Reklama

Gdy wysiadłem z autobusu, pierwsze, co uderzyło mnie w twarz, to zapach świeżej ziemi i wilgotnego asfaltu. Wiosna w moim rodzinnym miasteczku pachniała tak samo jak wtedy, gdy byłem dzieckiem – mieszanką rozgrzanego słońcem bruku, dymu z kominów i kwitnących drzew. Tylko ja czułem się tu obcy.

Minęło dziesięć lat

Dziesięć lat, odkąd opuściłem to miejsce, nie oglądając się za siebie. Wtedy wydawało mi się, że robię dobrze. Że uciekam przed błędami, które już zawsze będą mnie prześladować. Teraz wracałem, żeby je naprawić.

Miasteczko wyglądało tak samo. Te same szare kamienice, te same wąskie ulice, ten sam rynek, gdzie w każdą sobotę starsze kobiety rozstawiały stragany z jajkami i domowym chlebem. Ale ludzie… ludzie byli inni. Mijali mnie bez słowa, bez uśmiechu. Jakbym był duchem, kimś, kogo nie rozpoznają.

Stanąłem przed domem matki. Stary, drewniany ganek trzymał się jeszcze jakoś w całości, choć farba łuszczyła się z poręczy. Przez krótką chwilę zawahałem się, ale w końcu zapukałem.
Po długiej chwili drzwi się otworzyły.

Stała tam, siwa i zmęczona, ze zmarszczkami głębszymi, niż pamiętałem. Spojrzała na mnie, zmrużyła oczy, jakby próbowała rozpoznać twarz, którą znała kiedyś.

— Dzień dobry, pani Mario — powiedziałem ostrożnie.

— Dzień dobry — odparła cicho, marszcząc brwi.

Mamo… to ja, Szymon.

Zbladła. Cofnęła się o krok, jakby zobaczyła ducha.

— To niemożliwe — wyszeptała. — Szymon zginął wiele lat temu.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przecież stałem tu, przed nią. Żywy. A jednak patrzyła na mnie tak, jakby widziała coś nierealnego.

Mamo, o czym ty mówisz? Przecież wróciłem.

— Nie… — potrząsnęła głową, jakby próbowała odpędzić koszmar. — To niemożliwe.

Nagle odwróciła się i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

Zamarłem. Czułem, jak coś ściska mnie w środku. Tyle lat wyobrażałem sobie ten moment, myślałem, że będzie płacz, może gniew, ale nie to… Nie zaprzeczenie mojego istnienia.
Nie miałem zamiaru tak po prostu odejść. Zapukałem ponownie, potem uderzyłem pięścią w drewno.

— Mamo, otwórz! Musimy porozmawiać!

Cisza.

Stałem tam jeszcze chwilę, ale wiedziałem, że nie ma sensu. Skoro własna matka mnie nie poznała, to co dopiero reszta ludzi?

Ruszyłem w stronę rynku. Może ktoś inny mnie rozpozna.

Wszedłem do jedynego baru w miasteczku. Miałem nadzieję, że znajdę tam znajome twarze, że ktoś mi powie, co tu się, do cholery, wydarzyło.

Przy ladzie siedział mężczyzna w skórzanej kurtce. Przez chwilę patrzyłem na jego profil, zastanawiając się, czy to rzeczywiście on. W końcu zebrałem się na odwagę i podszedłem.

— Paweł?

Odwrócił głowę, spojrzał na mnie… i zamarł.

— Szymon? — wyszeptał.

— Tak, to ja.

Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakbym faktycznie był duchem. Potem zerknął nerwowo na barmana, jakby chciał się upewnić, że nie śni.

Nie możesz tak po prostu tu wrócić — powiedział w końcu cicho.

Zmarszczyłem brwi.

— Co masz na myśli?

— Nie po tym, co się stało.

— Ale co się stało?!

Paweł przełknął ślinę i rozejrzał się wokół, jakby bał się, że ktoś nas podsłuchuje.

— Jeśli naprawdę jesteś Szymonem… to musisz iść do księdza Antoniego.

Kościół był pusty

Wnętrze pachniało kadzidłem i starym drewnem, a witraże rzucały na podłogę kolorowe refleksy. Czułem się tu nieswojo – ostatni raz byłem w tym miejscu jako nastolatek. Wtedy jeszcze wierzyłem, że Bóg istnieje.

