Reklama

W moim mieszkaniu panowała cisza. Taka, która brzmiała w uszach bardziej niż jakikolwiek dźwięk. Słyszałam kapanie z kranu, buczenie lodówki, czasem własny oddech. Przez większość dni nie odzywałam się do nikogo. Czasem mówiłam coś do siebie. Żeby nie zapomnieć, jak to jest. Miałam torbę starych zniczy, które czyściłam, myłam, przeglądałam z namaszczeniem. Każdy był jak relikwia. Przypominał mi ojca – jedyną osobę, która nie próbowała mnie zmieniać.

Dwa lata temu odszedł. A ja zostałam sama, bez dzieci, bez męża, bez ciepłych wspomnień. Tylko ze zniczami i pustką, która już nawet nie bolała – po prostu była. Zbliżał się dzień Wszystkich Świętych. Wybierałam się na cmentarz z moją torbą pełną zniczy. Wiedziałam, że tam spotkam rodzinę. Wiedziałam też, co usłyszę.

„Znowu te starocie?”

„Nie wstyd ci?”

Kpili ze mnie

Na cmentarzu było tłoczno. Ludzie mijali mnie z torbami pełnymi zniczy – błyszczących, nowych, owiniętych w folię. Ja szłam wolniej, z moją torbą ciążącą mi przy każdym ruchu. Czułam jej wagę, jakby niosła nie tylko szkło, ale i wszystkie moje lata samotności.

Gdy dotarłam do grobu ojca, Arek już tam był. Stał z rękami w kieszeniach, nonszalancki jak zawsze. Obok niego Kuba, z miną jakby przyszedł na kabaret. Matka poprawiała włosy do zdjęcia.

O, mamy naszą ekolożkę – rzucił Kuba, gdy mnie zobaczył.

– Znowu te stare szkła? Serio, Sylwia? – westchnął Arek.

– One są czyste. I działają – odparłam, choć wiedziałam, że to nie miało znaczenia.

– Ale wyglądają jak z PRL-u – zakpił Kuba.

Matka wzruszyła ramionami.

– Odstaw je gdzieś z boku, nie psuj zdjęcia.

Pochyliłam się nad grobem, zaczęłam ostrożnie ustawiać znicze. Najmniejszy – z żółtym szkłem – ojciec lubił najbardziej. Wyczyściłam go tak, że wyglądał jak nowy.

Nie mogłaś kupić chociaż jednego nowego? – burknął Arek.

„Jak można tak gardzić czyjąś żałobą?”, pomyślałam. „Czy wszystko musi być modne i w plastiku?”. Ale nie odpowiedziałam już nic.

Pokłóciliśmy się

Po cmentarzu pojechaliśmy do matki. Ten sam dom, ten sam stół, to samo napięcie. Usiadłam na końcu, z boku, gdzie zwykle mnie sadzano – jakby łatwiej było mnie stamtąd nie zauważać. Na stole stał bigos i kurczak. Matka mówiła o tłumach na cmentarzu. Arek coś żartował, Kuba śmiał się głośno. A ja milczałam.

– Ludzie patrzyli na nas jakoś dziwnie – rzucił Kuba.

– Pewnie widzieli, jak Sylwia te swoje znicze z odzysku ustawia – dodał Arek.

Wzięłam oddech.

– Dla was to wszystko teatr. Zdjęcia na fejsa, błysk, udawanie. Ja tam przyszłam do ojca.

– Przestań. Nie jesteś jedyną, która go kochała – rzuciła matka zniecierpliwiona.

– Ale jestem jedyną, która go pamięta – powiedziałam cicho, ale pewnie.

Arek prychnął.

– A może ty jesteś po prostu biedna? Dlatego czyścisz te znicze?

Nie odpowiedziałam. Wstałam. Talerz został nietknięty.

– Jesteście okropni.

Zabrałam płaszcz i wyszłam na spacer.

Czuli się lepsi ode mnie

W nocy nie mogłam spać. Leżałam na wersalce w dawnym pokoju Kuby. Pościel pachniała lawendą, a z korytarza dobiegało ciche skrzypienie drzwi. Usłyszałam głosy.

Zeszłam bezszelestnie po schodach. Kuchenne światło biło przez szparę w drzwiach. Przystanęłam. Nie zamierzałam podsłuchiwać, ale kiedy usłyszałam swoje imię, serce mi stanęło.

– Nie wiem, co z nią zrobić – mówiła matka. – Zawsze była jakaś dziwna.

– Może gdyby miała swoje dzieci, nie czepiałaby się ojca tak obsesyjnie – rzucił Arek.

– Ona chyba naprawdę wierzy, że te znicze coś znaczą, albo nie ma kasy i boi się przyznać – dodał Kuba z szyderczym śmiechem.

Stałam jak wryta. Nikt nie zauważył, że stoję tuż za drzwiami. Ich głosy były lekkie, pełne pogardy. Weszłam. Cisza zrobiła się natychmiastowa.

– Nie jesteście w stanie zrozumieć nic, co nie da się postawić na kredensie – powiedziałam spokojnie, patrząc każdemu z osobna w oczy.

Nikt się nie odezwał. Tylko matka unikała mojego wzroku. Odwróciła się do czajnika, jakby wrzątek był ważniejszy od słów, które wypowiedzieli przed chwilą.

Odeszłam bez słowa. Wracając na górę, wiedziałam już, że nie jestem dla nich osobą. Byłam problemem. Dziwactwem. Pękniętym zniczem wśród lśniących lampionów.

Powiedziałam, co myślę

Rano zeszłam do kuchni wcześniej niż zwykle. Siedzieli tam już wszyscy. Niby rozmawiali o pogodzie, o korkach, o nowej fryzjerce matki. Jakby nocne słowa nigdy nie padły. Jakby nic się nie wydarzyło. A jednak ja wiedziałam, że nie da się tego cofnąć.

Usiadłam przy stole. Cisza zapadła niemal natychmiast. Spojrzałam na nich. Na ich twarze, zadowolone z siebie i zmęczone moją obecnością.

– Chcecie wiedzieć, dlaczego te znicze są dla mnie ważne? – zapytałam, nie czekając na odpowiedź. – Bo kiedy byłam dzieckiem, to ojciec był jedynym, który mnie nie przestawiał, nie poprawiał, nie wyśmiewał. Nie robił ze mnie problemu. Chronił mnie przed matką, przed wami. Nie krzyczał, nie oceniał. Po prostu był.

– Sylwia, po co... – zaczęła matka, ale podniosłam rękę.

– Wy mieliście swoje rodziny, kariery, dzieci. Ja miałam tylko jego. I nawet tego nie potraficie uszanować. Was wszystko musi błyszczeć, pachnieć nowością, mieć opakowanie. A ja wybrałam pamięć. Pamięć nie jest ładna. Nie jest wygodna. Ale jest prawdziwa.

– Nie musiałaś żyć tak, jak żyłaś – wtrąciła matka chłodno. – To był twój wybór.

– Nie wybrałam bycia sama – powiedziałam. – Wybrałam nieudawanie. A wy zawsze woleliście żyć w kłamstwie.

Wstałam i wyszłam. Za drzwiami czułam, że znów jestem sama. Ale tym razem to nie bolało. Było czysto. Jakby ktoś w końcu powiedział prawdę, której nikt nie chciał słyszeć.

To były ważne słowa

Wróciłam do siebie. Pani Halina siedziała na ławce. Sąsiadka z parteru. Miała na sobie długi płaszcz i beret, który zawsze spadał jej na oczy.

– Sylwia? Dziecko, coś ty taka blada? – zapytała, unosząc wzrok znad krzyżówki.

Usiadłam obok, nie mając siły się uśmiechnąć.

Byłam na cmentarzu – powiedziałam cicho.

– U ojca? – skinęłam głową. – Dobry był człowiek. Zawsze mi drzwi trzymał. I zawsze mówił, że jego córka ma serce głębsze niż Bałtyk.

Spojrzałam na nią zdziwiona.

– Naprawdę tak mówił?

– A co, myślałaś, że nie był z ciebie dumny? Oj, Sylwia. Twój ojciec miał w sobie dużo ciszy. Ty ją po nim masz.

– Cisza boli – powiedziałam, czując jak ściska mnie w gardle.

– Ale też chroni. Nie każdy musi krzyczeć, żeby żyć prawdziwie – odpowiedziała spokojnie.

Siedziałyśmy tak chwilę. Nic więcej nie musiało być powiedziane. Później usiadłam na balkonie. Z torby wyjęłam jeden z tych starych zniczy – ten najmniejszy, z matowym szkłem. Zapaliłam go i postawiłam obok doniczki z uschniętym pelargonią. Płomień drżał lekko na wietrze, ale nie gasł.

Nie czułam ulgi. Ani triumfu. Ale też nie czułam już wstydu. Po raz pierwszy od dawna coś we mnie było spokojne. Może nie byłam kochana. Może byłam dziwna. Ale nie kłamałam.

Sylwia, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama