„Wróciłam z urlopu w Egipcie z pamiątką na całe życie. Nie była to muszelka, ani magnes na lodówkę”
„Tej nocy nie było słów, które miały coś wyjaśniać. Było ciepło jego dłoni, szelest pościeli, oddechy mieszające się ze sobą. I jedno spojrzenie, które miałam zapamiętać na długo. To miała być tylko noc. Jedna. Bez obietnic. Bez planów. I tak też się pożegnaliśmy dzień później”.

- Redakcja
Wróciłam z Egiptu opalona, z włosami pachnącymi morzem i skórą jeszcze ciepłą od słońca. Czułam się lekko, jakby wszystko, co przytłaczało mnie w Polsce, zostało na lotnisku. Tydzień w Hurghadzie miał być ucieczką – od pracy, od nudy, od siebie samej. Wracałam z pamiątkami: koralikową bransoletką, zapachem jaśminu, zdjęciem z wielbłądem... Ale największą pamiątkę trzymałam w torebce.
Słońce, plaża i... Adam
Wylegiwałam się na leżaku, z drinkiem w dłoni i głową wolną od wszystkiego. Moje koleżanki poszły na animacje, a ja zostałam przy basenie – chciałam ciszy i słońca. To był piąty dzień naszego wyjazdu, a dopiero pierwszy, kiedy naprawdę poczułam, że odpoczywam. Właśnie wtedy usłyszałam męski głos.
– Czy to miejsce obok jest wolne?
Podniosłam wzrok. Stał nade mną facet, który wyglądał jak żywa reklama męskiego żelu pod prysznic – opalony, z potarganymi włosami, w luźnych szortach i z tym pewnym siebie uśmiechem.
– Jasne – odpowiedziałam, przesuwając torbę.
– Adam jestem – powiedział, wyciągając rękę.
– Lena.
Zaczęliśmy rozmawiać. Tak po prostu. Bez napięcia, bez podtekstów. O plażach, o tym, że hotel ma paskudne jedzenie, o tym, że on przyleciał sam, bo kumple mu odpadli. I o mnie – że jestem po rozstaniu i potrzebowałam resetu. Nie musiałam się tłumaczyć. Patrzył na mnie uważnie, jakby widział mnie naprawdę. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy. I tak jakoś zostało – codziennie razem przy śniadaniu, na leżakach, w barze wieczorem.
Przysięgam, nie szukałam romansu. Ale z każdym dniem zbliżaliśmy się coraz bardziej. Było coś magnetycznego w jego spojrzeniu, w tym, jak dotykał mojego ramienia, jak podawał mi rękę, kiedy schodziliśmy z łódki po snorkelingu. A potem przyszedł wieczór numer sześć.
Chwile, które miały być zabawą
Wieczór numer sześć zaczęliśmy w hotelowym barze. Ciepłe powietrze pachniało wodą i rozgrzanym piaskiem, a muzyka grała za głośno jak na moje standardy, ale tego wieczoru wszystko było inne. Adam podał mi drinka, uśmiechnął się tym swoim rozbrajającym sposobem i powiedział:
– Dziś zatańczysz. Nie ma wymówek.
Nie zaprotestowałam. Na parkiecie otulił mnie ramieniem. Pachniał słoną wodą. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy, ale kiedy jego ręka zsunęła się niżej, na moje biodro, przestałam się śmiać. Przeszył mnie dreszcz. Spojrzałam na niego – bez słowa – i kiwnęłam głową w kierunku wyjścia. Bez pytania, bez tłumaczenia.
Pokój miał balkon z widokiem na morze. Zamknęliśmy za sobą drzwi i przez chwilę tylko patrzyliśmy na siebie. Jakbyśmy oboje wiedzieli, że to, co się za chwilę wydarzy, nie zmieści się w kategorii „wakacyjny romans”.
– Jesteś pewna? – zapytał cicho.
– Nie. Ale nie każ mi się zastanawiać – odpowiedziałam i sama się do niego przytuliłam.
Tej nocy nie było słów, które miały coś wyjaśniać. Było ciepło jego dłoni, szelest pościeli, oddechy mieszające się ze sobą. I jedno spojrzenie, które miałam zapamiętać na długo. To miała być tylko noc. Jedna. Bez obietnic. Bez planów. I tak też się pożegnaliśmy dzień później – na lotnisku. Uścisk. Uśmiech. Koniec. Tak mi się wtedy wydawało.
Wynik mnie zaskoczył
Minęły dwa tygodnie od powrotu. Praca znowu mnie wciągnęła, wszystko wracało do normy – kawa w drodze do biura, korki, niekończące się maile, zakupy w Biedronce po osiemnastej. Adam był tylko wspomnieniem – przyjemnym, ciepłym, ale oddalającym się z każdą godziną. Myślałam o nim czasem pod prysznicem albo gdy słyszałam jakąś piosenkę, która leciała w hotelowym barze. Ale poza tym – życie jak zwykle. Aż do tego ranka.
Obudziłam się z bólem głowy i... czymś jeszcze. Mdłości. Zdziwiłam się. Nie zjadłam nic dziwnego, nie piłam dzień wcześniej, nie byłam chora. A potem, kiedy w pracy poczułam nagle odruch wymiotny po zapachu kawy koleżanki – coś mnie tknęło. Nie. To niemożliwe. Prawda? W drodze do domu weszłam do apteki. Kupiłam test. Najtańszy. Myślałam, że tylko się uspokoję. Że głupio podejrzewam rzeczy, które nie mają prawa się wydarzyć. Przecież… zabezpieczyliśmy się. Prawda?
W domu położyłam test na umywalce i nie patrzyłam przez trzy minuty. Krzątałam się, udawałam, że to nic takiego. A potem zerknęłam. Dwie kreski. Pierwsza bardzo wyraźna. Druga – blada, ale obecna. Patrzyłam na nie, jakby miały za chwilę zniknąć. Nie znikały. Wzięłam drugi test. Dwie kreski. Znowu. Usiadłam na podłodze łazienki. Kolana mi się trzęsły. Oddychałam płytko. Co teraz? Co, do cholery, teraz?
Mówić czy milczeć?
Nie spałam całą noc. Przekręcałam się z boku na bok, próbując znaleźć choć jedno logiczne rozwiązanie. Moje myśli krążyły w kółko: Adam, Egipt, test, praca, pieniądze, co powiem mamie, co zrobię z mieszkaniem, czy będę musiała zrezygnować z awansu. Wszystko mieszało się ze wszystkim. Nawet nie płakałam – byłam zbyt otępiała.
Rano poszłam do pracy jak gdyby nigdy nic. Uśmiechałam się, żartowałam, odpowiadałam na maile. A w środku miałam ochotę krzyczeć. Nikt nie wiedział. Nikt się nie domyślał. Nawet Basia, moja najbliższa koleżanka, nic nie zauważyła.
– Lena, ty to zawsze wyglądasz świeżo po urlopie – rzuciła, kiedy weszłam do kuchni.
– Taa, świeżo jak sałata po tygodniu w lodówce – parsknęłam i nalałam sobie herbaty, żeby nie musieć patrzeć jej w oczy.
Po pracy poszłam do lekarza. Potwierdził. Szósty tydzień. Nie umiałam jeszcze powiedzieć tego na głos, ale wiedziałam. To dziecko było we mnie. I nieważne, co będzie dalej – ono już istniało. Już było moje.
Wieczorem, leżąc na kanapie, odważyłam się otworzyć Instagram. Wpisałam jego imię. Adam. Było ich wielu, ale jego profil miał zdjęcie z wielbłądem. Z tego samego dnia, co moje. Z tego samego miejsca. I wtedy zobaczyłam coś, co wstrzymało mi oddech.
Pora na decyzje
Na zdjęciu Adam obejmował jakąś kobietę. Opis pod nim brzmiał: „Wracam do domu. Tydzień wolności wystarczył. Tęskniłem, kochanie”. Serce zamarło mi w piersi. Kliknęłam w profil tej kobiety. Uśmiechnięta blondynka, zdjęcia z dziećmi, domkiem na przedmieściach, wspólne selfie z Adamem pod choinką. I podpis: „Mój świat”. Zrobiło mi się niedobrze.
– Naprawdę byłam aż tak naiwna? – szepnęłam sama do siebie.
Nie odpisałam mu. Nie napisałam nic. Zablokowałam go, wykasowałam numer, usunęłam nasze zdjęcia. Nie chciałam rozgrzebywać czegoś, co od początku było tylko iluzją. Mój świat się zmienił, jego nie musiał. W pracy zaczęłam układać wszystko po cichu. Popytałam o zasiłki, o możliwości pracy zdalnej, rozmawiałam z HR o potencjalnym urlopie. Wszystko po cichu, jakby to był jakiś spisek. Nie miałam jeszcze odwagi powiedzieć nikomu poza lekarzem. Nawet mamie.
Ale każdego dnia, kiedy budziłam się z uczuciem mdłości, kiedy w nocy tuliłam brzuch i czułam ciepło pod skórą – coraz mniej się bałam. To nie był plan. To nie był scenariusz, który sobie wymyśliłam. Ale to było moje życie. I nie zamierzałam się go wypierać. Któregoś dnia po pracy weszłam do drogerii i kupiłam pierwszy malutki śliniaczek. Biały, z napisem „Mamo, jesteś najlepsza”. Trzymałam go w dłoni, stojąc przed lustrem.
– No to jesteśmy razem, mały człowieku – powiedziałam cicho.
Było we mnie więcej siły, niż przypuszczałam.
Dwie kreski, jeden wybór
Minęły trzy miesiące. Brzuch był już lekko zaokrąglony, choć nadal mogłam go ukryć pod luźniejszą bluzką. Powiedziałam mamie, a potem Basi. Obie były zaskoczone, ale żadna mnie nie oceniła. Mama objęła mnie mocno i wyszeptała:
– Nie jesteś sama. Damy sobie radę.
To zdanie stało się moim oparciem. Nie planowałam tego dziecka, ale każdego dnia czułam, że było potrzebne. Nie wiem, komu bardziej – jemu czy mnie. Może obojgu. Z Adamem kontaktu nie wznowiłam. Nie widzę sensu. On wrócił do swojego życia, ja zbudowałam swoje na nowo. Nie czułam gniewu – tylko żal, że nie był szczery. Ale przecież nie jemu zawdzięczam to, co teraz rośnie pod moim sercem. To ja podjęłam decyzję. To ja zostaję. To ja będę mamą.
Czasem, kiedy zasypiam, czuję małe drgania w brzuchu. Wtedy kładę rękę na skórze i mówię coś głupiego, śmiesznego, tylko dla nas. Bo choć jestem sama, nie czuję się samotna. W pracy powoli szykuję się na zmiany. Przestaję się bać. Nawet zaczęłam szukać większego mieszkania, bliżej mamy. Pomaga mi Basia. Mówi, że zanim urodzę, zorganizuje baby shower i żadnych wymówek nie przyjmie.
Wiem, że będzie ciężko. Ale wiem też, że to była najważniejsza pamiątka z tego urlopu. Nie muszelka, nie zdjęcie. Dwie kreski. Jeden wybór. I nowe życie – dosłownie i w przenośni.
Lena, 32 lata
Czytaj także:
- „Mam 65 lat i pomiędzy starymi książkami poczułam motyle w brzuchu. Czy nie jestem na to za stara?”
- „Teściowa mnie nienawidziła, a mąż zawsze stawał po jej stronie. Dopiero zdrada otworzyła mu oczy”
- „Na wakacjach z przyjaciółmi straciłam portfel. Dopiero wtedy poznałam ich prawdziwe oblicze – to było jak zdrada”