Ksiądz Antoni stał przy ołtarzu, ustawiając świece. Kiedy mnie zobaczył, zastygł w bezruchu.

— Proszę… księdza? — odezwałem się ostrożnie.

— Kim jesteś? — zapytał surowo.

— Nazywam się Szymon. Chciałem wrócić do domu… do matki…

Zamiast odpowiedzi ksiądz zrobił znak krzyża i odsunął się o krok.

— Twój dom został pogrzebany dawno temu, synu — powiedział w końcu.

Zmarszczyłem brwi.

— Pogrzebany?

Wzdychając ciężko, podszedł do masywnej, drewnianej szafy i wyciągnął z niej starą księgę. Otworzył ją na pożółkłej stronie, po czym obrócił w moją stronę.

Moje nazwisko. Moja data urodzenia. I data śmierci: dziesięć lat temu.

Zrobiło mi się zimno.

— To… jakiś błąd. Przecież żyję!

— Nie tutaj, Szymonie — odparł ksiądz. — W tym miasteczku umarłeś.

Wpatrywałem się w zapis w księdze, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

— Jak to możliwe?

Ksiądz spojrzał na mnie z powagą.

— Może powinieneś zapytać tych, którzy cię pochowali.

— A kto to zrobił?

W odpowiedzi ksiądz zamknął księgę i spojrzał mi prosto w oczy.

— Twoja matka.

Serce waliło mi w piersi. Wyszedłem z kościoła jak we śnie, nie czując pod stopami nierównego bruku. Moja matka… pogrzebała mnie? Jak to możliwe? Kogo pochowała, skoro ja stałem tu, całkowicie żywy?

Nie mogłem tego tak zostawić

Ruszyłem w stronę domu, gotów żądać odpowiedzi. Pukałem do drzwi raz, potem drugi. W końcu nacisnąłem klamkę – były otwarte.

— Mamo?

Znalazłem ją w kuchni. Siedziała przy stole, patrząc w pustą filiżankę.

— Dlaczego powiedziałaś, że nie żyję? — zapytałem, starając się ukryć drżenie w głosie.

Nie podniosła wzroku.

— Bo to prawda — wyszeptała.

— Jak to prawda?! Przecież stoję tu przed tobą!

— Widziałam cię w trumnie — podniosła na mnie oczy, w których czaił się strach. — Widziałam ciało.
Przełknąłem ślinę.

— Czyj to był pogrzeb?

Milczała.

— Mamo, błagam cię!

Zacisnęła usta.

— Nie chcę do tego wracać.

— Ale ja muszę! — uderzyłem pięścią w stół. — Muszę wiedzieć, co się stało!

Wstała gwałtownie.

— Idź do Kai. Może ona ci powie!

Kaja. Moja dawna miłość. Serce ścisnęło mi się na dźwięk jej imienia. Opuściłem dom, mając w głowie jeszcze więcej pytań. Jeśli ktoś znał prawdę, to właśnie ona.

Dom Kai znajdował się na obrzeżach miasteczka. Kiedyś bywałem tu niemal codziennie, a teraz stałem przed jej drzwiami, niepewny, czy w ogóle powinienem pukać. W końcu zebrałem się na odwagę.

Chwila ciszy. Potem usłyszałem kroki. Drzwi się otworzyły.

Kaja patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Była dojrzalsza, z delikatnymi zmarszczkami wokół oczu, ale wciąż piękna.

— Boże… — szepnęła.

— Kaja, to ja.

— Wiem — ujęła dłońmi framugę, jakby bała się, że zaraz upadnie. — Ale… jak to możliwe?

— Chciałbym wiedzieć to samo — odpowiedziałem gorzko.

Zrobiła krok w tył, wpuszczając mnie do środka. Weszliśmy do kuchni. Na stole stał kubek z niedopitą herbatą.

— Wiesz coś o mojej „śmierci”? — zapytałem, siadając.

— Oczywiście, że tak. Byłam na twoim pogrzebie — jej głos zadrżał. — Wszyscy byliśmy.

— Co się wtedy stało?

Zacisnęła palce na kubku.

— Znaleziono ciało. W rzece. Twarz była… nie do rozpoznania. Ale ubrania, dokumenty… wszystko należało do ciebie.

Przeszedł mnie zimny dreszcz.

— Ktoś chciał, żebym zniknął — powiedziałem cicho.

Kaja spojrzała na mnie z lękiem.

