Reklama

Chorwacja miała być tylko chwilą wytchnienia. Krótkim urlopem od wszystkiego, co w domu. Od rozmów, które dawno przestały mieć sens, od ciszy, która wypełniała nasz salon bardziej niż meble. Pojechałam sama – pierwszy raz od lat. Bez dzieci, bez męża, bez planów. Chciałam tylko popatrzeć na morze i znowu poczuć, że oddycham. Nie spodziewałam się, że wystarczy kilka dni, by wszystko, w co wierzyłam, zaczęło się chwiać. Wróciłam jako ktoś inny. Nie wiem, czy lepszy. Ale na pewno bardziej... odważny? A może tylko głupi? Do dziś nie jestem pewna.

Bilet w jedną stronę

– Znowu się spóźnisz – rzucił Grzegorz, nie odrywając wzroku od laptopa.

– Mam wakacje. Nigdzie się nie spieszę – odpowiedziałam spokojnie, pakując ostatnie rzeczy do walizki.

Nie spojrzał. Od miesięcy nasze rozmowy wyglądały podobnie – krótkie, puste, jakbyśmy próbowali porozumieć się przez szybę. Tyle że ta szyba była już pęknięta. I tylko czekała, aż coś w nas w końcu ją do reszty roztrzaska.

– Zostawisz dzieci? – dodał, jakby rzucał granatem. – Na tydzień?

– Nie zostawiam ich. Jadą do twojej mamy. Ty się z nią zgodziłeś.

– Tak tylko pytam – wzruszył ramionami, jakby to nie miało znaczenia.

Zamknęłam walizkę z trzaskiem. Przez chwilę miałam ochotę się rozpłakać, ale powstrzymałam się. Przecież to był mój wybór. To ja kupiłam bilet do Splitu. To ja zdecydowałam, że po raz pierwszy w życiu pojadę sama. Bo musiałam się wyrwać. Bo czułam się jak cień siebie sprzed lat.

Na lotnisko pojechałam sama. Taksówkarz zagadywał, ale nie miałam siły udawać entuzjazmu. Patrzyłam przez okno i powtarzałam w myślach: „To tylko tydzień. Wrócisz. Zobaczysz, jak bardzo za nimi zatęsknisz”. Ale czułam, że to kłamstwo. Że nie tęsknota mnie czeka, tylko coś, czego jeszcze nie umiem nazwać. Strach? Ulga? Kiedy samolot wzniósł się nad miastem, odpięłam pasy i pierwszy raz od miesięcy wzięłam głęboki, pełny oddech.

Spotkanie na plaży

Trzeciego dnia zaczęłam budzić się później. Przestałam nastawiać budzik, przestałam robić plan dnia. Po prostu szłam przed siebie. Rankiem na rynek po owoce, potem deptakiem w stronę plaży. Nie wybierałam tej najbliżej hotelu. Wolałam iść dalej, gdzie mniej ludzi, mniej par z dziećmi, mniej małżeństw z identycznymi kapeluszami. Rozkładałam ręcznik na kamieniach i patrzyłam w wodę. Czasem czytałam książkę, czasem tylko słuchałam fal. Słońce mnie pieściło, ale nie przypiekało. Lubiłam to uczucie. Jakby ktoś mnie delikatnie dotykał.

Tego dnia przyszedł później niż zwykle. Mężczyzna w lnianej koszuli, z siwymi pasmami we włosach. Usiadł kilka metrów ode mnie, nie za blisko, nie za daleko. Miał książkę, ale nie czytał. Rozglądał się. Jego wzrok zatrzymał się na mnie na dłużej, niż wypadało. Uśmiechnęłam się z grzeczności. Odpowiedział.

– Też pani ucieka od ludzi? – zagadnął po polsku.

Zdziwiłam się.

– Tak to wygląda?

– Ja też tu przychodzę, żeby nikt mnie nie widział. To chyba dobre miejsce – powiedział, zerkając w stronę pustej plaży.

Pokiwałam głową. Mogłam coś odpowiedzieć, ale nie zrobiłam tego. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

– Janek – odezwał się w końcu i podał rękę.

– Alicja – odparłam, wciąż zaskoczona, że odważył się zaczepić mnie tak naturalnie.

Nie zapytałam, czy tu mieszka, czy przyjechał na urlop. Jeszcze nie chciałam nic wiedzieć. Ale pomyślałam, że to pierwszy człowiek, który coś do mnie powiedział od trzech dni. I nagle zrobiło mi się cieplej.

Tych rozmów nie powinno być

Następnego dnia usiadł bliżej. Nie na tyle, by naruszyć moją przestrzeń, ale wystarczająco blisko, by nie trzeba było krzyczeć przez fale.

Jesteś tu sama? – zapytał po prostu, jakbyśmy już pomijali grzeczności.

– Tak. A ty?

– Tak. Od dwóch tygodni.

Nie zapytałam, dlaczego aż tyle. On z kolei nie pytał, dlaczego jestem sama. Może to było najłatwiejsze: nie wiedzieć za dużo, nie grzebać. Rozmawialiśmy długo. O pogodzie, jedzeniu, miejscach, które warto zobaczyć. O winie i książkach, których nie skończyliśmy. O filmach, które za bardzo nas poruszyły. Śmialiśmy się. Trochę za głośno. Jakbyśmy oboje nie pamiętali, jak to się robi.

W pewnym momencie spojrzał mi w oczy i powiedział:

– Twój mąż wie, że tu jesteś?

Zacisnęłam palce na butelce z wodą.

– Wie. Ale to nie było pytanie z troski. Raczej... z ciekawości.

– Przepraszam. Po prostu… wyglądasz na kobietę, która bardzo długo nie mówiła o sobie.

– Bo nie mówiłam.

Uśmiechnął się smutno.

– Ja też nie.

Nie zapytałam, czy jest rozwiedziony. Nie zapytałam, czy ktoś go skrzywdził, czy on kogoś. Ale czułam, że w tej rozmowie jest więcej intymności niż w ostatnich sześciu miesiącach mojego małżeństwa.

– Długo jeszcze zostajesz? – zapytał przed odejściem.

– Do niedzieli.

– To może jutro też się zobaczymy.

Tylko skinęłam głową.

Ostatnia noc w Splicie

Spotkaliśmy się znów, ale nie na plaży. Janek zaprosił mnie na kolację. Nie do żadnej eleganckiej restauracji – po prostu do małej knajpki ukrytej między murami starego miasta. Mówił, że tam chodzą miejscowi, nie turyści. Zamówił wino. Ja – owoce morza. Chciałam, żeby ten wieczór smakował inaczej niż domowe obiady z kotletem i pytaniem „dzieci jadły?”.

Rozmawialiśmy bez końca. O jego pracy w wydawnictwie, o tym, że ma dorosłą córkę i mieszkanie, które wydaje mu się za duże, od kiedy żona wyprowadziła się do innego mężczyzny. Mówił to bez złości, jakby już wypalił w sobie wszystkie żale.

– A ty? – zapytał.

Zawahałam się.

– Mąż, dwójka dzieci. Żyjemy obok siebie. Od lat.

– I przyjechałaś tu, żeby…?

Żeby sprawdzić, czy jeszcze jestem sobą – spojrzałam mu w oczy, jakby szukała potwierdzenia, że mnie rozumie.

– Jesteś. Widzisz to?

Nie odpowiedziałam. Po kolacji szliśmy długo uliczkami. W którymś momencie dotknął mojej dłoni. Odwzajemniłam ten dotyk. Bez myślenia. Bez kalkulacji. Po prostu… tak wyszło. Zatrzymaliśmy się na rogu kamienicy. Spojrzał na mnie tak, jak nikt dawno nie patrzył.

– Jeśli powiesz „nie”, odprowadzę cię tylko do hotelu – szepnął.

Zamiast odpowiedzi pocałowałam go pierwsza. Wróciliśmy razem. Tej nocy nie spałam sama. I nie potrafię nazwać tego inaczej niż: pozwoliłam sobie istnieć.

Walizka, której nie chciałam otwierać

Rano wstałam pierwsza. Janek jeszcze spał, a ja siedziałam na balkonie i patrzyłam na ludzi spieszących się na autobus, na kobiety w długich sukienkach z wiklinowymi koszami. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby ten świat miał mnie za kogoś zupełnie innego niż siebie samą. Nie potrafiłam się cieszyć. Czułam wstyd. I żal. Ale nie dlatego, że zdradziłam. Bo zdrada nie zaczęła się w hotelu w Splicie. Ona zaczęła się wtedy, gdy przestałam być w domu sobą. Gdy przestałam mówić, czego chcę. Gdy zniknęłam.

Janek się obudził. Wyszedł bez słowa, usiadł obok mnie i objął ramieniem. Przez chwilę siedzieliśmy tak w ciszy.

– Będziesz żałować? – zapytał cicho.

– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Ale nie wrócisz już taka sama, co?

– Właśnie tego się boję.

Odprowadził mnie na lotnisko. Nie padły żadne wielkie słowa. Żadne „będę czekał”, „zadzwoń”, „kocham”. Tylko jedno spojrzenie, w którym było więcej niż w całym moim małżeństwie przez ostatnie lata. Wróciłam wieczorem. Grzegorz nie zapytał, jak było. Dzieci były już w piżamach. Walizkę postawiłam w korytarzu. Stała tam do następnego dnia.

Bałam się ją otworzyć. Jakby w środku miało się okazać, kim teraz jestem. Żoną, która wróciła do męża? Matką, która musi znów udawać? A może kobietą, która wreszcie wie, że żyje?

Przestałam być sobą

Nie powiedziałam Grzegorzowi. Ani słowa. Nie dlatego, że chciałam go oszukać. Po prostu... nie wiedziałam, jak to ubrać w zdania. Jak wytłumaczyć, że to nie chodzi o tamtego mężczyznę, ale o mnie. O kobietę, która od dawna próbowała do siebie wrócić. Zaczęłam się inaczej ubierać. Przestałam gotować dla wszystkich, jakbym była niewidzialną służącą. Częściej mówiłam „nie”. Czasem wychodziłam z domu bez celu – ot, posiedzieć sama w kawiarni, popatrzeć przez okno.

Grzegorz to zauważył. Początkowo patrzył podejrzliwie, potem z lekkim lękiem. Ale milczał. Pewnie myślał, że to mi przejdzie. Że wrócę na swoje miejsce – przy zlewie, przy obiedzie, przy jego wieczornej ciszy. Nie wróciłam. Nie krzyczałam. Nie żądałam rozwodu. Nie wprowadziłam żadnej rewolucji. Ale coś się we mnie zmieniło na tyle, że nawet dzieci to wyczuły. Starsza córka zapytała kiedyś:

Mamo, jesteś jakaś inna.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może byłam trochę jednym, trochę drugim. Czasem myślę o Janku. Nie z tęsknotą, raczej z czułością. Był przystankiem. Lustrem, w którym się przejrzałam. Nie wiem, co u niego. Nie szukałam go. Może dlatego, że wiedziałam, że jeśli zrobiłam coś ważnego, to nie z nim – tylko z sobą. Wróciłam z Chorwacji jako inna kobieta. Czasem czuję się jak przebudzona. Czasem jak zdrajczyni. Ale najczęściej – jak ktoś, kto wreszcie sobie przypomniał. Kiedyś byłam sobą. I chcę znów nią być.

Alicja, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama