Reklama

Po dziesięciu latach wróciłam do Polski. Samolot wylądował wśród śniegu, a ja poczułam chłód nie tylko na zewnątrz. Dom rodzinny wyglądał znajomo, ale zimno – jakby zatrzymał się w czasie. Norwegia dała mi spokój, ale nie zapełniła pustki. Tęskniłam. Za czymś, co może nigdy nie istniało. Teraz jestem tu, w przedpokoju pełnym ciszy, z walizką i sercem pełnym sprzecznych emocji. Mama przyjęła mnie chłodno, Krzysiek rzucił kilka zdań. Nikt się nie wzruszył. Może nie powinnam była wracać. Ale coś muszę zrozumieć. I usłyszeć. Nawet jeśli będzie bolało.

Stare rany

– Weź te rękawiczki, bo ci palce odmarzną – powiedziała matka i rzuciła je na komodę, nawet nie patrząc w moją stronę.

– Nie trzeba – mruknęłam, ale i tak je zgarnęłam, wciąż zmarznięta po przylocie.

– Po opłatek idę – Krzysiek podrapał się po karku i spojrzał na mnie spod czapki. – Sklep jeszcze otwarty. Mama mówiła, żebyśmy poszli razem.

Skrzywiłam się, ale nic nie powiedziałam. Założyłam kurtkę i ruszyłam za nim. Śnieg skrzypiał pod butami. Milczeliśmy przez dobrych kilka minut. Dopiero kiedy minęliśmy zniczowy kiosk i przystanek autobusowy, Krzysiek się odezwał.

– Fajnie, że wróciłaś.

Zabrzmiało to jakby wcale nie było fajnie.

– Tak, miło z twojej strony. Po dziesięciu latach.

Tato do końca na ciebie czekał – powiedział cicho.

Stanęłam jak wryta. Miałam ochotę się roześmiać. Zimno szczypało w policzki, a on mi teraz wyjeżdża z ojcem.

– A ty co? Siedziałeś mu na karku jak pies. Nie dawałeś mu oddychać. Wszystko chciałeś mu załatwić, wszystko wiedzieć lepiej.

– Ale byłem. A ty? Jakbyś umarła razem z nim – powiedział beznamiętnie.

Poczułam, jak coś mnie ściska w gardle.

– Czasem myślę, że lepiej by było, gdybym nie była stąd – wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

Zamarł. Zbladł. Spojrzał na mnie tak, jakby właśnie powiedziałam coś, czego powiedzieć nie powinnam.

– Co?

– Nic – rzuciłam szybko. – Nieważne. Chodźmy już.

Szliśmy dalej w ciszy, ale ja już wiedziałam, że to jedno zdanie… to, co powiedziałam… coś w nim poruszyło. Zbyt mocno. Nie wyglądał na urażonego. Raczej… przestraszonego? W sklepie Krzysiek poszedł po opłatek, a ja zostałam przy lodówce z mlekiem. Patrzyłam w półki, ale widziałam tylko jego twarz. Bladą. Spiętą. Jakby przez moment przestał być tym samym Krzyśkiem, który zawsze wszystko miał pod kontrolą. Jakby czegoś się bał.

Po powrocie do domu rzuciłam rękawiczki na komodę i zamknęłam się w pokoju po ojcu. Wciąż pachniało jego wodą po goleniu. Usiadłam na jego starym fotelu, oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy. „Dlaczego zareagował tak dziwnie?” – myślałam. – „To jedno zdanie… Jakby coś wiedział. Albo coś przede mną ukrywał.”

Pytania bez odpowiedzi

– Co mu powiedziałaś? – zapytałam bez zapowiedzi, stając w drzwiach kuchni.

Matka nie odwróciła się od garnka. Mieszała barszcz, jakby wszystko inne nie miało znaczenia.

– Komu?

– Krzyśkowi. Co mu powiedziałaś, że aż zbladł, kiedy wspomniałam, że lepiej by było, gdybym nie była częścią tej rodziny?

– Nie dramatyzuj – odpowiedziała spokojnie, zbyt spokojnie. – Jesteś przewrażliwiona, jak zwykle.

– Czyli nic nowego – uśmiechnęłam się gorzko. – Zawsze to ja miałam problem. Nigdy nie ty.

Odwróciła się. W oczach miała cień zmęczenia, ale twarz wciąż była kamienna.

Zawsze szukałaś winnych wszędzie, tylko nie w sobie. Teraz też?

– Może dlatego, że przez całe życie czułam się tu obca – powiedziałam ostro. – Jakbym była dodatkiem. Kimś przypadkowym.

Zamilkła. Łyżka zatrzymała się w garnku. Tylko przez chwilę. Potem znowu zaczęła mieszać.

– Wymyślasz – mruknęła. – Wracasz po tylu latach i szukasz dziury w całym.

– Bo coś tu nie gra. Krzysiek się czegoś boi, ty udajesz, że nic się nie dzieje... Ale coś się wydarzyło, prawda?

Wzruszyła ramionami.

– Święta są. Zamiast się kłócić, może byś pomogła?

Stałam jeszcze chwilę. Potem po prostu wyszłam. Nie dowiedziałam się niczego, ale jej cisza mówiła więcej niż słowa.

Prawda na Wigilii

Stół wyglądał jak z obrazka – białe talerze, czerwone serwetki, świece, sianko pod obrusem. A mimo to było zimno. Nie w powietrzu. W ludziach. Siedzieliśmy jak obcy. Krzysiek skubał pieroga, matka patrzyła w talerz. Ja odliczałam minuty do końca tej szopki.

– Może... życzenia? – zaproponowałam cicho.

Matka kiwnęła głową, ale nie wstała. Podała opłatek, jakby podawała rachunek. Wymieniliśmy grzeczności. Żadne „kocham cię”, żadnych łez. Tylko formułki. Po chwili zniknęłam do łazienki, ale zboczyłam do kuchni po chusteczki. Wtedy to usłyszałam.

– ...musiałaś to załatwić teraz? W święta? – Krzysiek.

– Lepiej teraz, niż potem. I tak miało być dla niego – głos matki.

Ale mogła się dowiedzieć inaczej...

Weszłam bez pukania.

– O, nie. Nie kończcie rozmowy. Chcecie to powiedzieć głośno, czy mam was dalej podsłuchiwać?

Oboje zamilkli.

– Co miało być dla niego? – zapytałam. – O czym mówicie?

Matka zacięła usta.

– To nie twój interes.

– A jednak! – krzyknęłam. – Rodzinny dom, ziemia, wszystko! Przekazałaś to Krzyśkowi, prawda?

– Zdecydowałam, bo wiedziałam, że nie wrócisz – odparła lodowato.

– To była jej decyzja – dodał Krzysiek cicho. – Ja tylko się zgodziłem.

Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

– Ukradliście coś, co mi się należało – wyszeptałam.

Historia, która bolała

Usiadła przy stole z kubkiem herbaty. W kuchni było cicho, jakby nawet czajnik bał się syczeć za głośno. Ja stałam oparta o framugę, ramiona skrzyżowane.

Chcesz wiedzieć prawdę? – zapytała matka beznamiętnym tonem.

– Przecież po to wróciłam – odpowiedziałam.

Westchnęła. Spojrzała na mnie po raz pierwszy od dawna naprawdę uważnie.

– Po śmierci ojca wszystko mi się zawaliło. Zawsze był tym, który łagodził, tłumaczył, trzymał nas razem. Kiedy odszedł, zostałam sama. Krzysiek nie zostawił mnie ani na dzień.

– A ja? Ja się nie liczyłam?

– Ty byłaś gdzieś tam. W obcym kraju. Wysyłałaś kartki, pieniądze raz czy dwa. Ale ciebie tu nie było. Nie widziałaś, jak siedziałam przy jego łóżku. Jak milczałam, bo nie miałam już słów.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

– Więc sprzedałaś mnie za jego obecność? Za spokój?