— Szymon, jeśli to naprawdę ty… jeśli nie jesteś jakąś… iluzją — wzięła głęboki oddech — to musisz się dowiedzieć, kto tam leży.

Patrzyłem na nią w milczeniu, a w mojej głowie pojawiła się myśl, której wolałbym nigdy nie mieć.
Musiałem wrócić do grobu. Mojego własnego grobu.

Cmentarz wyglądał tak, jak go zapamiętałem – szary, cichy, z rzędami starych nagrobków porośniętych mchem. Powietrze pachniało wilgotną ziemią i mokrymi liśćmi. Szedłem powoli, choć serce waliło mi w piersi.

W końcu stanąłem przed nim

Moim własnym grobem.

Na płycie widniało moje imię, data urodzenia i fałszywa data śmierci. Przez chwilę czułem się tak, jakbym faktycznie patrzył na nagrobek kogoś innego. A jednak… to byłem ja.

— Nie wierzę, że tu jesteś — usłyszałem głos za plecami.

Odwróciłem się. Paweł.

— Wiedziałeś, prawda? — zapytałem ostro.

Przez chwilę milczał, po czym spuścił wzrok.

— Nie mogę ci wszystkiego powiedzieć…

Nie możesz czy nie chcesz?! — Zrobiłem krok w jego stronę. — Kto mnie „pochował”? Kto uznał mnie za martwego?!

Paweł nerwowo otarł twarz dłonią.

— To nie takie proste…

— Spróbuj mi to wyjaśnić!

Spojrzał w stronę miasteczka, jakby upewniał się, że nikt nas nie widzi.

— Ktoś chciał, żebyś zniknął. I tak się stało.

— Kto?

Zacisnął zęby.

— Szymon, jeśli naprawdę chcesz znać prawdę… musisz kopać głębiej.

Patrzyłem na niego w milczeniu, a w mojej głowie rodziło się przerażające pytanie: czy to możliwe, że ktoś wciąż nie chciał, żebym wrócił?

Opuszczając cmentarz, czułem, jak coś we mnie pęka. Przeszłość, którą chciałem naprawić, okazała się bardziej skomplikowana, niż kiedykolwiek przypuszczałem. Ktoś pogrzebał mnie żywcem – metaforycznie, a może i dosłownie.

Wracając do miasteczka, czułem na sobie spojrzenia ludzi. Jedni odwracali wzrok, inni patrzyli na mnie z niepokojem, jakbym był kimś, kto nigdy nie powinien tu wrócić.

Wszedłem do baru, gdzie zostawiłem Pawła. Siedział przy tym samym stole, ale tym razem z kieliszkiem w dłoni. Spojrzał na mnie ponuro.

— Wiesz, co jest najgorsze? — powiedział, zanim zdążyłem otworzyć usta. — Że prawda może ci się nie spodobać.

Usiadłem naprzeciwko niego.

— Powiedz mi wszystko.

Paweł potrząsnął głową.

— Nie mogę. Ale mogę cię naprowadzić. Zacznij od księdza Antoniego. On na pewno wie więcej, niż powiedział.

— A moja matka?

— Ona… chciała cię chronić. Może wciąż chce.

Ścisnąłem dłonie w pięści.

— Ktoś podmienił ciało. Ktoś chciał, żebym zniknął. Dlaczego?

Paweł przełknął ślinę.

— Bo niektóre sekrety powinny zostać w grobie.

Czułem, jak narasta we mnie gniew. Ktoś ułożył moje życie bez mojego udziału. Teraz miałem wybór – zostawić to i żyć dalej… albo odkopać prawdę, niezależnie od tego, co by mnie czekało.

Podjąłem decyzję.

— Nie odejdę, dopóki się nie dowiem.

Paweł westchnął ciężko.

— W takim razie uważaj, Szymon. Bo nie wszyscy będą chcieli, żebyś odkrył prawdę.

Nie miałem wątpliwości. Mój powrót był dopiero początkiem.

Szymon, 42 lata

Czytaj także:
„Jadłem najtańszy chleb, żeby córka mogła studiować. A ona wywinęła mi taki numer, że wstyd mi przed wszystkimi”
„Teściowa oskarżyła mnie o romans, bo chciała ukryć własne grzeszki. Intrygi starszej pani słono mnie kosztowały”
„Straciłem pracę i zamieniłem się rolami z żoną. Myślałem, że domowe obowiązki to pestka, ale szybko zrzedła mi mina”

Reklama
Reklama
Reklama