Mówiłam ci...

– Wiem, mamo, ale człowiek jest głupi, jak się zakocha.

Siedzieliśmy w ciszy. Michał wyglądał jak chłopiec, nie jak dorosły facet.

– A wiesz, co jest najgorsze? – powiedział cicho. – Że ja naprawdę ją kocham. I nadal chcę, żeby to się jakoś ułożyło. Tylko że... ona chyba naprawdę myśli, że życie to zdjęcia i drogie buty.

Podeszłam i pogłaskałam go po głowie.

– Synu, zakochać się można w księżniczce. Jednak życie warto przeżyć z człowiekiem.

Popatrzył na mnie smutno.

– Może masz rację, mamo. Może pora zdjąć różowe okulary.

– I schować różowego pieska do szuflady.

Wiedziałam, że tak będzie

Minęło kilka tygodni, odkąd Michał wtedy przyszedł. Nie pytałam o szczegóły. Czekałam, aż sam zechce pogadać. Jednak coś się zmieniło. Coraz częściej wpadał sam. Czasem przynosił bułki, czasem tylko siedział. Jakby znów potrzebował matki. Aż któregoś dnia usiadł przy stole i rzucił krótkie:

Wyprowadziła się.

Spojrzałam na niego, ale nie było łez, nie było żalu. Był spokój.

I co, zabrała psa?

– Tak. I blender, i pół szafy.

– No i dobrze. Lepszy pusty kąt niż dom pełen ciszy.

Westchnął i się uśmiechnął.

– Wiesz, mamo, ona nie była zła. Po prostu... inna. Powiedziała, że nie chce co miesiąc „żyć na granicy wstydu”.

– A ty?

– A ja nie chcę żyć na granicy zdrowego rozsądku.

Uśmiechnęłam się.

– No to może w końcu znajdziesz sobie kobietę, która wie, że szczęście to nie nowa torebka.

– A ty mi pomożesz ją znaleźć?

– Tylko jak mi przyprowadzisz następną w brokacie, to nawet herbaty nie dostanie.

Michał się roześmiał. I ja też. Może i jestem z innej epoki. Jednak jak patrzę na to wszystko, to coraz bardziej się cieszę, że taką epokę przeżyłam. Gdzie zupę się gotowało, a nie robiło jej zdjęcia.

Jadwiga, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama