Reklama

Mój spóźniony pociąg z Gdańska do Warszawy nie dość, że telepał się, jakby wiózł węgiel, to jeszcze utknął gdzieś pod Ciechanowem. Spędziłam dwie godziny w zimnym wagonie z walizką na kolanach i głową przy brudnej szybie. Miałam dość wszystkiego. Marzyłam tylko o tym, żeby zrzucić obcasy, zjeść cokolwiek ciepłego i zasnąć obok Łukasza.

Była 23:17, kiedy wreszcie otworzyłam drzwi do naszego mieszkania. Było cicho. Światło z kuchni odbijało się w lustrze na korytarzu. Przeszłam kilka kroków i... stanęłam. Zlew pełen garów, jakby ktoś gotował rosół i zapomniał po sobie posprzątać. Nie moje naczynia. Nie mój zapach.

W sypialni Łukasz spał jak dziecko. W bokserkach i w koszulce, przytulony do... czegoś. Najpierw myślałam, że to poduszka. Ale to był sweter. Wełniany, szary, zdecydowanie kobiecy. Nie mój. Pachniał drogimi perfumami. Miałam ochotę wrzasnąć.

Zamiast tego wciągnęłam powietrze. Jeszcze raz. Mocniej. Ten zapach już wcześniej był w mieszkaniu. W szafie, w łazience, w samochodzie. Tylko nie chciałam go rozpoznać. Nie mogłam zasnąć tej nocy mimo zmęczenia.

Zmyślał jak najęty

– Łukasz – powiedziałam cicho, szturchając go w ramię. – Łukasz, obudź się.

Mruknął coś niewyraźnie i próbował wtulić się mocniej... w ten cholerny sweter.

– Łukasz! – powtórzyłam ostrzej.

Otworzył oczy, zdezorientowany. Przetarł twarz dłonią, usiadł.

– Martyna? Już wróciłaś? Miałaś być jutro...

– Pociąg się ruszył jednak. Niespodzianka – uśmiechnęłam się chłodno i wskazałam głową na sweter. – A to co? Kogoś przytulasz?

Spojrzał w dół. Przesunął palcami po rękawie, jakby go widział pierwszy raz.

– A, to... To nie wiem. Nie twoje? Pewnie... A, już wiem! – rozjaśnił się – To dziewczyna kolegi wpadała coś odebrać, chyba zostawiła. Tyle zamieszania...

– Tyle zamieszania, że wylądował ci pod żebrem i pachnie jak flakonik za trzysta złotych?

Zamilkł. Wiedział, że kłamstwo już nie działa.

– Martyna, ja nawet nie wiedziałem, że on tu został. Położyłem się, on był mięciutki i...

– Przytuliłeś jak pluszowego misia? Łukasz, do cholery. Czy ty myślisz, że jestem idiotką?

– Martyna...

– Nie. Już nic nie mów – wyciągnęłam z szafy koc i poduszkę, trzasnęłam drzwiami od sypialni.

Poszłam do kuchni, trzęsąc się nie z zimna, ale z nerwów. Gapiłam się w blat, jakbym miała tam znaleźć odpowiedź. Nie chodziło już tylko o ten sweter. Chodziło o zapach. I o to, że Łukasz nie pachniał już mną.

Nie miałam dowodów

Była 2:11, gdy sięgnęłam po telefon. Przez chwilę zawahałam się nad ekranem, ale Anka zawsze mówiła, że mam dzwonić, kiedy „coś mnie gryzie”. A to mnie nie gryzło. To mnie żarło od środka.

– No halo? – odezwała się po trzecim sygnale. – Martyna? Wszystko w porządku?

– Nie do końca. Wróciłam z delegacji, a Łukasz spał przytulony do obcego swetra. Pachniał jak perfumeria przed świętami.

– Co?! Jaki sweter?

– Wełniany. Szary. Na pewno nie mój. I pachnący inną kobietą.

Chwilę milczała.

– No dobra... A co on powiedział?

– Że to dziewczyna kolegi. Że coś zostawiła. Że nie zauważył i niby myślał, że to mój.

– Serio? I ty masz mu wierzyć, że przypadkiem zasnął z nim w objęciach? Martyna, to brzmi jak... No nie wiem, ale słabo.

– Też tak czuję – zakryłam usta dłonią, żeby nie usłyszał z sypialni. – Ale nie mam dowodów. Niczego nie widziałam. Tylko ten sweter. I zapach.

– Zapachy nie kłamią – powiedziała Anka. – I intuicja też nie.

– Anka, on się zmienił. Już od miesięcy był nieobecny. Jakby się gdzieś wyłączał. Miał nowe hasło w telefonie, wychodził wieczorami „na siłownię”, a wracał spocony, ale może... nie od sportu.

– To znajdź ją. Ktokolwiek to jest. Zapachy są jak ślady. Może go już gdzieś czułaś?

Nie odpowiedziałam. Bo tak – coś mi świtało. Ale jeszcze nie wiedziałam co. Spojrzałam przez okno. Śnieg padał leniwie na pustą ulicę. A ja już wiedziałam, że ta noc nie skończy się snem. Tylko polowaniem.

Prawda wyciekła przypadkiem

Następnego dnia wyszłam wcześniej niż zwykle. Łukasz jeszcze spał. Albo udawał. Nie żegnałam się – nie byłam w nastroju do udawania czułości. Zeszłam wolno po schodach. Na klatce, przy drzwiach do mieszkania znajomej sąsiadki, Basi, przystanęłam. Mieli uchylone drzwi, jakby czekali na kuriera.

– Mówiłam ci, że znów wychodziła z ich mieszkania – usłyszałam głos Basi. – Taka w czerwonym płaszczu. Jak wróciłam z pracy, akurat szła do windy.

Zamrugałam.

– Może coś zostawiła... – odpowiedział jej mąż niepewnie.

– Taak, na pewno sweter. Albo i coś więcej – fuknęła Basia. – I tak dziwne, że Martyna jeszcze się nie zorientowała.

Zeszłam pół piętra niżej, udając, że szukam kluczy. Serce tłukło mi się w piersi jak szalone. Czerwony płaszcz? Już go widziałam. Na wieszaku w jego biurze. W samochodzie Łukasza, raz, szybko, jakby przypadkiem.

Wieczorem stałam pod drzwiami Basi z listem w ręku.

– Cześć, przepraszam, chyba listonosz się nie pomylił. To chyba do was.

Basia spojrzała na kopertę, zmarszczyła brwi.

– Hmm, nie kojarzę nadawcy. Ale wejdź, Martynka – przepuściła mnie do środka. – Wszystko u was dobrze?

Wzruszyłam ramionami.

– A... była tu może ostatnio jakaś dziewczyna u Łukasza? Może coś pomyliłam, ale przeczucie mnie tknęło, no wiesz…

Basia spojrzała na mnie uważnie.

– Nie chciałam się mieszać, serio. Ale... tak. I nie wyglądało to, jak wizyta koleżanki. Łukasza nie było widać, ale ona... zachowywała się jak u siebie.

Wyszłam z jej mieszkania z kolanami jak z waty. Miałam już pewność. Tylko jeszcze brakowało wyznania. I twarzy tej, której zapach czułam na poduszce.

Ktoś jednak tu był

Wróciłam do mieszkania wcześniej i bez zapowiedzi. To mój dom. Moje łóżko. Moje klucze. Łukasz siedział w kuchni i obierał mandarynkę. Jak gdyby nigdy nic. Jakby nasze małżeństwo nie rozłaziło się właśnie w szwach.

– Musimy o czymś pogadać – powiedziałam, zanim zdjął słuchawki.

Spojrzał na mnie. Nie udawał zaskoczenia. Może wiedział, że wszystko się zbliża. A może po prostu miał dość kłamstw.

– Martyna... – zaczął, ale podniosłam rękę.

– Oszczędź mi tych wstępów. Sąsiedzi ją widzieli. Dziewczynę w czerwonym płaszczu, jak wychodziła z naszego mieszkania. I to nie raz. Kto to był?

Milczał. Patrzył w blat. Widziałam, jak nerwowo zaciska szczękę.

– Mówiłeś, że to siostra kolegi. Albo koleżanka. Ale teraz chcę nazwisko. I prawdę.

W końcu westchnął.

– Poznałem ją w klubie. Przysięgam, Martyna, to miało być jedno spotkanie. Nic nieznaczącego. Tylko... przeciągnęło się.

– Spała tu? W naszym łóżku?

Myślałem, że wrócisz dzień później. Że pociąg znów będzie opóźniony...

Prychnęłam. Było mi niedobrze.

A ten sweter?

– Zostawiła go. Ostatnim razem. Ja... po prostu go nie oddałem.

Zrobiło mi się zimno. Nienaturalnie, nagle. Jakby nagle pękła we mnie jakaś bańka. Nie powiedziałam już nic. Wzięłam klucze i wyszłam. Zjechałam windą, nie mogąc oddychać. Dopiero na dworze zorientowałam się, że zapomniałam płaszcza. Ale nie chciałam już wracać do tego zapachu.

Poszłam oddać sweter

Znalazłam ją szybciej, niż sądziłam. Wystarczyło wrócić myślami do czerwonego płaszcza i przystanku autobusowego pod biurowcem, pod którym Łukasz zawsze „czekał na autobus”. Stała tam po pracy. Z telefonem w dłoni, z tą swoją nonszalancką miną, jakby świat był jej osobistym podestem.

Podeszłam i stanęłam naprzeciw niej.

– Cześć. Przyszłam oddać sweter – powiedziałam. – Twój, prawda?

Spojrzała na mnie, lekko marszcząc brwi.

– Przepraszam, a ty kim jesteś?

– Żoną Łukasza.

To ją na moment wytrąciło z równowagi. Ale tylko na moment.

– Myśleliśmy, że wrócisz dzień później – rzuciła cicho i chłodno.

– To już wiem. I wiem też, że twój zapach był na mojej poduszce. Spałaś u mnie.

– On mnie zaprosił – wzruszyła ramionami.

– Wiem. Ale wyszłaś wcześniej. Może wiedziałaś, że nie powinnaś tam być. Prawda?

Zacisnęła usta, ale nadal nie spuściła wzroku. Tylko stała, jakby miała do wszystkiego prawo.

To był tylko romans. Nic więcej. Ty też to chyba czujesz.

– Nie – pokręciłam głową. – To nie o ciebie chodzi. Ty byłaś tylko skutkiem. Nie przyczyną. To moje małżeństwo dawno już się rozpadło. Tylko nie chciałam tego widzieć.

Spojrzała na mnie po raz ostatni. Bez triumfu. Bez wstydu. Tylko z chłodną obojętnością, która bolała bardziej niż krzyk. Odwróciłam się i odeszłam. Trzymałam w dłoni sweter, jakby to on miał mi dać odpowiedzi. Ale nie dał.

Pozbyłam się złudzeń

Siedziałam w pokoju gościnnym u Anki, owinięta w jej koc, popijając herbatę, która dawno wystygła. Nie miałam siły jej dopić. Obok, na krześle, leżał ten sweter. Szary, pachnący obcą kobietą. Czekałam, aż przestanie mnie drażnić, aż przestanie przypominać mi wszystko. Ale nie przestawał. Anka nie zadawała pytań. Tylko czasem zerkała na mnie znad książki. Jakby bała się, że jak się poruszy za gwałtownie, rozpadnę się na kawałki.

Nie płakałam. W środku byłam pusta. Może właśnie w tej pustce znalazłam coś, co przypominało spokój. Już nie musiałam się domyślać. Nie musiałam udawać, że nic się nie dzieje. Wiedziałam. Wszystko wiedziałam.

Nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji, co dalej z Łukaszem. Może wrócę po swoje rzeczy. Może wyprowadzę się na dobre. Albo on się wyprowadzi. Jeszcze nie wiem. Na pewno nie chcę już spać obok kłamcy. Obok kogoś, kto przestał mnie widzieć. Przestał czuć. Obok pustych słów, które nic nie znaczą, bo już dawno przestały być prawdziwe. Patrzyłam na ten sweter i po raz pierwszy od dawna pomyślałam: nie muszę już niczego naprawiać. Mogę zacząć budować coś zupełnie od nowa. Nawet jeśli jeszcze nie wiem co.

Martyna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama