Reklama

Wstawałam codziennie o szóstej. Zanim otworzyłam oczy, przez kilka sekund łudziłam się, że może dzisiaj coś się zmieni. Że może Michał wstanie pierwszy, zrobi kawę, zapyta, jak spałam. Ale nie. Jak co dzień to ja zsuwałam się z łóżka, zakładałam szlafrok, schodziłam do kuchni. Parzyłam kawę, brałam szybki prysznic, suszyłam włosy, malowałam się w pośpiechu. Śniadanie jadłam w samochodzie – zazwyczaj coś z poprzedniego dnia: jogurt, suchą bułkę. W pracy byłam punktualnie. Słuchałam cudzych problemów i ściskałam zęby, żeby nie wybuchnąć własnymi. Wieczorem wracałam do mieszkania, w którym od roku nic się nie działo. Michał siedział na kanapie. Jak zwykle.

Mój mąż od roku szukał czegoś odpowiedniego. Na początku mu współczułam. Stracił etat – wiadomo, ciężko. Gotowałam mu obiady, wspierałam go, tłumaczyłam rodzinie, że to tylko tymczasowe. Ale z czasem nie potrafiłam już tego znosić. Nadal pracowałam, robiłam zakupy, planowałam posiłki, prałam. A Michał tkwił w tych samych dresach, przed telewizorem lub komputerem. Nie okazywał skruchy. Nie mówił „dziękuję”, za to często słyszałam: „nie przesadzaj”.

Nic nie robił

Zaczęłam czuć wobec niego coś, czego wcześniej w ogóle nie znałam. Nie była to nienawiść – raczej ciężka, lepka niechęć, która we mnie gniła. Nie za to, że nie pracował, ale że mu nie zależało, że z mojej codzienności wyssał wszystko, co było ciepłe i żywe. Pewnego poranka, gdy jeszcze spał, weszłam do sypialni i powiedziałam:

– Mógłbyś dziś chociaż wstawić pranie?

– Zrobię to potem. Nie bądź taka spięta – mruknął i przewrócił się na drugi bok.

Wróciłam do domu później niż zwykle, bo musiałam zostać w pracy dłużej. Kiedy przekręciłam klucz w zamku, uderzył mnie zapach nieświeżego powietrza. W kuchni panował nieopisany bałagan. Zlew pełen był brudnych naczyń, na blacie okruszki, skórki od banana, puste opakowania po jedzeniu. Na stole stał kubek z resztką zaschniętej kawy.

Michał jakby nie zauważył mojego wejścia. Siedział z laptopem na kolanach i oglądał serial. Stałam chwilę w przedpokoju, patrząc na to wszystko.

– Cześć – powiedziałam. – Robiłeś coś dzisiaj?

Michał zdjął jedną słuchawkę i spojrzał na mnie obojętnie.

– Cały dzień coś się działo, nie było okazji – odpowiedział, jakby to miało coś wyjaśniać.

Irytował mnie

Patrzyłam na niego i czułam, jak narasta we mnie złość. Oparłam się o framugę i ścisnęłam dłonie.

– Nie zrobiłeś prania, nie odkurzyłeś, nawet talerza po sobie nie włożyłeś do zlewu. Ja pracuję na cały etat, wracam zmęczona, a ty siedziałeś cały dzień przed komputerem?

– Przesadzasz. I tak ci dobrze – mruknął, nie patrząc już na mnie. – Masz pracę, masz dom, co się czepiasz?

To zdanie mnie zaskoczyło. Wtedy poczułam, że nie chcę już tak dalej. Do tej pory powtarzałam sobie, że to tylko etap, że przecież nie zawsze tak będzie, że muszę być wyrozumiała. Ale tamtego wieczoru przestałam czuć współczucie. Zostało tylko zmęczenie i cicha, twarda myśl, że jestem sama w tym wszystkim.

– Czy naprawdę myślisz, że mnie to nie wykańcza? – zapytałam.

– Jakbyś miała źle, to byś coś zmieniła, nie? – odpowiedział bez emocji, nie odrywając wzroku od monitora.

Nie odpowiedziałam. Zrobiłam kolację, zjadłam w milczeniu i poszłam spać. Ale długo nie mogłam zasnąć. W głowie mieliłam jego słowa i po raz pierwszy nie próbowałam go tłumaczyć. Kolejnego dnia wspomniałam Michałowi, że znalazłam ciekawy kurs zawodowy, bezpłatny, organizowany online.

– Może spróbujesz? Nic nie tracisz – powiedziałam.

Spojrzał na mnie, jakbym mówiła w obcym języku.

– Nie zamierzam siedzieć z jakimiś przegrywami. Po co się napinasz? Ty zarabiasz, to nam wystarcza.

Nie chciał pracować

W mojej głowie pojawiła się myśl, której nie miałam siły wypowiedzieć na głos. Myśl o odejściu. O tym, że może gdzieś indziej da się oddychać.

Tego dnia udało mi się wyjść z pracy wcześniej. Była dopiero czternasta, gdy otworzyłam drzwi do mieszkania. W środku panowała cisza. Zdjęłam buty, powiesiłam płaszcz, zajrzałam do salonu. Michał leżał na kanapie, przykryty kocem. Spał. Zatrzymałam się w progu. Patrzyłam na niego długo i bez żadnych emocji. Nie było we mnie złości ani żalu, tylko pustka.

Poszłam do kuchni, zrobiłam sobie kawę, usiadłam przy stole i wyciągnęłam laptopa. Otworzyłam przeglądarkę i zaczęłam przeglądać ogłoszenia o pracę. Po prostu chciałam zobaczyć, co jest. W oko wpadła mi jedna oferta – w innym mieście, nowe stanowisko, ciekawy zakres obowiązków. Zatrzymałam się nad tym ogłoszeniem dłużej niż nad innymi. I po chwili, nie zastanawiając się, wysłałam swoje CV.

Nic nie rozumiał

Wieczorem zjedliśmy razem kolację. Michał mówił coś o śmiesznym filmie, który oglądał w ciągu dnia. Śmiał się sam do siebie, jakby w ogóle mnie przy stole nie było. Siedziałam naprzeciwko, kroiłam pomidora i nie odzywałam się ani słowem.

– Co taka cicha jesteś? – zapytał w końcu, unosząc brwi.

– Po prostu jestem zmęczona – odpowiedziałam i wróciłam do jedzenia.

Później, kiedy siedział w salonie i przeglądał internet, ja zaczęłam układać w szafie rzeczy, które mogłabym spakować. Kilka ubrań, kosmetyczka, dokumenty. Schowałam to wszystko z powrotem, ale w głowie układałam już plan.

Napisałam do siostry. Zapytałam, czy mogłabym u niej przenocować, jeśli zajdzie potrzeba. Odpisała niemal natychmiast: „Zawsze”. Michał nie zauważył niczego. Przeszedł obok mnie, beztroski jak zawsze.

– Znowu jesteś zła bo nie wyrzuciłem śmieci? – rzucił, zerkając na mnie kątem oka.

– Nie. Już nawet nie jestem zła. Po prostu mi się nie chce.

Nie odpowiedział nic. Następnego dnia, tuż po południu, zadzwonił telefon. Głos kobiety po drugiej stronie był ciepły i rzeczowy.

– Pani Agnieszko, chcielibyśmy zaprosić panią na rozmowę kwalifikacyjną. Czy pasuje pani piątek, godzina dziesiąta?

Zgodziłam się bez zawahania. Ustaliłyśmy szczegóły. Kiedy się rozłączyłam, przez chwilę siedziałam w ciszy, trzymając telefon w dłoni. Poczułam dreszcz nadziei.

Zaczęłam od nowa

W piątek pojechałam na rozmowę. Gdy dotarłam do nowego miasta, miałam jeszcze trochę czasu, więc poszłam pieszo. Rozmowa odbyła się w jasnym biurze. Zrobili dobre wrażenie. Gdy wyszłam na ulicę, powietrze wydawało się lżejsze. Nie wiedziałam, czy dostanę tę pracę, czy się przeprowadzę, czy to będzie początek czegoś lepszego. Ale jedno było jasne – już nie czekałam, aż coś się samo zmieni. Już nie czekałam, aż on wstanie z kanapy i zacznie znów żyć. Przypomniały mi się jego słowa.

– I tak ci dobrze.

Wtedy bolały. Teraz brzmiały jak pusty dźwięk, bo dobrze to było za mało. Chciałam czegoś więcej. Chciałam czuć, że oddycham, że mam wpływ, że to moje życie.

Agnieszka, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama