„Wrzesień jeszcze się nie skończył, a już trzeba wyciągać kasę na Dzień Nauczyciela. Ale 200 zł to chyba przesada?”
„Czyli jeśli nie mam dwustu złotych, to powinnam się wstydzić. Zabawne, że nie przypominam sobie podobnego entuzjazmu, gdy szukali chętnych do pomocy przy pikniku klasowym – wtedy nagle nikt nie miał czasu”.

- Redakcja
Ledwo zaczęła się szkoła, a już zbierają kasę na Dzień Nauczyciela. Po 200 zł od łebka. „Na kwiaty, bon i coś słodkiego” – napisała ta odwieczna skarbniczka na grupie klasowej. Serio? Dzieci ledwo wróciły z wakacji, a rodzice mają sponsorować komuś październikowy prezent. I nie, to nie było pytanie, tylko gotowa decyzja. Ktoś ośmielił się zaprotestować? Został zmiażdżony falą wiadomości z serii „jeśli ktoś nie chce brać udziału, nie musi, ale prosimy nie psuć atmosfery”.
Atmosferę to psuje właśnie ta presja. Bo przecież chodzi o dzieci, prawda? A może jednak o to, żeby pani dostała coś lepszego niż w zeszłym roku, bo wtedy Basia z 3C mówiła, że „ich wychowawczyni miała prezent za 600 i była wzruszona aż do łez”.
Ktoś kiedyś powiedział, że szkoła uczy życia. I faktycznie – uczy, że jak nie dasz, to dziecko wróci do domu z płaczem. A ty będziesz tą matką, co „zepsuła pani święto”. I tak to się kręci.
Uraziłam świętość
„Kochani, zbliża się Dzień Edukacji Narodowej, więc jak co roku robimy prezent dla naszej kochanej pani Kasi!” – napisała Agata, samozwańcza przewodnicząca komitetu rodzicielskiego, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć oczy.
– Już? – mruknęłam, patrząc na datę. 16 września. – No tak, przecież po trzech tygodniach nauki to już pora na świętowanie.
Klasowa grupa aż się gotowała. Po chwili doszło drugie:
„Proponuję po 200 zł od dziecka. Kwiaty, karta podarunkowa, coś słodkiego. Zróbmy to z klasą!”.
Klasą? Za dwie stówy to ja mogę przez tydzień gotować obiad z deserem. A nie fundować pani Kasi kolejne perfumy.
„Może po 50 zł?” – odważyła się napisać mama Marty.
Agata zareagowała w sekundę:
„Szanuję, ale 50 zł to trochę mało. Chyba chcemy, żeby pani się poczuła doceniona?”.
Doceniona…
„Przepraszam, ale 200 zł to naprawdę sporo. Dla jednej osoby?” – wpisałam, zanim rozum zdążył mnie powstrzymać.
„Alina, nikt ci nie każe. Ale to tylko raz w roku. Nie warto oszczędzać na nauczycielu swojego dziecka”.
Aha. Czyli już jestem tą najgorszą. Oszczędzam na edukacji dziecka, nie mam serca, pewnie jeszcze w domu mówię, że szkoła to strata czasu. Ciekawe, czy moje dziecko dostanie mniejszą porcję tortu na klasowym świętowaniu. Spojrzałam na telefon. 23 nowe wiadomości. Chyba uraziłam świętość.
Spojrzała na mnie podejrzliwie
– Mamo, a wiesz, że pani Kasia lubi czekoladki z orzechami i perfumy o zapachu wanilii? – zapytała Maja przy kolacji, grzebiąc widelcem w makaronie.
– Tak? Skąd wiesz? – uniosłam brew.
– Bo Zuzia z pierwszej ławki mówiła, że jej mama rozmawiała z panią i już wiedzą, co kupić. A i że ma być duży bukiet z białych róż, bo pani lubi klasykę.
Zamrugałam.
– Duży bukiet, perfumy i jeszcze czekoladki?
– No, i bon do sklepu, żeby pani mogła sobie sama coś wybrać.
– A wy na matematyce to się jeszcze czegoś uczycie czy już tylko planujecie, co kupić?
Maja spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Mamo, a ty dałaś pieniądze?
Wzięłam łyk herbaty, żeby zyskać na czasie.
– Jeszcze nie. Zastanawiam się.
– Ale mamo! Wszyscy dają! Nawet Kasia, ta co zawsze ma brudne buty! – rzuciła dramatycznie.
– Czyli jak wszyscy skaczą z okna, to ty też?
– Mamo, to nie to samo…
– Właśnie to samo. Chodzi o to, że nikt nie zapytał, czy ktoś ma na to pieniądze. Od razu 200 zł, jakbyśmy wszyscy prowadzili hotel w Sopocie.
– Ale jak nie dasz, to mnie nie wpiszą do kartki! – zmartwiła się Maja. – A ja chciałam się podpisać.
Zamknęłam oczy.
– Porozmawiam jutro z panią Agatą – westchnęłam. – Ale nie obiecuję, że pani Kasia będzie miała perfumy za pół pensji.
Musiałam zareagować
Na drugi dzień, kiedy odprowadzałam Maję pod szkołę, dostrzegłam Agatę. Stała pod bramą. Lakierowane botki, płaszczyk, okulary przeciwsłoneczne. Obok niej stały dwie inne mamy, z minami jakby zaraz miały wręczać Oscary, a nie odprowadzać dzieci do podstawówki.
– Cześć – zagaiłam, podchodząc. – Masz chwilę?
Spojrzałam na Agatę wymownie.
– Jasne – uśmiechnęła się promiennie. – Coś nie tak?
– Chodzi o tę zrzutkę na Dzień Nauczyciela. Te 200 zł… no, może warto zapytać wszystkich, czy to nie za dużo?
Agata uniosła brew.
– Przecież pytałam! Napisałam, że można zgłaszać swoje propozycje. Nikt nie protestował. No, oprócz ciebie.
– Wiesz, może nie wszyscy się odzywają, bo nie chcą wyjść na skąpców – próbowałam spokojnie.
– To tylko 200 zł – wtrąciła się mama Sylwii – Na buty wydajesz więcej.
– Tylko że ja buty kupuję sobie, nie pani Kasi.
– Myślę, że przesadzasz – Agata uśmiechnęła się chłodno. – Poza tym, dzieci będą robić laurki, więc pani Kasia dostanie też coś „od serca”, skoro o to ci chodzi.
Spojrzałam na nią. Ton głosu miły, twarz uśmiechnięta, ale było w tym wszystkim coś... zaciętego.
– Po prostu wydaje mi się, że warto rozmawiać, a nie tylko stawiać wszystkich pod ścianą – odparłam.
– To może zajmij się tym w przyszłym roku – rzuciła Agata. – Zobaczymy, jak ci pójdzie.
– Może tak zrobię – odpowiedziałam.
Bo jeśli mamy fundować komuś święto, to może warto, żeby nie odbywało się cudzym kosztem.
Mieli mi za złe
Wróciłam do domu zła jak osa. Rzuciłam torebkę na krzesło i od razu usiadłam z kawą przy stole. Telefon co chwilę pikał – grupa klasowa znowu eksplodowała. Otworzyłam z niechęcią.
„Kochani, prośba, żeby nie robić zbędnych napięć na grupie” – napisała Agata. – „To miała być miła inicjatywa, nie pole do negocjacji budżetu”.
„Nie wszystkich stać. Można było zaproponować różne opcje” – odważyła się napisać mama Marty.
„Każdy może dać, ile chce. Ale my ustaliliśmy 200 zł, żeby prezent był porządny. Jeśli ktoś da mniej, trudno. Lista będzie z imionami tylko tych, co się dołożyli do głównej kwoty” – odpisała mama Oli.
Zaparowały mi okulary. Lista z imionami?! Co to, kartka wstydu?
„To jakaś forma segregacji? Może od razu czerwone kropki obok nazwisk?” – napisałam bez ogródek.
W odpowiedzi – cisza. A po pięciu minutach:
„Alina, naprawdę nie rozumiem twojej postawy. Chodzi o wdzięczność. Nasza pani wkłada serce w wychowanie naszych dzieci” – napisała Agata.
Aha. Czyli jeśli nie mam dwustu złotych „wdzięczności”, to powinnam się wstydzić. Zabawne, że nie przypominam sobie podobnego entuzjazmu, gdy szukali chętnych do pomocy przy pikniku klasowym – wtedy nagle nikt nie miał czasu.
„A może każdy da po 20 zł i dzieci zrobią coś samodzielnie? Może coś od nich jest więcej warte?” – zaproponowała mama Magdy.
„Nie bądź naiwna. Pani nie potrzebuje kolejnego kubka z napisem «Najlepsza nauczycielka świata»” – napisała jedna z mam.
A może właśnie potrzebuje tylko tyle?
Wzięłam głęboki oddech
Wieczorem przy kolacji temat wrócił, choć bardzo starałam się go uniknąć.
– Mamo, pani Kasia powiedziała, że nie chce się prezentu. Że wystarczy, jak będziemy się dobrze zachowywać – powiedziała Maja, pakując widelec z makaronem do buzi.
– No widzisz. Może pani wcale nie potrzebuje tych perfum.
– Ale Zuzia powiedziała, że i tak będzie prezent, bo jej mama już zamówiła bon do perfumerii.
Westchnęłam. Czyli jednak. Pociąg jedzie dalej, niezależnie od zdrowego rozsądku.
– Mamo… a ja będę w kartce?
Popatrzyłam na nią. Miała tę minę, jakby świat się miał skończyć, jeśli nie znajdzie się na liście podpisów. Wzięłam głęboki oddech.
– Wiesz co, Majka? Będziesz. Ale podpiszesz się tylko, jeśli coś od siebie zrobisz. Narysujesz laurkę, napiszesz życzenia.
– A nie wystarczy, że dasz pieniądze?
– Nie. Bo jak ja dam pieniądze, to będzie prezent ode mnie. A mi chodzi o to, żeby to było od ciebie. Rozumiesz?
– Ale inne dzieci tylko podpiszą się pod kartką – mruknęła.
– A ty możesz być jedyna, która zrobi coś naprawdę od serca. I wiesz co? Pani zapamięta to bardziej niż te wszystkie bony.
Spojrzała na mnie długo, jakby próbowała rozszyfrować, czy naprawdę w to wierzę.
– To mogę zrobić pani rysunek, jak cała klasa stoi z kwiatami?
– Możesz. I napisz coś od siebie. Coś, co czujesz.
– Mogę napisać, że pani ma fajne swetry?
– Idealnie – uśmiechnęłam się. – To będzie najpiękniejszy prezent.
Byłam dumna z córki
Było już późno, gdy usłyszałam ciche stuknięcie w drzwi.
– Mamo… – Maja weszła do kuchni z kartką w ręce. – Chciałam ci coś pokazać.
Usiadła przy stole lekko zawstydzona. Podała mi laurkę złożoną na pół – różowy papier, trochę nierówno docięty, jak zwykle.
W środku dziecięcym pismem widniały życzenia:
„Droga Pani Kasiu, dziękuję, że pani mnie uczy i że zawsze się uśmiecha, nawet jak jesteśmy głośno. Życzę, żeby pani była zawsze szczęśliwa i żeby pani dzieci pani słuchały tak jak my czasami. Maja”.
Zrobiło mi się ciepło. Od tej dziecięcej szczerości, niepozornej, a trafiającej prosto w serce.
– Sama to napisałaś?
Maja kiwnęła głową.
– I pani lubi śmiech, to napisałam, że jak jesteśmy głośno…
– Najlepiej – uśmiechnęłam się. – I właśnie to pani Kasi zostanie w pamięci. Nie pieniądze.
Maja odetchnęła z ulgą, jakby dostała potwierdzenie, że nie będzie gorsza, że nie zostanie „tą jedyną bez prezentu”. Że może być sobą. A ja, patrząc na tę różową kartkę, poczułam coś, czego nie dawały nawet najlepiej opakowane torby z prezentami. Spokój. I dumę.
Alina, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pojechałam na wieś pomóc rodzinie w zbiorach owoców. Teraz rośnie we mnie mała śliwka, której nadałam już imię”
- „Moją córkę traktują w szkole jak dziecko drugiego sortu. Najgorszy jest powód, dlaczego tak się dzieje”
- „Jesienna cisza najlepiej smakuje nad jeziorem. W tym roku radość z połowów uciekła szybciej niż szczupak do wody”