– Nie mów tak. Po prostu... z Krzyśkiem umiałam się dogadać. Z tobą... nigdy nie wiedziałam, jak rozmawiać.

– Bo nigdy nie próbowałaś – powiedziałam cicho. – Nie widzisz, że to nie chodzi tylko o dom i działkę?

Spojrzała na mnie z czymś w rodzaju żalu. Ale zaraz znowu spoważniała.

– Może kiedyś zrozumiesz. Albo i nie. Czasem trzeba wybrać to, co mniej boli.

Odeszłam bez słowa. Nie płakałam. Już nie.

Moja ostatnia przystań

– Tylko uważaj, żeby nie wybić się o te schody, zimno jak diabli – powiedział wujek Roman, otwierając drzwi w grubym swetrze i wełnianych skarpetach.

Nie mówiłam nic. Zamiast tego po prostu go przytuliłam. Chyba za długo.

– Oj, dziewczyno... – westchnął i wpuścił mnie do środka. – Siadaj, zrobię herbaty. Rum też mam, jak trzeba.

Siedzieliśmy przy stole. Opowiedziałam mu wszystko. Od lotniska, przez święta, po kuchenną rozmowę z matką. Nie przerywał. Tylko dolewał herbaty i kiwał głową.

– Wiesz... ja to widziałem. Od zawsze. Że coś u was jest nie tak – mruknął w końcu. – Twój ojciec próbował to prostować, ale jak odszedł... Krystyna została sama ze swoim chłodem.

– A ja? – zapytałam. – Co ja mam teraz zrobić?

Roman wzruszył ramionami.

Twoja matka się nie zmieni. Ale ty możesz.

Zamilkłam. Herbata parzyła w język.

– A ja myślałam, że wrócę i odzyskam dom – powiedziałam w końcu. – Rodzinę.

– Dom to nie ściany. To ludzie, którzy cię chcą. Którzy na ciebie czekają.

– Chyba przyszedł czas, by zbudować swój – powiedziałam wolno. – Gdzieś indziej. Po swojemu.

Roman uśmiechnął się po raz pierwszy tej nocy.

– No. Teraz mówisz jak człowiek.

Wszystko będzie po mojemu

Hotelowe okno z widokiem na parking i latarnię. Śnieg padał coraz gęściej, przykrywając wszystko świeżą warstwą ciszy. Siedziałam w fotelu, owinięta w koc, z kubkiem letniej już herbaty. W telefonie migotał ekran wiadomości. Pisałam długo, a potem skasowałam. W końcu wysłałam jedno zdanie:

Dziękuję za wszystko. Nie wrócę.

Nie liczyłam na odpowiedź. I rzeczywiście – nie przyszła żadna. Odłożyłam telefon. Popatrzyłam w śnieg. W Norwegii też padało. Tam nauczyłam się ciszy, chodzenia własnymi ścieżkami. Ale nie zamknęłam wtedy przeszłości. Teraz ją zobaczyłam. Całą. Lodowatą, poszarpaną, nieidealną. Zrozumiałam, że nie wszyscy muszą się zmienić. Nie każdą relację da się naprawić.

Ale ja mogę się wyprostować. Pójść dalej. Wujek Roman dał mi coś, czego nie spodziewałam się znaleźć w tym mieście – potwierdzenie, że nie zwariowałam. Że to nie ja zawsze byłam problemem. A może nawet jeśli byłam – to mam prawo zacząć inaczej. Jutro wrócę do Oslo. Znajdę nowe mieszkanie, może psa. Zasadzę coś w doniczce. Może w końcu kupię porządny czajnik.

Zaczynam od siebie. Nie od mamy. Nie od brata. Od Weroniki. Po raz pierwszy od lat nie chciałam wracać do przeszłości. Chciałam iść. Przed siebie. I śnieg padał dalej.

Weronika, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama