Reklama

Wróciłem do Polski po pięciu miesiącach pracy w Holandii. Praca jak każda inna – ciężka robota na budowie, wstawanie o piątej, jedzenie z mikrofalówki i gadanie z rodziną przez telefon raz na parę dni, bo czasem sił nie miałem. Ale te ostatnie dni... odliczałem godziny. Marzyłem tylko o tym, żeby położyć się we własnym łóżku, przytulić Agnieszkę i zobaczyć moją Martynkę. Miałem kupiony dla niej plecak z Myszką Minnie, o którym marzyła, schowany głęboko w walizce.

Jeszcze w busie serce mi łomotało, jakby to był nasz pierwszy wspólny dzień, nie piętnasty rok małżeństwa. Tęskniłem. Nawet nie przypuszczałem, że wracam do innego świata, w którym dla mnie już miejsca nie było.

– Cześć – powiedziała Agnieszka, jakbyśmy widzieli się wczoraj. Stała w drzwiach kuchni, z kubkiem herbaty, nie podeszła, nie przytuliła. Nawet się nie uśmiechnęła.

– Cześć – odpowiedziałem, stawiając walizkę przy ścianie. – I jak? Wszystko w porządku?

– Tak – rzuciła sucho i popatrzyła przez okno. Martynki nie było. Była u koleżanki, dowiedziałem się później.

Zamarłem. Gdzieś wewnątrz wszystko mi opadło. Nie tego się spodziewałem. Cisza, chłód, zapach kawy, ale nawet nie mój kubek. I to spojrzenie – puste – jakby już mnie nie było.

– Agnieszka, ja... Tęskniłem – powiedziałem i spróbowałem podejść bliżej. Odsunęła się odruchowo.

Jeszcze wtedy wmawiałem sobie, że to stres, że trzy miesiące to dużo, że musimy się znowu do siebie przyzwyczaić. Próbowałem. Naprawdę próbowałem uwierzyć, że nic się nie dzieje. Ale już wtedy to czułem. Coś było inaczej. Coś się skończyło.

Nie chciała nawet kwiatów

Kupiłem jej tulipany. Zawsze je lubiła. Pamiętam, jak mówiła, że są proste, ale mają klasę – „jak ty, Zbyszek”. Zawinąłem je w szary papier i wziąłem po drodze pizzę z tej włoskiej knajpki, do której kiedyś chodziliśmy na randki. Myślałem, że jak wejdę z tymi kwiatami i pizzą, uśmiechnie się, powie: „Ty to zawsze coś wymyślisz”, i pocałuje mnie, chociaż w policzek.

Co to? – spytała, nawet nie odrywając wzroku od laptopa.

– Kwiaty. I pizza, ta twoja ulubiona, z rukolą i tym... jak to się nazywało? – próbowałem zaczarować ten wieczór.

Nie jestem głodna – odparła i zamknęła komputer. Wzięła szklankę ze stołu i poszła do kuchni.

Stałem z tymi kwiatami jak idiota. Po chwili schowałem je do wazonu. Nawet nie zauważyła.

Wieczorem zaproponowałem spacer. Odmówiła. Film? „Jestem zmęczona”. Kolacja we dwoje? „Może innym razem”. Potem usiadła w salonie i wpatrywała się w telefon, uśmiechając się pod nosem.

– Czy coś się stało? – zapytałem w końcu, zbierając się na odwagę.

– Nie. Wszystko w porządku – odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.

Leżałem w łóżku, wpatrując się w sufit. A obok mnie była cisza. Tak głęboka, że aż bolało. Nie wiedziałem, co zrobiłem źle. Myślałem, że może zbyt długo mnie nie było. Że to się naprawi. Że wystarczy chwila razem w domu. Z każdym kolejnym dniem czułem się jednak bardziej... niepotrzebny. Jakby mnie tam wcale nie było. Jakby moje miejsce już dawno zajął ktoś inny. Tylko jeszcze nie wiedziałem, kto.

Lepiej było nie wiedzieć

To był przypadek. Zostawiłem gdzieś telefon, a chciałem napisać coś Martynce. Agnieszka korzystała z tego samego laptopa, co ja – od zawsze, nawet hasła nie zmienialiśmy. Otworzyłem przeglądarkę i od razu pokazała się jej poczta. Wiadomość: „Jeszcze tylko tydzień, kochanie. Potem znowu będziemy razem”. Zamarłem.

Chciałem zamknąć, przysiąc sobie, że nie widziałem. Ale ręka sama kliknęła dalej. Była ich masa. Długie, czułe, intymne. „Tęsknię za twoim dotykiem”, „Kiedyś cię nie puszczę”, „On wrócił, ale nie bój się, już wiem, czego chcę”. To nie był jakiś flirt. To był związek. Planowali wspólne życie, rozmawiali o mieszkaniu, o podróżach. Ona, moja żona. Ta sama, którą przytulałem przed snem, myśląc, że jeszcze mamy szansę.

Siedziałem na krześle w kuchni przy zgaszonym świetle. Gapiłem się w pustkę. Serce waliło mi jak szalone. Czułem, że się duszę, że cały ten świat, który znałem, pęka na kawałki. „Spokojnie, Zbyszek. Może to stare wiadomości. Może już zerwali. Może to nic...” – karmiłem się złudzeniami jak idiota.

Drzwi się otworzyły. Agnieszka wróciła z pracy. Usłyszałem jej kroki, torbę rzucaną w przedpokoju. Wzięła głęboki oddech i mruknęła:

– Jestem.

Nie odpowiedziałem. Nadal siedziałem w ciemnościach. Nagle coś do mnie dotarło – już nie miałem żony. Miałem tylko kobietę, która czekała na kogoś innego.

To już nie moje miejsce

Czekałem do wieczora. Martynka poszła do koleżanki na noc. Byliśmy sami. Agnieszka siedziała przy stole i jadła kanapkę. Jakby to był zwykły wieczór. Jakby wszystko było normalnie.

Widziałem twoje maile – powiedziałem, patrząc jej prosto w twarz.

Zastygła z kromką w ręce. Na sekundę zatrzymała wzrok na mojej twarzy. Potem westchnęła i odłożyła kanapkę na talerz.

– Wiedziałam, że tak się skończy – rzuciła cicho.

A więc to prawda.

– Zbyszek... – zaczęła, ale głos jej się załamał. – Już od dawna... od dawna nie czuję do ciebie tego, co kiedyś.

– I co to znaczy? – zapytałem, czując, że zaraz wybuchnę. – Że udawałaś przez te wszystkie lata?

– Nie udawałam. Próbowałam. Ale z każdym twoim wyjazdem... z każdym twoim „niedługo wracam”, ja znikałam. Powoli. Cicho.

To po co czekałaś? Po co udawałaś? Po co zabierałaś mi nadzieję?

– Bo bałam się tego powiedzieć. Nie chciałam rozbijać wszystkiego. Chciałam, żebyś sam zrozumiał.

– Aha. No to teraz już rozumiem. Kto to jest?

Zamilkła. Opuściła wzrok.

– Nieważne – mruknęła. – On był obok, kiedy ciebie nie było.

Wstałem. Przeszedłem przez salon, przez kuchnię. Dotknąłem blatu. Krzesła. Szafki. Wszystkiego, co przez lata było moje. Już nie było. To nie był mój dom. To nie była moja kobieta. Nie byłem już nikim więcej jak tylko nieproszonym gościem.

– Może po prostu powiedz, co mam zrobić – rzuciłem przez zaciśnięte zęby. – I tak już nic tu nie mam.

– Zrób, co chcesz – odpowiedziała cicho. – Ale ja już wybrałam.

Nie było dokąd wracać

Spakowałem torbę szybko, byle jak. Kilka koszulek, spodnie, bielizna, szczoteczka do zębów. Ubrania, które znały jej dotyk, nagle stały się obce. Zimne. Bez znaczenia. Zastanawiałem się, czy powiedzieć coś córce. Czy powinna wiedzieć? Ale nie było jak. Nie chciałem krzyczeć, nie chciałem niszczyć jej świata jednym zdaniem. Poszedłem pod jej pokój. Zatrzymałem się przy drzwiach. Cisza.

Wyszedłem z mieszkania z ciężką torbą i sercem, które nie chciało bić dalej. Agnieszka stała w korytarzu, oparta o ścianę.

Kiedy to się zaczęło? – zapytałem jeszcze.

– Po twoim ostatnim powrocie z Niemiec – odparła bez emocji. – Zobaczyłam wtedy, że nie jestem szczęśliwa. Że ty już nie jesteś moim domem.

Parsknąłem. Bo jak to, do cholery, się dzieje? Jak to możliwe, że tyle wspólnych lat, tyle nocy, tyle świąt, tyle zdjęć na półkach – znika z jednym „nie jestem szczęśliwa”?

– I co teraz? On tu zamieszka? – zapytałem z przekąsem.

– Nie wiem. Może. To już nie twoja sprawa.

Zatrzasnąłem drzwi. Zostałem sam na klatce. Czułem się jak zbędny element jakiejś układanki, która kiedyś miała sens. Zszedłem na dół. Nie miałem dokąd pójść. Chodziłem bez celu po mieście. Przechodziłem koło ławki, gdzie się kiedyś całowaliśmy. Koło parku, gdzie Martynka stawiała pierwsze kroki.

Nie chciałem wracać do Holandii. Nie chciałem nigdzie wracać. Czułem się... jakby ktoś mnie wymazał. Skreślił z historii. Nie byłem już mężem. Ojcem tylko na pół etatu. A człowiekiem? Sam nie wiedziałem.

Miałem o kogo walczyć

U Marka zawsze pachniało smażoną cebulą i farbą olejną. Jego żona malowała obrazy amatorsko, a on twierdził, że „tak pachnie dom”. Przysiadłem na ich wysiedzianej kanapie z herbatą w ręku. Nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy.

– No, gadaj – zachęcił mnie. – Bo dzwoniłeś, jakby ci się świat zawalił.

– Bo się zawalił – odpowiedziałem sucho. – Agnieszka… ma kogoś. I to nie jakaś przygoda. Od miesięcy. Planowali wspólne życie.

Marek zamilkł, pokiwał głową. Nie było w nim zdziwienia. Raczej żal. Chyba widział więcej niż ja.

– Czułem, że coś się zmieniło, ale nie chciałem tego widzieć – dodałem. – Wracałem i mówiłem sobie, że to chwilowe, że znowu będzie dobrze. A ona już dawno przestała być moja.

– To nie twoja wina, Zbyszek. Ale musisz sobie odpowiedzieć, czy chcesz jeszcze w tym być?

Wpatrywałem się w ciemne okno. Na zewnątrz padał deszcz, rozmywał świat.

– Nie wiem – powiedziałem w końcu. – Po raz pierwszy naprawdę nie wiem. Nie mam już siły. Jestem zmęczony. Nie wiem, czy chcę wracać do Holandii, czy chcę się rozwodzić, czy powinienem walczyć.

– Ty nie masz o co walczyć, tylko o kogo. Martynka – przypomniał.

Pokręciłem głową.

– Nawet nie wiem, co ona wie. Czy coś podejrzewa. Boję się jej tego powiedzieć. Boję się, że też mnie przestanie kochać.

Marek spojrzał na mnie spokojnie.

Dzieci wiedzą więcej, niż nam się wydaje. Ale wiesz co? To, że się boisz, znaczy, że jesteś jej potrzebny.

Poczułem wtedy ciężar, jakiego nie znałem. I po raz pierwszy – naprawdę byłem sam. Nie z Agnieszką. Nie w pracy. Sam. I nie wiedziałem jeszcze, czy to koniec... czy dopiero początek.

Sam na to pozwoliłem

Wynająłem pokój. Taki z kuchnią, która pamiętała PRL, i materacem, który skrzypi przy każdym ruchu. W szafie wisi kilka moich rzeczy, reszta została u Agnieszki. Nie chciało mi się nawet po nie wracać. Znalazłem jakąś dorywczą pracę. Tylko tyle, żeby mieć na rachunki i benzynę, gdy jadę po Martynkę. Rozmawiam z nią, ale ostrożnie. Jakby każde słowo mogło coś popsuć. Nigdy nie pyta o matkę. Czasem patrzy na mnie tak, jakbym się oddalał, choć siedzę obok.

Zastanawiam się, czy wrócić do Holandii. Tam przynajmniej nikt nie wie, że jestem „facetem, którego żona zostawiła”. Tam jestem tylko człowiekiem w roboczych ciuchach, który haruje od rana do nocy. Może to i lepsze niż bycie cieniem własnego życia.

Czuję się zdradzony. Nie tylko przez Agnieszkę. Przez siebie samego też. Pozwoliłem, żeby świat, który budowałem latami, rozpadł się, a ja nie zareagowałem. Bo ufałem, wierzyłem, że rodzina to coś więcej niż wspólny adres i numer konta.

Czasem myślę, że dom to było tylko moje wyobrażenie. Miejsce, które miał istnieć w mojej głowie, nawet gdy w rzeczywistości dawno mnie z niego wyrzucili. Jestem. Oddycham. Funkcjonuję. Ale to wszystko bez znaczenia. Jestem, ale jakby mnie nie było.

Zbigniew, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama