Reklama

Chciałem obdarować Olę czymś wyjątkowym. Nie, nie chodziło o byle bukiet róż czy bombonierkę kupioną w biegu. Nie, nie, nie. Chciałem być kreatywny, zaskoczyć ją, sprawić, by poczuła się doceniona. Wybrałem prezent starannie, myślałem o nim dobry tydzień. Byłem pewien, że jej się spodoba. Wiedziałem, że to coś, o czym kiedyś wspomniała, coś, co chciała mieć. Wręczyłem jej go z uśmiechem, pełen ekscytacji. A ona? A ona go po prostu wzięła. Bez zdziwienia, bez entuzjazmu, bez zwykłego „dziękuję”. Jakby to było coś oczywistego, jakby codziennie spadały jej prezenty z nieba.

Reklama

Świetnie, po prostu świetnie

– O, fajna – powiedziała Ola, odbierając ode mnie starannie zapakowane pudełko.

Tyle. Nic więcej. Zero uśmiechu, zero entuzjazmu, zero tego błysku w oku, na który tak bardzo liczyłem.

Po prostu rozpakowała prezent, przyjrzała mu się przez dwie sekundy i… odłożyła na stół.

– No… nie cieszysz się? – zapytałem, siląc się na lekki ton, choć w środku zagotowałem się jak czajnik na gazie.

– No przecież mówię, że fajna – odparła, sięgając po telefon.

Czyli nie, nie cieszy się. Albo cieszy, ale tak głęboko w sobie, że nikt, łącznie z nią samą, tego nie zauważył. Oparłem się o blat i patrzyłem, jak wpatruje się w ekran, przewijając coś bezmyślnie kciukiem.

– Wiesz, że to ta bransoletka, o której mówiłaś? – dodałem, żeby przypomnieć jej, jak bardzo się postarałem.

– Tak, wiem – mruknęła.

No i świetnie. Po prostu świetnie. Przewidziałem romantyczny wieczór, może nawet lampkę wina, a kto wie, może i coś więcej. A tymczasem dostałem reakcję, jakbym właśnie wręczył jej ulotkę o nowych ubezpieczeniach na życie.

Pokręciłem głową i poszedłem do salonu. Usiadłem na kanapie, włączyłem telewizor i zacząłem planować. Bo to nie mogło tak zostać. Ola musiała docenić ten prezent. I mnie. A jeśli nie doceniła od razu, to ja jej w tym pomogę.

Jakoś muszą ją zmobilizować

Postanowiłem zacząć delikatnie. Subtelnie. Żeby nie było, że cokolwiek wymuszam.

Po kolacji usiedliśmy razem na kanapie. Ola jak zwykle odpaliła telefon i zaczęła przeglądać coś na Instagramie. Zerkałem na nią kątem oka, czekając .

– Ładnie ta bransoletka wygląda na twojej ręce – rzuciłem niby od niechcenia.

Ola uniosła głowę, spojrzała na mnie, potem na swoją dłoń i… wzruszyła ramionami.

– No, ładna.

– No właśnie – podchwyciłem. – Dobrze cię znam, co? Wiedziałem, że ci się spodoba.

– Mhm – mruknęła, nie odrywając wzroku od telefonu.

Dobra, subtelność nie działa. Spróbowałem podejścia numer dwa.

– A pamiętasz, jak kiedyś mówiłaś, że chciałabyś taką? Bo ja pamiętam. No i proszę – dodałem z dumą. – Spełniłem twoje marzenie.

Ola spojrzała na mnie jak na kosmitę.

– Marzenie? No bez przesady, to tylko bransoletka.

Tylko bransoletka. Tylko bransoletka?! Odwróciłem wzrok, żeby nie zobaczyła, jak wywracam oczami.

– No dobra, ale jednak pomyślałem o tobie, wybrałem, kupiłem… To miłe, prawda?

– No miłe, miłe… – powiedziała machinalnie.

I nic. Żadnego „dziękuję”, żadnego „jejku, kochanie, jesteś najlepszy”, żadnego wdzięcznego buziaka. Oparłem się na kanapie, patrząc w sufit. Trzeba było sięgnąć po cięższą artylerię. Otworzyłem przeglądarkę i wpisałem: „jak nauczyć kogoś wdzięczności”. To dopiero był początek.

Co to za drama?

Internet nie zawiódł. Po krótkim przeglądzie artykułów i poradników dowiedziałem się kilku rzeczy. Po pierwsze – nie powinienem wymuszać wdzięczności, bo to działa odwrotnie. Po drugie – powinienem pokazać Oli, jak ważne jest docenianie rzeczy, które dostaje. Po trzecie – jeśli wszystko zawiedzie, mogę spróbować strategii „sztuka kontrastu”. To ostatnie brzmiało obiecująco.

Następnego dnia, zamiast się obrażać czy rzucać aluzjami, postanowiłem działać. Gdy wróciłem z pracy, wszedłem do kuchni i wziąłem do ręki mój prezent, czyli bransoletkę, która smutno leżała na blacie.

– A może oddam ją komuś innemu? – rzuciłem z udawanym zamyśleniem.

Ola spojrzała na mnie znad książki.

– Co?

– No bo skoro cię tak bardzo nie cieszy, to może dam ją komuś, kto naprawdę ją doceni? Może twojej mamie? Ona na pewno by się ucieszyła.

Oczy Oli lekko się zwęziły.

– Ty chyba żartujesz.

– Wcale nie – powiedziałem spokojnie. – Po prostu pomyślałem, że skoro to „tylko bransoletka”, to może znajdę dla niej lepszego właściciela.

Ola odłożyła książkę i skrzyżowała ręce.

– A ty co, urządzasz jakąś dramę, bo ci nie podziękowałam?

– Nie, nie o to chodzi – skłamałem bez mrugnięcia okiem. – Po prostu jestem ciekawy, czy w ogóle zauważyłabyś, gdyby jej nagle nie było.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy.

– Daj to – powiedziała w końcu i zabrała mi bransoletkę z ręki. – Jest moja.

– Aha. Czyli jednak ci się podoba?

– No tak!

Uniosłem brew.

– No to może… jakoś to skomentujesz?

Ola przewróciła oczami i westchnęła głęboko, jakbym kazał jej rozwiązywać skomplikowane równanie matematyczne.

– No dobrze… Dziękuję.

Zamarłem. Powiedziała to. Co prawda z takim entuzjazmem, jakbym właśnie podsunął jej rachunek za czynsz, ale jednak. Było „dziękuję”. Moje pierwsze, wywalczone „dziękuję”.

Czy byłem usatysfakcjonowany? Nie do końca. Jeszcze nie. To nie mogło być wymuszone, to musiało być szczere. Plan musiał ewoluować.

Czas na eksperyment

No dobrze. Powiedziała „dziękuję”. Ale było to „dziękuję” z gatunku tych, które bardziej brzmią jak „dasz mi spokój?” niż „ależ się cieszę!”. A ja chciałem prawdziwego uznania. Takiego, jakie widziałem u niej, gdy kelner w restauracji przynosił jej ulubione tiramisu.

Postanowiłem zrobić eksperyment. Przestałem się starać. Brzmi radykalnie? Może. Ale skoro prezent na Dzień Kobiet przeszedł bez echa, to chciałem zobaczyć, jak Ola zareaguje na brak innych „oczywistych” rzeczy.

Eksperyment rozpoczął się następnego dnia. Zawsze robiłem jej poranną kawę. Zawsze. Wstawałem pierwszy, zaparzałem espresso, spieniałem mleko, stawiałem filiżankę na stole i wracałem do swoich spraw. Tego dnia nie zrobiłem.

Ola weszła do kuchni i spojrzała na pusty blat.

– Gdzie kawa? – zapytała, jakby zaginęła osoba, z którą umówiła się na spotkanie.

Wzruszyłem ramionami.

– Pomyślałem, że skoro nigdy jej nie komentujesz, to może wcale nie potrzebujesz.

– Co? – Spojrzała na mnie, jakbym oszalał.

– No, nigdy nie mówisz „dziękuję” ani nic. Po prostu ją bierzesz. Więc uznałem, że to tak jak z powietrzem. Jest, ale nikt o nim nie mówi.

Ola zmrużyła oczy.

– Jesteś niemożliwy.

Ale… zrobiła sobie kawę sama. I nawet lekko walnęła kubkiem o stół, jakby chciała zamanifestować swoje niezadowolenie.

Eksperyment trwał dalej. Nie umyłem po kolacji naczyń. Nie odwiesiłem jej płaszcza na wieszak, jak zawsze. Nie przyniosłem jej herbaty, kiedy wieczorem oglądała serial. Generalnie – abdykowałem z roli troskliwego męża. I czekałem.

Lepiej być nie mogło

Ola początkowo wydawała się niewzruszona, ale po dwóch dniach coś zaczęło pękać.

– Dlaczego nie rozwiesiłeś prania? – zapytała, marszcząc czoło.

– Nie wiedziałem, że to moje zadanie.

– No przecież zawsze to robisz.

– No właśnie – uśmiechnąłem się pod nosem. – I dlatego nie zauważasz.

Westchnęła i zaczęła rozwieszać pranie. Ale! W końcu nadeszła chwila triumfu.

Wieczorem, gdy już kładliśmy się spać, Ola przysunęła się do mnie i powiedziała cicho:

– Wiesz co… Przepraszam.

Spojrzałem na nią zaskoczony.

– Za co?

– Że biorę wszystko za pewnik. Wiem, że się starasz. Że to nie jest oczywiste. I… dziękuję. Za wszystko.

To było to. To była ta prawdziwa wdzięczność, na którą czekałem. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czoło.

– Nie ma sprawy – powiedziałem. – Ale jeśli naprawdę chcesz mi podziękować… to jutro ty robisz mi kawę.

Ola zachichotała.

– Umowa stoi.

I tak oto misja: nauczyć żonę wdzięczności została zakończona sukcesem. Ale powiem wam jedno… Jutro i tak wstanę pierwszy. Bo ją kocham. I wiem, że zrobiłaby mi herbatę zamiast kawy.

Łukasz, 30 lat

Reklama

Czytaj także:„Po pogrzebie dziadka poznaliśmy jego ostatnią wolę. Jego stypa była wręcz niezapomniana”„Mąż wyczuł moje słodkie perfumy u innego mężczyzny. Nie wierzy mi, gdy zaklinam się, że nie mam romansu”„Teść miał nad łóżkiem święty obrazek, ale zdradzał teściową na każdym kroku. Zalecał się do każdej paniusi z bloku”

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...