„Wróciłam z urlopu w Chorwacji wcześniej, by zrobić mężowi niespodziankę. W domu odkryłam, że miał dla mnie większą”
„Odruchowo spojrzałam na moją torbę z oliwkami i serem, którą rzuciłam w kąt. I poczułam, że jestem jak bohaterka kiepskiego filmu. Żona, która wraca za wcześnie. Mąż, który nie zdążył uprzątnąć tropów”.

- Redakcja
Nie planowałam skracać urlopu, ale gdy zobaczyłam ostatnie zdjęcie Stefana z kotem, który przecież mnie unikał, coś mnie tknęło. Tęsknota uderzyła nagle, jak fala. Kupiłam bilet na powrotny lot z Chorwacji dwa dni wcześniej, chcąc zrobić mężowi niespodziankę. Wyobrażałam sobie, jak wpadam do mieszkania z opaloną skórą i w sandałach, które tak uwielbiał. Liczyłam na zachwyt, może łzę wzruszenia. Spodziewałam się wszystkiego – tylko nie tego, co rzeczywiście zastałam w naszym mieszkaniu.
Powrót bez zapowiedzi
Wylądowałam o 5:45 rano. W Warszawie było jeszcze ciemno, chłodno i mokro, a ja wciąż miałam na sobie cienką, letnią sukienkę. Nie chciałam czekać na autobus, więc złapałam taksówkę. Kierowca milczał, słuchał jakiegoś reportażu o zaginionych dzieciach i tylko raz spojrzał na mnie w lusterku.
– Wraca pani z wakacji? – zapytał, kiedy zbliżaliśmy się do osiedla.
– Tak. Trochę wcześniej niż planowałam.
Wysiadłam pod blokiem, ściskając walizkę w jednej ręce i papierową torbę z chorwackimi smakołykami w drugiej. Stefan uwielbiał ich sery i oliwki – zawsze się śmiał, że lepszych nie jadł nawet w Grecji. W głowie układałam scenariusz: on jeszcze śpi, ja stawiam torbę na stole, wchodzę do sypialni, on przeciera oczy, uśmiecha się i mówi: „Boże, jak dobrze, że już jesteś”. I potem kawa, długie rozmowy, może śniadanie w łóżku...
Stanęłam pod drzwiami i sięgnęłam po klucze. Drżały mi ręce, ale nie z zimna – z emocji. Z tęsknoty, która przez ostatnie dni rosła we mnie jak ciasto na drożdżach. Włożyłam klucz do zamka i... nic. Przekręciłam raz jeszcze. I znów nic. Zamek się nie ruszał. Coś go blokowało od środka. Serce zabiło mi mocniej.
– Może zostawił klucz w drzwiach – szepnęłam sama do siebie.
Zadzwoniłam. Raz. Dwa. Trzy. Cisza. W końcu sięgnęłam po telefon i wybrałam jego numer. Sygnał był krótki, a potem poczta głosowa. Czułam, jak chłód poranka wbija się we mnie jak igły.
Drzwi nie chciały się otworzyć
Stałam pod drzwiami, nasłuchując. W mieszkaniu panowała cisza, ale nie taka zwyczajna. To była cisza podejrzana, ciężka, jakby ktoś wstrzymywał oddech po drugiej stronie. Włożyłam klucz raz jeszcze i spróbowałam mocniej, z wyczuciem. Nadal nic. Stefan nigdy nie zostawiał klucza w zamku. Miał obsesję na punkcie bezpieczeństwa – zawsze mówił, że w razie czego straż pożarna musi mieć jak wejść.
Zeszłam na dół i poprosiłam dozorczynię, panią Halinę, żeby weszła ze mną. Uśmiechnęła się lekko zaskoczona moim nagłym powrotem, ale zgodziła się bez pytania. Weszłyśmy z powrotem na drugie piętro, ja z coraz cięższym sercem.
– Stefan może śpi jak zabity – mruknęła, stukając w drzwi. – Stefan! Tu sąsiadka! Otwórz, bo żona z urlopu wróciła!
Nic. Ani szmeru.
– Może wezwać ślusarza? – zapytała cicho.
– Jeszcze nie. Spróbuję raz jeszcze – powiedziałam, czując, jak głos więźnie mi w gardle.
Wpadłam na inny pomysł. Kiedyś się zatrzasnęliśmy i próbowaliśmy dostać się do domu przez balkon. Stefan zbił szybę, żeby wejść. Może i tym razem... Kiedy weszłam na podwórko i spojrzałam w górę, zobaczyłam uchylone okno w sypialni. I cień poruszający się wewnątrz. Czy to był on? Zamarłam. Podjęłam decyzję. Muszę tam wejść. Muszę się dowiedzieć.
Szpilki w przedpokoju
Wślizgnęłam się przez balkon jak złodziejka. Dobrze, że Stefan zostawił uchylone okno – wystarczyło wdrapać się na krzesło sąsiadów z dołu, złapać za balustradę i przełożyć nogę. Weszłam do środka i stanęłam w ciemnej sypialni. Powietrze było dziwnie duszne, jakby ktoś niedawno wietrzył, a potem nagle zamknął wszystko z powrotem. Mój nos od razu wychwycił zapach – słodki, intensywny, zupełnie nie mój. Perfumy. Kwiatowe, ciężkie, zbyt wyraziste jak na poranek.
Z salonu wyszłam na korytarz i wtedy je zobaczyłam. Stały obok siebie, równo ustawione, jak na wystawie – czarne szpilki z czerwonymi podeszwami. Odruchowo spojrzałam na moją torbę z oliwkami i serem, którą rzuciłam w kąt. I poczułam, że jestem jak bohaterka kiepskiego filmu. Żona, która wraca za wcześnie. Mąż, który nie zdążył uprzątnąć tropów.
– Halo? – zawołałam cicho. – Stefan?
W odpowiedzi usłyszałam tylko stuknięcie. Ciche, jakby ktoś potknął się o coś w kuchni. Ruszyłam w tamtym kierunku, ale nogi miałam jak z waty. W głowie dudniło mi jedno zdanie: „Nie teraz, nie w naszym domu, nie po tylu latach”. Kiedy minęłam przedpokój, zobaczyłam, że na wieszaku wisi nie moja kurtka. Beżowy trencz, modny, kobiecy. Nigdy go wcześniej nie widziałam. Obok – mała torebka. Też nie moja.
Zamarłam.
– Stefan? – tym razem głośniej.
Z kuchni dobiegł cichy, kobiecy głos:
– Kochanie... kto to?
Nieznajoma w moim łóżku
Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do sypialni. Drzwi były lekko uchylone, a pościel – nasza pościel, ta, którą wybrałam sama, szara z delikatnym wzorem liści – była rozgrzebana. Na poduszce leżał kosmyk długich, jasnych włosów. Na nocnym stoliku stał kieliszek po winie. Mój ulubiony zestaw – dwa kieliszki z ręcznie malowanymi rantami. Jeden był pusty, drugi miał jeszcze resztkę czerwonego trunku.
Wtedy ją zobaczyłam. Stała w drzwiach, może trzy metry ode mnie. Miała na sobie moją koszulę. Taką samą, tylko nieco za dużą, bo to była męska koszula Stefana, którą podkradałam mu na wieczory filmowe. Teraz wisiała na niej jak na wieszaku. Młodsza ode mnie o dziesięć lat, może więcej. Opalona, rozczochrana, z miną, jakby właśnie ktoś jej przerwał popołudniową drzemkę.
– Przepraszam... – powiedziała zdezorientowana. – Myślałam, że to sprzątaczka...
Nie odpowiedziałam. Moje oczy szukały Stefana. Pojawił się chwilę później. W bokserkach i T-shircie, włosy rozczochrane. Zatrzymał się w progu i spojrzał na mnie jak na ducha.
– Boże... – wyjęknął. – Miałaś wrócić w środę...
– A ty miałeś być wiernym mężem – powiedziałam, dziwiąc się własnemu spokojowi.
Kobieta w mojej koszuli cofnęła się o krok.
– Ja... ja nic nie wiedziałam...
Wtedy spojrzałam na nią uważnie.
– A ile razy już tu byłaś?
Zawahała się. Odpowiedź była zbędna. Czułam to.
Jeszcze większa niespodzianka
Stefan przez chwilę milczał, jakby próbował zatrzymać czas. Wpatrywał się we mnie z czymś, co miało być skruchą, ale wyglądało bardziej jak irytacja. W końcu westchnął ciężko i podrapał się po karku.
– To nie miało tak wyglądać – zaczął.
– Nie miało tak wyglądać? – prychnęłam. – To co to miało być? Żart? Impreza niespodzianka?
Dziewczyna – Zuzka – stała teraz przy ścianie i próbowała się wysunąć z koszuli bez robienia zamieszania. Stefan rzucił jej jakieś spodnie i bluzę. Nawet nie spojrzałam w ich stronę. Miałam dość.
– Ile to trwa? – spytałam, starając się brzmieć spokojnie.
– Kilka miesięcy – powiedział, spuszczając wzrok.
– Kilka miesięcy. A ja w tym czasie wysyłałam ci zdjęcia, opowiadałam o wakacjach, o zachodach słońca... A ty co? Wysyłałeś zdjęcia z kanapy i mówiłeś, że tęsknisz.
– Bo tęskniłem. Ale... zrobiło się inaczej – wymamrotał.
Zuzka wyszła cicho, nie patrząc mi w oczy. Za nią zostało tylko echo kroków na korytarzu. Stefan usiadł na łóżku, ciężko, jakby nagle wszystko go przerosło.
– Chciałem ci powiedzieć. Miałem to zrobić, jak wrócisz.
– Nie zdążyłeś. Wróciłam szybciej – odpowiedziałam twardo.
Cisza. Tylko mój oddech i zegar w kuchni. Tykał jak bomba. A ja czułam, że jego niespodzianka zburzyła wszystko, co jeszcze miało dla mnie sens.
Bez biletu powrotnego
Przez kilka pierwszych dni nie umiałam wrócić do siebie – bo czy to miejsce, gdzie ktoś cię zdradza, można jeszcze nazwać domem? Zamieszkałam u starszej siostry. Milena nie zadawała pytań, tylko podała mi zupę. Płakałam wieczorami, w łazience, tak żeby dzieci nie słyszały. W ciągu dnia udawałam, że wszystko mam pod kontrolą, ale prawda była taka, że nawet nie wiedziałam, jak mam oddychać bez tego ciężaru w piersi.
Stefan dzwonił. Pisał. Przepraszał. Przysłał długi mail, że „to było tylko fizyczne, nic nieznaczące”. Że „zatracił się, ale już wie, kogo naprawdę kocha”. Nie odpisałam. Nie dlatego, że chciałam być dumna. Po prostu nie byłam już tą samą osobą, która czekała na niego z oliwkami i serem w torbie.
Któregoś dnia wróciłam do naszego mieszkania tylko po to, żeby spakować rzeczy. Nie płakałam. Zdjęłam z lodówki zdjęcie z naszej rocznicy i schowałam do torby. Nie żeby zachować – żeby wyrzucić. Wyszłam, zamknęłam drzwi i odetchnęłam głęboko. Nie było łatwo. Przez chwilę sądziłam, że nie dam rady. Ale potem, kiedy usiadłam w kawiarni przy oknie, zamówiłam sobie kawę i zobaczyłam własne odbicie w szybie – po raz pierwszy od dawna spojrzałam na siebie z czułością. I zrozumiałam: wróciłam do Polski dla Stefana. Ale zostanę tu – dla siebie.
Alicja, 38 lat
Czytaj także:
- „Wspierałem siostrę, bo uważam, że rodzina to priorytet. Za swoje dobre serce zostałem przez nią potraktowany jak śmieć”
- „Córka przypomniała sobie o mnie dopiero, gdy sama została matką. Doskonale wiedziałam, czemu jest taka do rany przyłóż”
- „Odkryłam, że mąż mnie zdradza, ale to nie było najgorsze. Prawda wyszła na jaw przez mój przepis na ciasto jagodowe”

